Rankiem kiedy otwierasz namiot pieski już się wypatrują, aby tylko ruszyć do zabawy.
Jak dobrze, że jesteśmy w cieniu, bo zapowiada się kolejny gorący dzień.
Najpierw wracamy na szlak.
A gdy już nim jedziemy czeka na nas bardzo miła niespodzianka. Legenda mówi, że podobno kiedyś jacyś rowerzyści przejechali nie zatrzymując się na lody.
Jeszcze przed Koronowem zjeżdżamy na chwilę do dk nr 25, gdzie znajduje się skansen techniki użytkowej i gdzie dają jeść i pić 🙂
Obok wielu różnorakich maszyn są nawet koła od roweru.
No i jest nasza główna atrakcja, most w Koronowie nad Brdą.
W Koronowie odbudowano jeden z młynów.
Szczególne wrażenie robi rozmiar koła młyńskiego.
Korba chłodzi się w wodzie.
A Pepi ucina sobie podczas jej nieobecności krótką drzemkę. Ten rower chyba szczególnie przypadł jej do gustu. Biedny Kuba, czeka go kolejny wydatek 😉
Dalej jedziemy bocznymi drogami w kierunku Grzmotnego Młyna, przez który przechodzi linia kolejowa z kolejnym wysokim mostem nad Krówką i dk nr 25. Na przejeździe przez linię kolejową Ola próbuje złapać stopa.
Koronowska Kolej Drezynowa. Chłopaki dokonywali oczyszczania linii z rosnących w pobliżu krzaków. Jechali w naszym kierunku, ale niestety nie mieli ze sobą wagonika na rowery. Mamy kontakt, więc może następnym razem.
Koło Grzmotnego Młyna pakujemy się z rowerami na nasyp kolejowy.
Co wcale nie było takie łatwe.
Mały relaks na moście przebiegającym nad Krówką i dk nr 25.
Relaks się nieco przeciągnął, bo Grelus nie wiedział jak nam zakomunikować, że teraz mamy prawie dwa kilometry prowadzenia roweru na najbliższego zejścia z torów. Można było się 200 metrów wrócić i pojechać drogą, ale po co, skoro przygoda czeka.
Morale spadało i spadało.
Na asfalcie odzyskaliśmy siły, a po wizycie w jednym ze sklepów wszystko wróciło do normy.
Nocleg przy Krówce nad J, Tobolno Małe, bo miejscówka nad J. Piekło była już zajęta. Pod wieczór w końcu popadało.
Psy jak co rano zajmowały się sobą. Pepi powoli dochodziła do siebie, choć cały czas kulała.
Ale kto by o tym pamiętał podczas zabawy.
W zasadzie to była taka psia wycieczka, bo to im zrobiłem najwięcej zdjęć na wyjeździe.
Przeprawa przez Krówkę. Niestety Wanda nie dała się namówić i tak jak wszyscy przeszła mostem.
Za to mając kawałek parówki zaczęliśmy oswajać Pepi z wodą. Zapach parówki pozwolił jej zapomnieć o strachu do wody.
Hmmm, jakby tu teraz pojechać.
Zbliżamy się do Byszewa.
Jedziemy nad J. Proboszczowskie.
Jest to miejsce święte Kalwarii Byszewskiej, która powstała w 2017 r. Przy jeziorze znajdują się także stacje drogi krzyżowej.
Kościół pw. Świętej Trójcy.
Jedziemy dalej wzdłuż Krówki. Za Gogolińskim Młynem napotykamy na ruiny młyna.
Potem przez piachy do Gogolina. Grzesiek pojechał przodem, Grelus udzielając wywiadu do radia został daleko z tyłu, a tymczasem psiaki poszły na łowy. W zasadzie to Pepi poszła. Kury z jednego z gospodarstw biegały przed domem, ale tylko przez chwilę, potem już cała trzoda chlewna śmigała na wysokości płotu po całym gospodarstwie, a Pepi szalała jak opętana. Na szczęście tylko je łapała i puszczała, no może lekko oskubywała z piórek. W końcu ją złapaliśmy ją pojechaliśmy dalej. Patrząc po tym co tam wyprawiała, to ona chyba symuluje z tą nogą.
Oli także podoba się Bullit, choć początki nie są łatwe.
Na koniec już tylko asfaltowa nuda i dłużyzna do Ślesina i wyścig z czasem na pociąg. W zasadzie mieliśmy jechać do Nakła, ale zmieniliśmy nieco trasę żeby zjeść przy drodze w Ślesinie. Niestety nie udało się, ale jadąc do Nakła odkryliśmy dzięki tubylcom knajpkę nad stawami rybnymi. No to odpoczęliśmy, pojedliśmy i wsiedliśmy w Ślesinie w pociąg do Piły, a Ola z Pepi pojechały z nami po samochód, który był stację dalej w Nakle. Nikt już nie miał ochoty na dodatkowe 14 km po asfalcie.
Może nie było jakoś mega super, może oczekiwania były większe, ale trzeba powiedzieć, że są to tereny z potencjałem, więc trzeba by tam jeszcze kiedyś wrócić.
Najnowsze komentarze