Kolejny wyjazd sylwestrowy spędzony w towarzystwie przyjaciół z Koszalina i nie tylko. Tym razem bazą noclegową była agroturystyka o nazwie Przystanek Alaska. Miejsce w zupełnej ciszy, gdzieś pośród lasu i w pobliżu jeziora. Wróciwszy po wojażach z Kaszubskiej Marszruty nie mieliśmy zamiaru leniuchować, choć pogoda nie sprzyjała do wycieczek. Jednakże całą nasza bandą ruszyliśmy się zrobić małą pętlę po okolicy w celu obejrzenia wioski Gotów.
Był to wyjazd rodzinny 🙂

Grelusowe kalosze nie napawały nas optymizmem, bo jak to mówią: wszystko się może zdarzyć… 😉

Ciapa biegała jak oszalała od pierwszego do ostatniego członka wycieczki.


No cóż, w końcu nazwa zobowiązuje.


No i jest nasza wioska Gotów.

Zostawiliśmy rowery i poszliśmy na zwiedzanie. Warunki panujące w pomieszczeniach aż zachęcały do zamieszkania przynajmniej na krótszy czas.

Gaja, to prawdziwy słodziak 🙂


Zimno i wietrznie, a im zachciało się zdjęcia grupowego.

Dobra wycieczka musi prowadzić przynajmniej przez pole 😉

Pod koniec jeszcze rozdzieliliśmy się, zmarźluchy pojechały do domu, a ja z Grelusem i Olą zobaczyć jeszcze wieżę widokową.

Przy okazji znależliśmy coś jeszcze, niedużego czarnego pieska, który stał samotnie na środku pola, po czym przybiegł się z nami przywitać i pobiegł za nami. A biegł tak szybko, że nie mieliśmy szans go zgubić. Chcieliśmy aby wrócił do siebie, ale on chyba nie bardzo miał gdzie.

Wieża była, tylko widoku nie było.

Dziewczyny 🙂

Grelus w kaloszach i na rowerze miejskim wyglądał jak rolnik który szuka żony 🙂

Ale przynajmniej dzięki niemu znaleźliśmy psa 🙂

Kolejny dzień i kolejne atrakcje w postaci przejazdu drezyną. W Bytowie znaleźliśmy jedno z przęseł mostu Kłodnego ze Szczecina.


Od początku ruszyliśmy mocno z kopyta.

Choć mocno pracowaliśmy, to osiągane prędkości nie należały do tych rowerowych.

Bo zawsze jest czas na buziaka 😉


Praca na akord i na zmianę.

Na szczęście czasem było z górki i można było jechać za darmo 🙂



Dworzec w Dąbrówce Bytowskiej.

Selfik 🙂

Ogólnie rzecz mówiąc to na drezynie łatwo nie ma. Zrobiliśmy nieco ponad 20 km, a zmęczyliśmy się jakbyśmy na rowerach zrobili przynajmniej setkę.

Podział zadań: jedni machali, drudzy pchali, a reszta odpoczywała.

Drzewko na torach.


I już po sprawie 🙂


Droga powrotna.

Stan torów jak na załączonym obrazku.

W końcu mieliśmy Nowy Rok 🙂

To była ciekawa atrakcja, świetne urozmaicenie naszego sylwestrowo-noworocznego wyjazdu, aczkolwiek roerzyści stwierdzili, że drezyna, to taka atrakcja na która powinno się iść dwa razy, pierwszy i ostatni 😉

Wieczorem siedzieliśmy i stypiliśmy aż do momentu kiedy razem z Grelusem wpadliśmy na pomysł, aby pojechać na wieczorną wycieczkę zielonym pieszym szlakiem. Po co. A bo na mapie w internecie były dwie dziury w jego przebiegu, no i fajnie byłoby je załatać 🙂

Trasa fajna, choc nieco błotnista, no ale skoro prawie cały czas padał deszcz, to czemu się dziwić.


Ostatni wspólny dzień i ostatnia wycieczka. Mała pętla do Jeruzalem i spowrotem 🙂

Ten piesek, który przypałętał sie do nas, zamieszkał pod drzwiami do naszej agroturystyki i postanowił zabrać się razem z nami. W międzyczasie myśleliśmy co z nim zrobić, bo właściciel nie chciał go przygarnąć, a my nie chcieliśmy zostawić samego na pastwę losu.

Ja zawsze chciałem mieć psa, co prawda takiego w typie wilczura, ale ten bardzo dobrze biegał za rowerami. Pól nocy biłem się z myślami co robić i od rana zacząłem niemrawo namawiać Wandę na zabranie go do domu. Wiedziałem, że to strasznie skomplikuje nasze podróźnicze życie, ale także je urozmaici.

Ptaku postanowił obsikać rower.

A my w trakcie spacerów obmyślalismy plan, jak namówić do tego teściów, bo to że go chcemy już wiedzieliśmy, ale to dopiero połowa sukcesu.

Plan był taki aby zabrać ją do domu i jak wszystko będzie ok, to zostanie, a jak nie to znajdziemy jej nowy dom.

Teściowa z początku stawiała opór, ale zbyt mały i szybko zapadła decyzja, że jedzie z nami.


A na wycieczce zrobiło się zimowo 🙂




Jeruzalem. No właśnie na mapie było Jeruzalem, a w terenie Łąkie. No więc po rozmowie z gospodarzami dowiedzieliśmy się że kiedys było tutaj… Betlejem, które ludzie po wojnie musieli opuścić i nagle ktoś zrobił z tego Jeruzalem, aż w końcu mieszkańcy doprowadzili do przyłączenia ich do miejscowości Łąkie. Jedynie co roku w okolicach świąt trafiają tutaj turyści w poszukiwaniu Jeruzalem.

Ruszamy w drogę powrotną.


Na tym pomoście prowadziliśmy ostatnie negocjacje w sprawie pieska 🙂

Nasza sunia szybko dostała imię, no bo skoro mieszkaliśmy na Przystanku Alaska, to Ptaku (ojciech chrzestny) wybrał jej nazwę:)


No i w końcu rozpogodziło się.


Jeszcze miejsce odpoczynkowe nad jeziorem koło Ciemna.





To był niezwykle owocny, przynajmniej dla nas, wyjazd sylwestrowy 🙂 Chyba zaczynamy nowy etap w naszym życiu i naszych podróżach.
Najnowsze komentarze