Przyszła jesień, a może nawet zima więc postanowiliśmy zaaklimatyzować się do nowych warunków atmosferycznych, a najlepiej to zrobić jadąc na weekend pod namiot. Prognoza pogody na weekend zmieniała się jak w kalejdoskopie, więc decyzję gdzie jedziemy podejmujemy najpóźniej jak się da. Tylko chętnych współtowarzyszy brak.
Tak więc najpierw pociągiem do Namyślina, a potem na rowerach w kierunku Porzecza, by kawałek za nim skierować się na rozlewiska Odry w celu rozbicia namiotu, we wcześniej już upatrzonym miejscu. Czasem trafiamy w takie miejsca, że będąc w nich pierwszy raz już wiemy, że za jakiś czas wrócimy tu z namiotem i aparatem 🙂
Po drodze Wanda zalicza dużą dziurę i małą glebę.
Idealne miejsce na wieczorne zdjęcia, gdyby tylko jeszcze niebo było bardziej przejrzyste.
Kilka zdjęć i pakujemy się do śpiworków, by odespać trudy tygodnia. A tym bardziej, że rano także będzie co fotografować.
Czapla Biała.
Gdy samo spanie w namiocie nie jest dla nas dużym wyzwaniem, to jednak wyjście z niego z rana aby przygotować śniadanie, przy temperaturze 6 stopni do łatwych nie należy, choć bywało gorzej, znaczy się zimniej.
Z rana ruszamy w kierunku Czelina trzymając się jak najbliżej Odry, na mapie dróg nie ma, ale rzeczywistość często bywa inna i na to właśnie liczymy.
Wydmy. Największa taka górka ma wysokość ponad 25 metrów i nazywa się Monte Casino.
A dookoła nas łąki.
Większość terenu to idealne „pola namiotowe”, z pięknie przystrzyżoną trawą, oj będziemy tutaj wracać 🙂
Wanda zarządza krótka przerwę na kawę i ciasto, a ja znajduję sobie obiekt do fotografowania.
Łabędź.
Po drodze natrafiamy na ruiny wieży obserwacyjnej.
Po drugiej stronie Odry Gross Neuendorf z fajną knajpką w otoczeniu kolejowych wagoników.
Tymczasem od pieczarek zaczynamy kompletować warzywa do obiadu.
Droga ogólnie jest dość dobra, za wyjątkiem kawałka zaoranego przez przechadzające się nim krowy.
Kościół Matki Bożej Częstochowskiej w Czelinie.
Na skraju miejscowości znajduje się punkt widokowy i pomnik upamiętniający pierwszy polski słup graniczny, który postawili żołnierze 6. samodzielnego batalionu pontonowo-mostowego 27 lutego 1945 r.
W końcu trafiamy na jakieś wyraźne oznaki jesieni.
Do Starego Błeszyna chcemy przebić się starym śladem szlaku Zielona Odra, który był w dodatku zaznaczony na mapie jako aktualny.
Wiedziałem jak to się skończy, znaczy się że droga się skończy. Ciekawi jesteśmy, czy ten szlak kiedykolwiek tędy szedł. Trafiliśmy jedynie na oznakowanie jakiegoś szlaku pieszego, także od dawna przez nikogo nie uczęszczanego. No więc udaliśmy się skrótem przez las w poszukiwaniu jakiejkolwiek drogi.
Wyjeżdżamy koło stawów hodowlanych i drogą wracamy do asfaltu.
Mijamy Stary Błeszyn i Gozdowice, by trafić na punkt widokowy, który znajduje się w starym miejscu dowodzenia.
Można tutaj znaleźć schronienie przez wiatrem i deszczem, a także podgrzać porcję piątkowego obiadu.
Oraz napawać się widokiem na Odrę.
W Starych Łysogórkach dopada nas deszcz, który staramy się przeczekać w restauracji na pierogach.
Niestety z różną intensywnością, ale cały czas pada, W Siekierkach zjeżdżamy na nasyp kolejowy, odbicie od głównych torów prowadzących na most.
Dalej nasypem.
A potem pada coraz mocniej i zaczyna się ściemniać. Robimy zakupy w Osinowie Dolnym i wzdłuż wału przeciwpowodziowego udajemy się w kierunku Markocina, by wdrapać się na punkt widokowy w Rezerwacie Bielinek. Rozbijamy szybko namiot i o 20:00 idziemy spać. Czeka nas długie 12 godzin snu 🙂
Z rana przez panującą mgłę, ciężko było cokolwiek zobaczyć.
Szczególnie jak się nie wyściubia nosa z namiotu.
Zbieramy graty, zostawiamy po sobie porządek, w zasadzie nie tylko po sobie, bo śmieci zabieramy więcej niż sami wytworzyliśmy podczas robienia śniadania i wracamy do asfaltu.
A tędy wczoraj tu dotarliśmy.
Tak więc ruszamy w kierunku Zatoni Dolnej, do Wiejskiego Kocura na drugie śniadanie.
Tym razem dla odmiany cały czas po asfalcie.
Liczyłem na bardziej spektakularne oznaki jesieni.
Widok na Odrę w miejscowości Piasek.
Mkniemy z górki na śniadanie, bo na tańce bretońskie, które miały odbywać się dzisiaj w Dolinie Miłości jesteśmy już zbyt mocno spóźnieni.
Być w okolicy i nie wdepnąć w odwiedziny do Ryśka byłoby dużym nietaktem. Zresztą jak zobaczył rano zdjęcie Dębów Omszałych na Wandy fb, to wiedział że wpadniemy. No a jak odwiedzamy Wiejskiego Kocura, to wpadamy jak śliwka w kompot. Znajdzie się kompot, kawa, czekolada, kawałek (o ile tylko jeden) przepysznego ciasta i jeszcze wege obiadek, no i trzy godziny spędzone w miłym towarzystwie na luźnych rozmowach mijają niczym ułamek sekundy. To takie miejsce, do którego fajnie jest co jakiś czas wrócić, a kto jeszcze tutaj nie zawitał, to powinien nadrobić zaległości.
Mijamy Krajnik Dolny, a przed rzeką Rurzycą skręcamy na starą drogę.
By za jakiś czas po minięciu Ognicy wrócić na wojewódzką 122. Ponieważ droga z Ognicy do Widuchowej na wprost przez las jest mocno piaszczysta, o czym już miałem okazję się przekonać, to jedziemy wojewódzką, by nieco przed krzyżówką z krajówką skręcić w las w dość dobrą drogę leśną, która ktoś na mapie w internecie oznakował jako drogę rowerową.
Jeszcze tylko podwieczorek i lecimy dalej, co by znowu nie gonić na pociąg.
Lasem docieramy niemal do Widuchowej, zostaje tylko kawałek po drodze krajowej.
Następnie już nieco mocniej przyciskając na pedały, lecimy do Marwic kupić sery od Państwa Szczupaków i potem już w kierunku dworca Pacholęta. Najpierw asfaltem pod górę, potem trochę po bruku trochę poboczem, na koniec znów po bruku i zdążamy z zapasem kilku minut. Wanda jeszcze na dworcu stwierdziła, że ze względu na jakość drogi wraca stąd ostatni raz.
No to sezon jesienno-zimowy, z akcentem na zimowy uważamy za otwarty, nasza aklimatyzacja przebiegła pomyślnie 🙂
Najnowsze komentarze