Miejscówka na nocleg może nie specjalna, ale o świcie i tak wyglądała fantastycznie.
Kierunek wschód, trzymając się możliwie blisko granicy z Rosją. Zabrost Wielki i stary cmentarz na wjeździe do miejscowości.
Ale my szukaliśmy cmentarza wojennego, który był na końcu wsi, kilkadziesiąt metrów przed tymi znakami. Całkiem ładne to prawie przejście graniczne.
Wanda mówiła, że dalej będzie asfalt, hmmm tylko jakiś taki wypukły 😉
Piramida w Rapie, ot taka miejscowa atrakcja… tylko oglądając zdjęcie na parkingu przed jej renowacją zastanawiamy się, czy rzeczywiście tak powinna teraz wyglądać.
I znowu te „męczące” oczy krajobrazy 😉
A my dalej swoje, czyli głównie przez łąki i pola.
W Gołdapi przed Matrioszką, pierwszy kupny gotowy posiłek na trasie, jeden z dwóch w ogóle, jak się później okazało 🙂
Nocleg znajdujemy nad rzeką Jarką za miejscowością, przy nasypie kolejowym którym idzie szlak rowerowy Green Velo.
To będzie dzień zwiedzania mostów kolejowych, pierwsze są nad rzeką Jarką, niedaleko naszego noclegu.
Jeszcze pamiątkowe zdjęcie i możemy jechać dalej.
Zjeżdżamy ze szlaku i jedziemy na Galwiecie, aby nieco pobuszować po Puszczy Rominckiej.
W puszczy znajduje się kilka rezerwatów przyrody, oraz kilka małych cmentarzyków i kamieni pamiątkowych, których będziemy szukać.
Znowu tak ładnie przy przejściu granicznym. Na znaku pokazane jest, że nie wolno wychodzić poza granicę drogi, ale żeby się o tym dowiedzieć, to trzeba to zrobić bo znak postawiono na tyle daleko od niej, że przeczytać z drogi się nie da 🙂
No to kawałek roller coasterem wzdłuż granicy, normalne jak na Litwie, tylko droga dużo lepsza.
Prawdziwe oblicze puszczy.
Wanda uparła się żeby poszukać jakiegoś pomnika przyrody, chyba głazu który zlokalizowała na starej niemieckiej mapie, no i po 15 minutach szukania go wywęszyła, normalnie szacun 🙂
Z kolejnym poszło dużo łatwiej.
A do tych poświęconych Wilhelmowi II prowadziły nawet drogowskazy. Tutaj upolował swojego 2000 jelenia.
Puszcza Romincka jest bardzo pagórkowata, jadąc po niej z sakwami idzie się zmęczyć.
Po wyjeździe z niej kierujemy się na Kiepojcie, gdzie czekają na nas kolejne mosty i obiad, do zrobienia pod nimi.
Na obiad przyszły nawet krowy, a jedna to chyba miała go w nosie 😉 ciekawe ile osób oglądających to zdjęcie sprawdza teraz jak daleko sięgnie swoim językiem 🙂
Jeszcze tylko punkt widokowy w Będziszewie i jedziemy do Stańczyków, ale nie asfaltem, tylko skrótami przez lasy i pola, w górę i w dół i znowu w górę, aż po pewnym czasie udaje nam się dotrzeć do asfaltu, choć łatwo nie było, bo Wanda ze Zbyszkiem wychodzili z siebie, aby dostać się skrótem pod mosty.
A tymczasem przy drodze asfaltowej za Unijną kasę stanęła taka oto wieża widokowa, z której można obserwować mosty w Stańczykach.
Pogoda miała dzisiaj taką huśtawkę nastrojów.
Dalej pojechaliśmy kolejowym szlakiem, z każdym kilometrem coraz słabiej przejezdnym.
Ale za to takie szlaki mają dobrą cechę wspólną, łatwo przy nich o miejsce nocleg 🙂
Najnowsze komentarze