Opuszczamy Cordobę kierując się na południe w kierunku Puente Genil, gdzie powinniśmy znaleźć ostatni szlak kolejowy na naszej trasie. Chcąc ominąć główne drogi wybieramy te mocno podrzędne po całkiem sporych górkach.
No więc nasze skróty kończą się brakiem przejazdu przez tory kolejowe, znaczy się jest, ale za daleko, więc starym dobrym zwyczajem 😉
A potem okazało się, że rolnik zaorał drogę która była na mapie.
Ale w końcu wracamy na właściwy ślad i podążamy po takim oto pagórkowatym krajobrazie…
Trzeba powiedzieć, że niektóre podjazdy, jak i zjazdy były solidne, czego nie doświadczyliśmy w zasadzie od wyjazdu z Olvery.
Pałac w Fernan Nunez.
Krótka przerwa, izotonik na ochłodę i ciśniemy dalej, docierając na wieczór do Montalban de Cordoba, gdzie chcieliśmy uzupełnić zapasy wody i poszukać noclegu.
Ale coś nam się wydawało, że zapasy wody same nas zaraz znajdą 😉 więc może lepiej poszukajmy knajpki, one w Hiszpanii są wszędzie, w każdej wiosce. Może nie być sklepu, ale bar jest zawsze 🙂
No i zaczęło się, trochę się ochłodziło więc chcieliśmy zamówić ciepłą herbatę, Wanda znalazła gdzieś że gorące to po hiszpańsku „caliente” no to prosimy o herbatę. Najpierw dostaliśmy zimną Ice Tea, ok znowu wymiana na migi dostajemy zimna Ice Tea w ciepłej szklance – ok jest postęp, do trzech razy sztuka i mamy Ice Tea podgrzaną w mikrofali 🙂
Lało i lało, i nie chciało przestać, a jak już przestało to mieliśmy dylemat co robić, bo okolica po tej nawałnicy raczej nie wyglądała zbyt dobrze. Więc właściciel baru zaproponował abyśmy spali tutaj, w miejscu gdzie mamy rowery rozbiliśmy namiot i poszliśmy się zdrzemnąć… ogólnie nic że środek skrzyżowania i chodnik, było cicho i spokojnie. Tyle że bar właściciel otwierał o piątej nad ranem, (a zamykał po północy), chyba ze dwa razy dopytywaliśmy bo nie mogliśmy w to uwierzyć. No ale rzeczywiście tak było, więc już około 6 nad ranem byliśmy na trasie, aby nadrabiać zaległości 🙂
Docieramy do szlaku, który był kawałek za Puento Genil.
Pogoda do południa nam sprzyjała.
Trasa w dużej części asfaltowa, albo o bardzo dobrej nawierzchni szutrowej, poprowadzona bezkolizyjnie przez wszystkie główne drogi.
Takich drugich śniadań to my nawet w domu nie jemy 🙂
Kolejny odcinek drogi do Jaen.
Jest na niej także trochę dodatkowych atrakcji, specjalnych miejsc postojowych.
Aha, w pobliskim parku narodowym żyją Rysie i Skorpiony 🙂
Natomiast my spotykamy Dudka, w zasadzie całe kolonie Dudków.
Wszystko fajnie, ale dojeżdżając do Luceny trafiamy na coś takiego.
To że trafiłeś na błoto, czy inną glinę, które dodatkowo niemiłosiernie śmierdzi dowiadujesz się dopiero jak już wjedziesz. No to pół godziny na czyszczenie rowerów mamy z głowy.
Stacja w Lucenie.
Robimy rundę po mieście i jemy obiad aby przeczekać deszcz.
Na punkcie odpoczynkowym zastanawiamy się czy zostać czy jechać jeszcze dalej. Wanda wypatrzyła na nawigacji camping, więc z racji pogody jedziemy go zobaczyć.
I łup, nie ma to tamto, pogoda nas nie oszczędza.
Odcinek pomiędzy Luceną a Cabrą jest przepiękny, pełen mostów, skał i cudownych widoków… no może nie takich cudownych w taką pogodę.
Campingu nie ma, tylko parking dla camperów, więc wracamy na punkt widokowy licząc na to, że jutro będzie ładnie i przejedziemy się jeszcze raz 🙂
Niestety jak się później okazało wyjechaliśmy chyba ze dwie godziny za wcześnie.
Na pierwszej stacji jemy śniadanie.
Grzanki, które poznaliśmy u Pana od ciepłej Ice Tea 🙂 tutaj wersja na wypasie z sosem pomidorowym.
No więc jest pięknie 🙂
Przepięknie.
Ale na szczęście po jakimś czasie wychodzi słoneczko 🙂
Dona Mencia.
Po ostatnich deszczach robimy wielki wybuch i wielkie suszenie 🙂
Ruszamy dalej na szlak który nas coraz bardziej zachwyca swoimi widokami.
Mimo iże większość drogi jedziemy pod górę, to nachylenie jest tak małe, że trudno je zauważyć. No bo co to jest wzbić się 400 metrów na odcinku 80 km 🙂
Zuheros mijamy tylko bokiem, a w zasadzie dołem.
Kolejna restauracja wraz z skansenem.
Piękne miejsce przygotowane pod turystów nie tylko rowerowych, i pyszne jedzenie w bardzo niskich cenach 🙂
Robimy skok w bok, aby zobaczyć dokąd prowadzi krótka odnoga szlaku.
I wracamy do naszych krajobrazów 🙂
Ulubione picie 🙂
Kolejny odcinek szlaku, są nawet oznaczenia za ile będzie punkt odpoczynkowy, co jest akurat bardzo fajne, bo to często odpowiednie miejsca na nocleg, których na tej trasie nie brakuje 🙂
W końcu pod wieczór znajdujemy swoje 🙂
A rankiem ruszamy z górki do Jaen…
Mamy ostatnio niezłą huśtawkę pogody.
Tej chmurce pozwoliliśmy przejść przodem.
Jaen.
To kolejne górzyste miasto z zamkiem na szczycie, który sobie jednak odpuszczamy.
Przed nami kolejny etap naszej wyprawy do Granady 🙂
Najnowsze komentarze