Ze Złocieńca przez Połczyńską Gardę do Rąbina

Wracamy w rejony Szwajcarii Połczyńskiej. Standardowo w piątek ostatnim pociągiem, tym razem jedziemy do Złocieńca, po drodze dosiada się Sebastian, a potem już szybciutko na nocleg nad j. Skąpe, gdzie już czekał na nas Zbyszek z ogniskiem. Mieliśmy iść spać, no ale skoro ognisko już było… i tościki, to trzeba było pogadać 🙂

Największego odkrycia wyjazdu podczas rozbijania namiotu doznał Seba, znalazł tosta, albo raczej to co z niego zostało po tym, jak zwinął go razem z namiotem na Woodstocku!!! Zalałby namiot wodą i miałby grzybową 🙂

Wieczór był nieco deszczowy, więc Zbyszek przygotowany na wszystko rozwinął tarpa,.

Do Zbyszka nad ranem przyszedł gość – Bagnik Przybrzeżny.

Widok na jezioro przy wschodzącym słońcu wyglądał bajecznie.

No to ruszamy. Kierunek Cieszyno.

Po drodze Wanda chciała zrobić mały skrót, ale na drodze stanęła nam woda, zbyt dużo wody.

Wracamy na drogę rowerową i przed Cieszynem uciekamy z niej na Berlinkę.

Wpychając rower na nasyp okazało się, że bagażniki Tubusa wcale nie są niezniszczalne. Na szczęście udało się go naprawić za pomocą szpilki do namiotu i kilku trytek 🙂

Kolejne pozostałości po niemieckich budowniczych.

Przepust, pod mającą iść tędy Berlinką.

Dalej z drogami w terenie było krucho, więc uprawiamy „bike pushing” po okolicznych polach i lasach.

Przed Warniłęgiem jedziemy zobaczyć stary kamień graniczny.

Dalej jedziemy na Uraz, ale zabawa zaczyna się tuż przed nim kiedy jedziemy/idziemy czarnym szlakiem wzdłuż Zatoki Kluczewskiej.

No cóż lekko nie było, ale nikt nie mówił, że będzie.

Punkt widokowy na jezioro.

Jeszcze tylko jedziemy do Bolegorzyna po wodę i ziemniaki i wracamy na północny skraj jeziora Drawsko, na znane nam miejsce biwakowania. Tylko Zbyszek jeszcze zalicza sklep w Kluczewie.

Wieczorem to co zwykle, ognisko i wyżerka. Znowu nieco zawaliliśmy pierwszy dzień, więc jutro pobudka o 5:45, co by o 8:00 być już na trasie.

Ranek był dość rześki. Jedziemy do Kluczewa, a potem znowu zaczyna się zabawa w poszukiwanie dróg, których już nie ma.

Jak się przechodzi pod pastuchem elektrycznym? Właśnie tak 🙂

Jedziemy wzdłuż drogi wojewódzkiej 163, by chwilę po jej przecięciu wbić się na Połczyńską Gardę, czyli naprawdę trudny szlak dla MTB.

No to zamieniamy błoto na górki 🙂

Góra, dół, góra dół. Ale jak już Zbyszek zaczął pchać rower, to znaczy że było srogo.

Trafiamy po drodze na dwie ściany do góry, pierwsza nas nieźle rozbawiła, a druga niemal załamała. No bo jeżeli jeden rower trzeba wpychać w trzech chłopa, to znaczy, że żarty się skończyły.

Ale za to były fajne widoki, zimą nie ma liści i można dojrzeć dużo więcej.

W połowie drogi robimy mały popas, bo Seba który od dawna nie zaprzątał sobie życia maltretowaniem się na rowerze, zaczął nam nieco przygasać.

W końcu ściana w dół 🙂

Zbyszek poszedł na całość!

Starczy tej Gardy 🙂 prawie normalnymi drogami jedziemy na Milice, ale przy tych górkach wcale nie było jakoś łatwiej.

Jakość dróg na dojeździe do Milic też pozostawiała wiele do życzenia..

Za Milicami jedziemy dalej lasami wzdłuż dw 163, by po jej przecięciu pojechać na odgrzanie obiadu na miejscu odpoczynkowym przy wejściu do Wilczych Jarów.

Ale droga na obiad była długa, kręta i znowu pięła się w górę.

Ostatnimi siłami, ostatnimi 🙂

Wilcze Jary. Mieliśmy nimi przejechać, ale czas nam się nieco zaczął kończyć, a do pociągu jeszcze połowa drogi.

Dalej pojechaliśmy do drogi rowerowej na Połczyn Zdrój, który tylko mijamy bokiem.

Obieramy kierunek Rąbino. W Przyrowie wjeżdżamy na starą linię kolejową, która tutaj akurat idzie wykopem i po dość dobrze ubitym kruszywie (niedługo powstanie tu droga rowerowa) jedziemy dalej mijając po drodze miejsce, w którym podobno przebywał Hitler podczas wybuchu II WŚ, przebywając w pociągu pancernym w okolicach tego wiaduktu.

Było trochę pod górę, do tego w mordę wind więc tempo 8km/h sprawiało, że oprócz tego że wiało, to jeszcze wiało nudą.

Dalej przez Nowe Ludzicko pojechaliśmy już asfaltem do Rąbina i to był chyba najnudniejszy odcinek całej wycieczki. I gdyby nie piękne aleje drzew pomiędzy Starym Ludzickiem a Rzecinem, to chyba by mnie dopadła trauma. Chyba już na dobre odwykłem od robienia km po asfaltach.

Nie było lekko, ale szczęśliwie dotarliśmy na dworzec, choć niektórzy podobno na oparach mocy 🙂 no cóż, jest plan, aby za jakiś czas dokończyć zwiedzanie tej Połczyńskiej Gardy, oczywiście na rowerach i z sakwami 🙂

Komentarze

komentarzy