No to kolejny wypad na Podlasie za nami. Ty razem w towarzystwie Violi i Zbyszka. Zaczynamy po całonocnej podróży pociągami w Łapach (przesiadka w Warszawie) i na pierwszy ogień bierzemy sobie Narwiański Park Narodowy.
Do naszego towarzystwa już na samym początku chciał dołączyć mały kotek napotkany przy drodze, ale biegacz z niego był marny, w wozie siedzieć nie chciał, a zamknięty w przedniej sakwie na kierownicę miałczał jak nakręcony… więc ze smutkiem odstawiliśmy go pobliskiej wsi, co by sobie mógł tam poszukać nowego domu, bardziej stacjonarnego.
Szkoda, bo z Korbą szybko znaleźli wspólny język.
Po ciężkiej nocy spędzonej w koszmarnym TLK zaczęliśmy od porządnego śniadania i herbaty z wkładką.
A że śniadanko jedliśmy przy drodze w lesie okazało się, że są grzyby… no to można powiedzieć, że nasz plan do zrealizowania właśnie legł w gruzach i to już na samym początku.
Między Ogrodniczkami a Dobrowodą znaleźliśmy sobie wcześniej na mapie bród, przez który można się przeprawić, no to korzystamy.
Męska część wycieczki poszła na całego.
Podobno w tych okolicach są Łosie, ale jak dotąd nigdy nie udało nam się żadnego zobaczyć. Kiedyś musi być ten pierwszy raz i to już pierwszego dnia 🙂
Cerkiew św Mikołaja Cudotwórcy w Topilcu.
Kawałek dalej odwiedzamy miejsce odpoczynku przy Narwi.
Widok z wieży jakoś specjalnie nie zachwycał, ale taki to urok terenów podmokłych.
Żurawie już szykują się do odlotów.
A my polnymi drogami jedziemy do Śliwna, aby przeprawić się kładkami na drugą stronę.
Niby zakaz wstępu, ale próbujemy.
Bułka z masłem, nawet dla dziewczyn.
Aha, no to już wiemy czemu była zakaz wstępu. Remont. Szkoda że nie sprawdziłem tego w internetach, bo ominie nas kilka atrakcji w Waniewie i Kurowie, no ale cóż jedziemy dalej, będą na następny raz.
W poprzek Narwiańskiego PN przejeżdżamy drogą z płyt między Pankami a Rzędzianami.
Śluza na Narwi.
Późnym popołudniem mieliśmy dotrzeć do Tykocina i pomimo marudzenia z powodu niewyspania udało się to nam. Wow, nasz plan nie posypał się pierwszego dnia 🙂
Zespół Klasztorny Bernardynów.
Kościół pw. Świętej Trójcy. W środku w remoncie, tak jak i Wielka Synagoda od zewnątrz.
Posilamy się i jedziemy na zaplanowany nocleg gdzieś nad Narwią.
Było tak pięknie, że chciałoby się jechać dalej, ale z drugiej strony za dnia też musi być uroczo.
Wieczorem wszyscy szybciutko poszli spać, więc znalezione wczoraj grzybki trzeba było obrobić po śniadaniu. Na sosik będzie w sam raz.
Jedziemy dalej wzdłuż Narwi, kierunek Kiermusy, ale nie po Green Velo tylko wzdłuż rzeki, bo jakoś nam tak przyjemniej, no i Korba może sobie swobodnie pobiegać.
Po drodze jeszcze była akcja z Topinamburem, ale pomimo skopanie kawałka ziemi bez wielkich efektów.
Kiermusy Dworek nad Łąkami, czynne tylko w niedzielę od 12:00 więc mieliśmy rano dużo czasu na wszystko.
A ten co, chyba też czeka na otwarcie.
Skoro było jeszcze pół godzinki, to może hamaczki?
Chwilkę przed południem przyjechali właściciele aby otworzyć obiekt, Bilet wstępy to 10 zł.
Na dziedzińcu zgromadzono liczny zestaw przyrządów do tortur. Ludzie od zawsze mieli w tym temacie chore pomysły.
Król i królowa?
Hmm taki, czajniczkiem to by Zbyszek nie pogardził… i pewnie zbyt wiele nie waży 😉
We wnętrzach znajduje się Muzeum Oręża Polskiego.
Ale Kiermusy to nie tylko Dworek nad Łąkami, ale całe mnóstwo atrakcji, które pokazuje nam miejscowa mapa.
Zaczynamy jednak od posiłku, bo przecież dawno nie jedliśmy 😉
W pobliżu restauracji znajduje się też Aleja Dębów i Aleja Olimpijczyków, ale drzewka muszą jeszcze sporo podrosnąć.
Po drugiej stronie ulicy, którą przebiega Green Velo jest rezerwat pokazowy Żubrów, no to idziemy, tym bardziej że po sezonie za darmo 🙂
Jest także kilka pięknie zdobionych domków, ale ich umiejscowienie przy drodze i parkingu zabija cały ich urok.
Dalej pojedziemy jeszcze kawałek wzdłuż Narwi, gdzie po jej przekroczeniu będzie na nas czekał Biebrzański Park Narodowy 🙂
Najnowsze komentarze