Kolejny raz na tapetę poszło Lubuskie. Wieczorem wysiadamy w Wieprzycy, stację przed Gorzowem Wlkp. i ruszamy na najbliższy most, aby przeprawić się przez Wartę. Na miejscu okazało się (bo nikt z nas wcześniej tego nie sprawdził) że to przecież most na S3 i jego przekraczanie rowerem to nie najlepszy pomysł. To znaczy był dość wąski chodniczek otoczony barierkami, ale chyba zbyt wąski na rower z sakwami i do tego trzeba by się tam wdrapać po stromych schodach, więc już na początku czekała nas zmiana planów 🙂
Wracać się nie będziemy, więc jedziemy dalej na kolejny most koło Świerkocina, jakiś 20 km szutrami wzdłuż Warty 🙂 Dalej asfaltem do Krzeszyc i już prawie jesteśmy na miejscu noclegowym. Rozbijamy namioty, a chwilę później zaczyna padać deszcz, więc tym razem znowu się udało.
Nad rzeką Postomią czeka na nas nieźle zorganizowane miejsce biwakowe. Sobota miała być mocno deszczowa, więc wiatki były jak najbardziej wskazane.
Mostki, wiatki, miejsce ogniskowe, plac zabaw dla dzieci, a to wszystko w ramach Zagospodarowania Turystycznego Rzeki Postomii – Postomskie Młyny.
Jedziemy wzdłuż Postomii by później odbić na Lubniewice i wrócić na obraną przez nas początkowo trasę.
Kolejne miejsce odpoczynku na trasie.
Były tez ruiny młyna, a raczej resztki ruin.
Z lasu praktycznie nie wyjeżdżaliśmy.
Pałac w Jarnatowie.
Grobowiec Kalckreuthów w Jarnatowie. W środku jeszcze ostały się resztki trumien.
Po południu zaczyna padać. Patrząc na wcześniejsze prognozy to i tak super, że dopiero po południu 🙂
Noclegu szukamy przy jeziorze Lubniewsko, niemal na jego południowym skraju, gdzie stoi taki ciekawy pomost. Ale z miejscem na namioty tam słabo, a z drewnem na ognisko jeszcze gorzej, tym bardziej że od kilku godzin pada.
Miejscówkę znajdujemy na drugim skraju tego półwyspu, a w rozpaleniu ogniska pomaga nam kuchenka turystyczna. Deszcz jeszcze przez godzinę daje się we znaki, a potem kucharząc przy ognisku wyczekujemy zapowiadanej poprawy pogody 🙂
Rankiem jest jeszcze mgliście, ale słoneczko powoli zaczęło się do nas uśmiechać 🙂
Hmm, którym szlakiem jechać?
Przeprawa przez bród poniżej j. Lubniewsko. Gdy byliśmy tu dwa lata temu większą bandą w ramach wycieczki sylwestrowo-noworocznej, to była tu zabawa na całego 🙂
Wiadukt kolejowy przy Żabim Oku.
Dalej jedziemy w kierunku Wędrzyna.
W oddali dworzec w Wędrzynie.
Do Trzemeszna Lubuskiego jedziemy nieco naokoło omijając drogę asfaltową. Modele na odnalezionym po drodze głazie narzutowym.
Stacja w Trzemesznie Lubuskim.
Dalej kawałek asfaltem by znowu wjechać do lasu czyli do Łagowsko-Sulęcińskiego Parku Krajobrazowego.
Jeden wjazd wcześniej jest miejsce postojowe przy alei (8sztuk) Daglezji Zielonych. Kiedyś mieściła się tutaj leśniczówka zamieszkiwana przez rodzinę Winkler.
Następnym zjazdem wbijamy się na szlak, który prowadzi przez poligon wojskowy Wędrzyn. W weekendy i święta można na nich przebywać, a w dni robocze, tylko po wydaniu specjalnego pozwolenia.
Jedziemy do Łagowa. Najpierw wzdłuż j. Buszno, potem j. Buszenko i na koniec ścieżką wzdłuż zachodniego brzegu j. Trześniowskiego (Ciecz) przy którym trasa była najładniejsza, ale też najbardziej wymagająca.
W Łagowie najbardziej interesował nas oczywiście wiadukt kolejowy, z którego roztacza się widok na miasto i jego okolicę.
Czyżby na zamku w Łagowie wybrali papieża tudzież miejscowego proboszcza?
No to jedziemy dalej wzdłuż kolejnego jeziora – Łagowskiego, poszukać noclegu poniżej jego południowego skraju.
Coś ostatnio mgliste mamy te poranki.
Jedziemy, a raczej uprawiamy „bike pushing” na pobliską Górę Poźrzadelską.
Na szczycie jest skromna wiata i zeszyt do którego można się wpisać.
A nieco poniżej szczytu jest usytuowana wieża obserwacyjna, która wyraźnie przechyla się na bok.
Wydawało nam się że podejście Góry Poźrzadelskiej od wschodu było ciężkie, ale jak zobaczyliśmy zejście od zachodniej strony, to trzeba powiedzieć że wchodzenie tą drogą, byłoby nie lada gratką dla fanów „bike pushingu” 🙂
Przejeżdżamy przez A2 i jedziemy zobaczyć piramidę stojącą obok krajówki. Obecność autostrady chyba wyeliminowała ją z rynku i można tam co najwyżej zorganizować imprezę okolicznościową.
No to mamy pierwszą przeprawę przez Pliszkę, która póki co wygląda jak jakiś podrzędny, bagienny strumyk.
Do Pliszki jedziemy oczywiście wzdłuż Pliszki, starając się co jakiś czas przecinać ją w poszukiwaniu mostów, albo ich pozostałości.
Grelus próbuje ujarzmić swojego rumaka podczas przeprawy przy ruinach młyna.
Jakoś poszło, każdy to zrobił na swój sposób.
Zadowolenie to rzecz najważniejsza.
Pliszka w okolicach miejscowości zamęt zaczyna w końcu wyglądać jak rzeka.
Droga czołgowa.
Zbiornik wodny na Pliszce koło Drzewców.
No i meldujemy się na dworcu, skąd wracamy pociągiem do Szczecina.
Trasa to w przeważającej części drogi nieasfaltowe, głownie w lesie, przeważnie wzdłuż jakiejś wody. Sporo pofałdowanego terenu, zwłaszcza koło Lubniewic. Trzeba powiedzieć, że coraz bardziej nam się podoba to Lubuskie i trzeba będzie je jeszcze trochę po eksplorować 🙂
Najnowsze komentarze