Z Łobza do Reska, ale kajakiem

Czas po stracie Alaski był, a w zasadzie ciągle jest bardzo ciężki. Powoli dochodząc do siebie postanawiamy spędzić weekend aktywnie, aby ciągle o niej nie myśleć. Na rowery chyba jeszcze nie byliśmy gotowi, ale nadarzyła się okazja na kajaki, bo Kierownik vel Ptaku robił urodzinowy spływ Regą. No to jedziemy, a raczej płyniemy, choć pełni obaw, bo Wanda w kajaku to chyba jeszcze nie siedziała, a w dodatku w wodzie czuje się jak kamień.

Chłopaki (Zbyszek i Ptaku) wystartowali już we środę, a my większą bandą (ja, Wanda, Grelus, Grzesiek, Ola i Kuba) dołączyliśmy do nich w piątek. Nocleg nad Regą w pobliżu Łobza. Weekend zapowiadał się ciepły, ale pierwszej nocy złapał nas jeszcze mróz.

Ponieważ Wanda doświadczenia w kajaku nie miała żadnego, a ja żadnego na rzece, to Zbyszek zgadza się nią zaopiekować.

No to poszli 🙂

Tamtędy przepłyniemy. Ale na pewno?

Rega jak się okazało nie jest najłatwiejszą rzeką na pierwszy raz, bo nurt momentami bywa dość wartki. Że tak powiem, kilka razy miałem już naprawdę ciepło.

Podczas przenioski był czas na odpoczynek.

Trzeba powiedzieć, że podziwianie natury z kajaka jest jednak lepsze niż z poziomu roweru, bo jest się przy niej jeszcze bliżej. W miejscach, gdzie rowerem, czy nawet na piechotę trudno byłoby dotrzeć.

Pierwszego dnia robimy odcinek z Łobza do prawie Łagiewników i trzeba powiedzieć że sporo tego dnia było przeszkód na drodze.

Już prawie się zgrali.

Widać kto ma urodziny. Na następne kupimy Ci solniczkę 😉

Koło mostku wpadamy na pomysł aby się zatrzymać i zrobić przerwę, ale trzeba jeszcze dogonić Grześka, żeby się zatrzymał i poczekał.

Okazało się, że Grzesiek już na nas czeka, tyle że w wodzie.

Wsiadanie na kajak w wodzie to raczej trudna sztuka, która rzadko kończy się sukcesem.

A częściej o tak.

A miało być tak pięknie.

Grzesiek doczłapał się do brzegu, a reszta ekipy popłynęła ratować kajak, oczywiście jak już wszyscy zrobili zdjęcia 😉

No to płyniemy dalej w poszukiwaniu miejsca na nocleg.

Po drodze czekało na nas jeszcze kilka przeszkód.

Zbyszek wychodził z siebie i kajaka, aby jakoś podołać.

Praca zespołowa.

Wieczorem tradycyjnie ognisko i robienie jedzenia. Hitem był żeliwny opiekacz do chleba, z którego grzanki z serem smakowały wyśmienicie.

Niektórzy, to się całkiem nieźle urządzili 🙂

Pepi, piesek Oli i Kuby. Trochę nam przypominała o braku Alaski, ale była tak pocieszna, że szybko potrafiła rozładować wszelkie smutki.

Ruszamy dalej. Czeka nas gorący dzień.

No proszę, jaka współpraca.

Krótki postój na miejscu odpoczynku w Łagiewnikach, na którym zabieramy znowu na kajak Olę. W zasadzie mieli wracać w sobotę, ale zostali na noc. To może zostaną z nami do południa i w ten oto sposób przepękali całą niedzielę 🙂

Grelus pozerus.

Kuba i jego miejscówka.

Drugi dzień to chyba tylko jedna przenioska i trasa już nieco łatwiejsza.

Choć kilka ciekawych momentów było.

To było bardzo ciekawe doświadczenie. Kto wie, może raz na jakiś czas będziemy wybierać ten środek transportu. Dziękujemy wszystkim za pomoc, a przede wszystkim Zbyszkowi 🙂 Wanda ma u Ciebie dług na całkiem spore pudełeczko kuleczek mocy!

Komentarze

komentarzy