Kolejny etap naszej wyprawy prowadził przez Województwo Lubelskie, pierwotnie do Chełma, ale po zmianach podróż na rowerach zakończyliśmy w Trawnikach, skąd udaliśmy się pociągiem do Lublina.
Na dzień dobry wracamy do Suśca, by zboczyć nieco na południe, gdzie czekały na nas Szumy na Tanwi.
Kiedyś była tutaj granica pomiędzy zaborami rosyjskim i austriackim, ustalona na Kongresie Wiedeńskim w 1815 r.
Zjeżdżamy na szlak i udajemy się wzdłuż Tanwi. To jedna z takich atrakcji, którą koniecznie trzeba zaliczyć.
Trasa jest bardzo urocza i stanowi jedną z głównych atrakcji GreenVelo chociaż od szlaku trzeba trochę odjechać.
Po drodze znalazłoby się także kilka miejsc do rozbicia namiotu.
Szlak pieszy, jak widać nie należy do najłatwiejszych.
Może czasem ciężko i po piachu, ale za to jak przepięknie.
Przez las wracamy do miejscowości Susiec czyli na GreenVelo.
Atrakcja za atrakcją, kolejną jest Muzeum Pożarnictwa w Oseredku.
Lekki skok w bok i lądujemy w kopalni.
Kolejne szumy, tym razem na Sopocie. A woda była przynajmniej rześka 🙂
Halo proszę Pana, ścigamy się?
Józefów – to niby rowerowa stolica Polski, szkoda tylko że Polska o tym nie wie 😉
Z wieży widokowej.
Ale za to mają małą stołówkę, schowaną gdzieś między budynkami ośrodka zdrowia, w której po bardzo przystępnych, wręcz przerażająco niskich cenach można smacznie zjeść.
I jest także plaża.
Szlak prowadzi dookoła jeziora i dalej wkracza do lasu.
A tak to właśnie jest, jak ktoś nie przypnie dobrze sakiewki na kierownicy.
Ciekawy odcinek przez las, na którym co jakiś czas swoje prace, tudzież instalacje zostawili artyści. Tej po ciemku, to by można się przestraszyć.
Zakaz wjazdu.
Obszar… leśny 🙂
Punkt widokowy na Roztoczański Park Narodowy.
W oddali Koniki Polskie.
I jesteśmy w Zwierzyńcu, gdzie pierwsze kroki kierujemy do browaru, w którym funkcjonuje także wypożyczalnia rowerów.
Jedną z atrakcji Zwierzyńca jest kościół na wyspie pw. św. Jana Nepomucena.
Będąc w pobliżu nie sposób nie zawitać do Szczebrzeszyna.
Obowiązkowe zdjęcie z chrząszczem.
I jeszcze z dwoma.
A potem boczną i prostą do znudzenia drogą dobijamy do krajówki, jedynego od naszej strony wjazdu do Zamościa. A na krajówce, jak to na krajówce, może ruch nie był olbrzymi, ale jazda poboczem nie należy do najprzyjemniejszych. Zostawiamy graty w hostelu na obrzeżach starego miasta i jedziemy na wieczorne zwiedzanie.
Ratusz.
Stare Miasto jest w całości wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO.
Ormiańska kolacja.
Bakłażany.
Zamość, perła renesansu, miasto arkad.
Za dnia wygląda równie pięknie, nic dziwnego, że był także nazywany Padwą północy.
Przedpołudniowe zwiedzanie, wieża widokowa.
Hmm, zrobienie samojebki lustrzanką, to wcale nie taka łatwa sprawa 🙂
Wnętrze kościoła pw. Zmartwychwstania Pańskiego i Świętego Tomasz Apostoła.
Kolejna wizyta, to Cmentarz Wojenny Rotunda.
Smutna lekcja historii.
Z miasta w celu ominięcia złej krajówki wyjeżdżamy pociągiem do Zawady (jedziemy całe dwie stacje, z czego jedna jest jeszcze w mieście, za jakieś ponad dwadzieścia kilka złociszy) i dalej na rowerach w kierunku powrotu na szlak.
Ostatni wiatrak roztocza, to także miejsce w którym jest muzeum i restauracja gdzie można zjeść pyszny obiadek, a także kupić tłoczony przez nich olej. Budynek Muzeum.
Placki ziemniaczane w takiej oto odmianie.
Przede wszystkim polecamy zwiedzić wiatrak, w którym mieści się sporo rzeczy z epoki, dzięki czemu zachował on swój klimat.
W Muzeum i jeszcze jednym mniejszym budynku są przede wszystkim egzotyczne kamienie i ryby.
Gdy dojeżdżamy do jeziora Wieprz, nie wiedzieć dlaczego szlak prowadzi piaszczystą i pylistą drogą.
Otrzepujemy się z pyłu, szybki rzut oka na mapę, zawracamy i jedziemy równie nie uczęszczanym asfaltem aby po jakimś czasie wrócić na szlak gdzie czekają na nas widoki na stada ptactwa. Do dzisiaj nie wiemy dlaczego szlak prowadził przez piachy jak obok była dobra droga…
Gdzieś w połowie jeziora znajduje się miejsce do odpoczynku, z wieżą widokową i eleganckim miejscem do nocowania. Kto wie, może następnym razem 🙂
Maliny kupione od ludzi, którzy dopiero co je zebrali smakują wybornie.
Na końcu jeziora spotykamy dwoje rowerzystów z Warszawy, pytamy o trasę i mówią że straszne górki przed nami… hmm, a według nas dość płasko z lekkimi pagórkami, ciekawe czy chłopaki jadą na Pogórze Dynowskie? 🙂
Tarnogóra, zajeżdżamy w poszukiwaniu sklepu. Wieś opanowały wracające z pastwiska krowy.
Pomiędzy Romanowem a Dworzyskami szlak schodzi z mało uczęszczanego przez samochody asfaltu na polna drogę, robiąc jakąś niepotrzebna pętlę przez wzgórza. Znamy to miejsce z relacji naszych znajomych, ale jedziemy tędy w poszukiwaniu noclegu, myśleliśmy że będzie łatwo, ale nie było.
W końcu na skraju jakiegoś pola, pomiędzy krzakami gdzie już nic nie rośnie rozbijamy namiot.
Taką szutrówką wjeżdżamy do miejscowości Krasnystaw.
Widok na kościół pw. św. Franciszka Ksawerego.
Bardzo okazale wygląda główny plac, który jest otoczony zabytkowymi kamienicami.
Mieliśmy jechać do Chełma, w którym już kiedyś byliśmy, więc zmieniamy plany i ciśniemy na pociąg do Trawników skąd udajemy się do Lublina. Zwiedzimy miasto jeszcze za dnia i poszukamy noclegu u Wandy znajomych.
Zwiedzanie zaczęliśmy od obiadu w niezawodnym Zielonym Talerzyku 🙂
A potem przyszedł czas na imponującą starówkę.
W międzyczasie spotykamy Wandy znajomych, którzy lokują nas u siebie.
A następnie po tych śladach trafiamy na rynek.
Gdzie w najlepsze odbywa się impreza plenerowa Cydru Lubelskiego.
No więc tak, najpierw degustacja, a potem bierzemy udział w grze, wykonujemy różnego rodzaju zadania i zgarniamy po dwie dodatkowe buteleczki na drogę do domu 🙂
A przy okazji zwiedzamy stare miasto. Mieliśmy szczęście trafić na tą grę bo zdecydowanie łatwiej zwiedzało się miasto podążając za trawiastymi kwadracikami.
Jednym z punktów była wieża widokowa na którą pewnie by nam się nie chciało wdrapywać, a okazało się że warto. Do tego schodząc było śmieszne mijać tych wszystkich biegnących po schodach ludzi.
I to już chyba koniec. Rano, albo raczej w środku nocy mamy pociąg do domu.
Krótko podsumowując, odcinek Green Velo od Konskich do Krasnegostawu jest warty przejechania rowerem, pokazuje nam zupełnie inne oblicze naszego kraju, z mnóstwem atrakcji po drodze. Co do jakości infrastruktury i rozwiązań rowerowych wypowiadać się tu nie będziemy, bo można by napisać dwie oddzielne książki na ten temat. Jedną na plus, a drugą na minus. Na szczęście infrastruktury rowerowej było tak mało, że mocno nam się nie naprzykrzyła, a i dobrej też trochę było. W każdym bądź razie nasze wrażenia będą jak najbardziej pozytywne 🙂
Najnowsze komentarze