W końcu doczekaliśmy się zimy, więc chyba było oczywiste, że pojedziemy na rowery i pod namiot. Kierunek wschód województwa, bo tam go miało być najwięcej (zawsze tak było) i do tego cały czas miał trzymać mróz. To miała być piękna zimowa wycieczka z dużą ilością śniegu (i tego nam nie brakowało) i twardych zmarzniętych dróg, a tutaj był pewien problem, bo mróz jakby nie chciał chwycić.
Około 22:00 meldujemy się w Białym Zdroju i jedziemy na nocleg nad jezioro Szerokie. Jechało się dość ciężko, ale jakoś jechało.
Miejscówka na północnym skraju j. Szerokiego.
Nad ranem jeszcze troszkę dosypało białego puchu.
Zebraliśmy się i ruszyliśmy w drogę, kierując się do Tuczna.
Niestety nie było łatwo, bo drogi albo nie były przejeżdżone, albo słabo i utrzymanie się w samochodowym śladzie graniczyło z cudem, a pokrywa śniegu była kilkunastocentymetrowa.
Objeżdżamy jezioro od zachodu i kierujemy się do głównej drogi na Nową Korytnicę licząc na lepsza nawierzchnię.
Ale nawet na niej nie było łatwo, szczególnie Wandzie które jechała na najwęższych oponach (1,5) ale z kolcami. Nieco lepiej miałem ja na 2,8 cala, a najlepiej Grelus na swoim facie z 4 calowymi oponami.
I wcale nie chodziło o brak umiejętności bo po małej zamianie, Wanda szybko śmignęła do przodu.
A Wojtek jakoś nie był zadowolony.
Za to w Nowej Korytnicy spotykamy kajakarzy.
Dalej jedziemy już nie według wcześniej obranego planu, ale po najlepszych możliwych drogach. Trzeba było zmienić taktykę, bo inaczej nie dojedziemy do Tuczna przez dwa dni, a mieliśmy być tam dzisiaj na wieczór. I nie chodziło o kilometry, tylko o najbliższy sklep.
Wojtek zapomniał nóżki z domu, więc sobie wystrugał nową.
A przy okazji okazało się, że fat też miewa humory. Choć jak widać chłopaki byli w dobrych humorach.
No cóż, nie miało być łatwo, ale nie spodziewaliśmy się takiej rzeźni.
W każdym bądź razie, tabliczka pasuje do nas idealnie.
Z Jeleni przez Martew jedziemy do Tuczna, znaczy się jedziemy to troszkę za dużo powiedziane.
W Tucznie już mocno po zmroku robimy zakupy, jemy obiad w pizzerii (jedyny otwarty lokal) gdzie z ostatecznie wpuszczają nas z psem (choć łatwo o to nie było) i jedziemy na nocleg nad jezioro Lubiatowo. Ale nasze upatrzone na mapie miejsca są terenem prywatnym więc mijamy Strzaliny kierując się na Górę Wisielczą, gdzie znajduje się Grupa Warowna schronów. Ale patrząc na to co nas czeka u podnóża góry (brak przejechanego śladu auta) jedziemy dalej w las i rozbijamy się na drodze, a co 🙂
Tędy także nikt nie jechał, może dlatego że była zagrodzona przez zwalone drzewo.
Rankiem ruszamy w kierunku Wałcza, nasi aktorzy udają jak znowu jest ciężko. Ale jest łatwiej, bo w nocy chwycił delikatny mróz i było już nieco lepiej, choć ciągle ciężko.
Kościół w Strzalinach.
I dwoje parafian.
Asfaltem jedziemy do Zdbowa.
W którym oglądamy z zewnątrz Mauzoleum.
Dookoła piękna zima.
Dalej jedziemy do Nakielna, ale żeby było ciekawiej trzymamy się czerwonego szlaku, bo nie jest zmapowany i to jest oczywiście najlepszy czas i pogoda aby się teraz tym zająć 🙂
No szlak jest piękny, będzie przygoda jak cholera.
Wandzie od tych spacerów zaczęły już przemakać buty, a widząc co ją czeka zakłada wodoodporne skarpetki.
Puszczamy Grelusa przodem i staramy się trzymać jego śladu.
Mi jakoś to wychodzi wtedy jedzie się dużo łatwiej, za to Wanda ma dobry tor do prowadzenia roweru.
Ale nawet Wojtek nie zawsze daje radę jechać.
Jadąc szlakiem przedzieramy się przez Rezerwat Jeziora Wielki Bytyń, aby za jakiś czas do niego dotrzeć i jechać wzdłuż niego. Jest zabawa, ale chyba nie dla wszystkich 🙂
Bawimy się dalej.
Jest jezioro, teraz kawałek wzdłuż niego i potem na otwartą przestrzeń.
W międzyczasie jemy nieduży posiłek, a Wojtek robi kawę.
Nasza zmywarka też ma pełną mordkę roboty szorując menażkę od przypalonych pierogów.
Wyłaniamy się z lasu. Nieprzejeżdżona droga jest zupełnie zasypana, na szczęście ktoś jechał po polu więc przebijamy się na ten ślad, co też wcale nie jest łatwe.
Ciężko się utrzymać, ale się jedzie.
Ślad momentami jest tak głęboki, że pedałując musimy przebijać się przez śnieg.
Jedynie niezniszczalna Alaska ma jak zawsze pełno energii do zabawy.
Kościół w Nakielnie.
Dalej mieliśmy jechać do Wałcza, ale mając obawy czy zdążymy na pociąg zmieniamy plany i jedziemy na stację do Strączna. Po drodze jednak kusi nas czarny szlak, którym dostaniemy się w okolice Magicznej Górki. No to jedziemy, znaczy się kto jedzie ten jedzie.
Po 300 metrach oddelegowujemy Wandę na asfalt, a sami brniemy dalej.
Większość drogi pchaliśmy rowery w dość sporym śniegu, jak to zwykle na koniec bywa.
Odwiedzamy Magiczną Górkę i jedziemy do Strączna po drodze spotykając się z Wandą.
Stacja w Strącznie.
Dawno nie dostaliśmy takiego wycisku i dawno na wycieczce rowerowej tyle nie przeszliśmy. Wracając pociągiem spotykamy chłopaków z Aktywni z Natury, którzy budzą nas do życia rozpoznając Alaskę. Miło się z nimi rozmawiało o podróżach i padł później pomysł, aby się kiedyś zmówić na chociażby wspólny nocleg, bo oni zimą głównie na piechotę, a my głównie rowerami, choć czasem też sporo na piechotę. No cóż, będziemy coś planować.
Najnowsze komentarze