Ze Strączna do Krzyża, ale jakby inaczej niż ostatnio

Kolejny rowerowy wypad na trasie Strączno – Krzyż za nami 🙂 ale tym razem nieco inną trasą, najpierw do Człopy przez bunkry, a potem do Krzyża trzymając się nasypu kolejowego, czyli dokładnie na odwrót niż ostatnim razem.

Miejsce noclegowe już przetestowane, wieczorem jak zwykle ognisko , ale menu uległe dodatkowym modyfikacjom, pieczone na żarze cukinie z serem pleśniowym, papryką, z odrobiną oleju i przypraw smakowały jeszcze lepiej.

Rankiem było dość zimno, więc ognisko do śniadania było jak znalazł. A do tego Wojtek znalazł opaskę na uszy zgubioną miesiąc temu przez Zbyszka.

A może by tak następnym razem na drugim brzegu?  To będzie idealne miejsce na lato, bo tam z racji położenia od rana nie będzie świecić słońce w namiot.

Na początku nietypowo, bo asfaltem przez magiczną górkę do Nagórza.

Krzyż chyba jakiś czas temu złamał się u podstawy, ale postawiono go jeszcze raz, a przynajmniej tyle ile z niego zostało.

W Nagórzu skręcamy w lewo kierując się na bunkry znajdujące się przed Prusinowem Wałeckim.

Jak to mówią, droga z potencjałem i pamiątkami 🙂 najwięcej tych pamiątek zebrała Wanda.

Naszym celem był oznaczony na mapie „bunkier z gapą”, gdzie w środku na jednej ze ścian można było zobaczyć coś takiego.

Choć dużo ciekawiej wyglądał jego kolega, bardzo okazale wysadzony.

Relikty z przeszłości.

Z Prusinowa kierujemy się na Strzaliny. Skoro nawet Grelus pcha fata, to znaczy, że nie jest łatwo.

Były także resztki zimy w postaci zamarzniętych kałuż, czasem pękających jak się po nich przejeżdżało.

A gdzieniegdzie leżał jeszcze śnieg.

No dobra, gdzie tu są jeszcze te bunkry?

A tutaj, kawałek przed Strzalinami.

Ze Strzalin do Grupy Warownej Góra Wisielcza chcieliśmy dotrzeć czerwonym szlakiem pieszym, aby go także na tym odcinku zmapować, bo był urwany na OSM. Problem w tym że w pewnym momencie poszedł do góry lasem, ale nie żeby drogą czy ścieżką, tylko tak jakoś prosto na przód. No więc wtargaliśmy tam rower Grelusa i gdy dotarliśmy do jakiejś drogi, to już nie chciało nam się wracać po dwa kolejne rowery, więc podzieliliśmy się, Grelus pojechał na bunkry, a my dołem przez Strzaliny wyjechaliśmy mu na przeciw.

Lasami dojechaliśmy do Miłogoszczy.

Ale to nie pomnik, tylko plac zabaw był największą atrakcją w tej miejscowości.

A szczególnie huśtawka.

Z Miłogoszczy na skróty, drogą której nie było na mapie i nieco nam ją odradzali miejscowi, poszliśmy sobie dalej 🙂

Stary pałac w miejscowości Krąpiel.

Tomek ratuj, kałuża nie chce oddać mi roweru.

Kawałek przed Człopą wjeżdżamy na nasyp, którym ostatnio jechaliśmy już po zmroku.

Kilka mostów w Człopie.

No i się doczłapaliśmy do Człopy i jej smogu.

W Czlopie jemy obiad i udajemy się dalej nasypem kolejowym poszukać miejsca na nocleg nad rzeką Chłopicą.

Na mapie była fajna polanka, ale okazało się że troszkę nasiąknięta wodą, więc jak to czasem mamy w zwyczaju, rozbiliśmy się na drodze 🙂

Piękny, słoneczny i ciepły poranek. Alaska po zjedzeniu śniadania pilnuje wujka Grelusa licząc na dokładkę w postaci kiełbasy 😉

Piękna pogoda i lenistwo nas pokonało, oj długi był to poranek 🙂

Nawet drugie śniadanie zjedliśmy przed wyjazdem. Ananasy z puszki w musie z banana z mlekiem kokosowym.

No to niczym świt, o 13:00 ruszamy na szlak!

Nasypem niestety nie dało się jechać, znaczy się dało się ale trzy na godzinę, równie dobrze można było pchać rower po dziurach po ściągniętych podkładach, a czasem i nie.

Za to w lesie było przepięknie.

Alaska zawsze chętna do zabawy.

Przejechaliśmy przez Przelewice, ale nie te z ogrodem dendrologicznym.

Żelichowo.

No to pierwsze lody tej wiosny zaliczone.

Gdy siedzieliśmy przed sklepem, gdzie ugotowaliśmy sobie obiad z mrożonek (nie polecamy), w odwiedziny przyszedł sobie kot. Nic sobie nie robiąc z leżącej przez stołem Alaski, przeszedł tuż koło niej i rozłożył się na ławce.

A gdy nieco oszołomiona jego zachowaniem Alaska doszła do siebie i zachciała zabawy z nim, postanowił jej pokazać kto jest panem tej ławki 🙂

Z Żelichowa do Kużnicy Żelichowskiej jedziemy wschodnią stroną rzeki Czlopicy, a po drodze czekają na nas małe skróty, co oznacza, że nasz ostatni Regio pojedzie do domu bez nas.

Do pokonania jest trzcinowisko i jeden kanał. Najpierw robiąc zwiad bez rowerów odnaleźliśmy starą kładkę, a w zasadzie jej pozostałości. No to idziemy, przygoda będzie jak nic.

Po drodze natrafiliśmy na nadjedzone zwłoki dzika, ciekawe czy padł na jakąś chorobę i skubały go lisy, czy może dopadły go wilki? W każdym bądź razie najważniejsze jest to, że udało nam się przeprawić suchą nogą.

Most na nasypie przed Kuźnicą Żelichowską.

Młyn w miejscowości.

I ostatnia atrakcja, czyli „krocząca sosna”, która jest pomnikiem przyrody.

Z Kuźnicy już nuda, bocznymi asfaltami ciśniemy na TLK do Krzyża w którym są miejsca na rowery.

Za to w pociągu okazuje się że nie mam telefonu. Na szczęście i-phone ma zdalne namierzanie telefonu i gdy byliśmy już w domu okazało się, że leży gdzie zaraz po naszej przeprawie przez trzcinowisko, no to jutro znowu mamy wycieczkę, tym razem samochodową po pracy. Telefon znaleźliśmy dzięki temu że można było zdalnie z drugiego aparatu wyzwolić namierzanie dźwiękowe, bo nie leżał w miejscu w którym mogłem go zgubić, a jakieś 10 metrów od „drogi” którą szliśmy, widać jakiś zwierzaczek chciał z niego skorzystać 🙂 dobrze, że go żadna kuna gdzieś do nory nie zaciągnęła.

Komentarze

komentarzy