Celem wyjazdu do Złocieńca był Festiwal Podróżniczy 16. Południk. Plan był taki, że do około 15:00 będziemy spędzać czas na rowerach, a potem do wieczora na festiwalu. I tym razem dla odmiany w Agroturystyce. To stary domek w Drzeńsku, który został zbudowany podczas prac związanych z budową przez Niemców Berlinki, potem służył jako ośrodek wypoczynkowy, a teraz jako agroturystyka. Miejsce w lesie, cisza, spokój, 50 zł od osoby za noc, wszystko można by rzec w najlepszym porządku, tylko dostęp do kuchni nieco utrudniony, ale jak ktoś chce razem z posiłkami, to jest to bardzo ciekawe miejsce.
Najlepszy plan to brak planu, albo zrobienie planu w ostatniej chwili.
Krotki odcinek po asfalcie, a potem już wkraczamy do lasu.
Pięknego lasu.
Choć nieco wymagającego pod kątem jazdy na rowerze.
O czym dość szybko przekonał się Grzesiek, który wygiął hak przerzutki.
No to ściągamy łańcuch i prowadzimy rower do najbliższej miejscowości w poszukiwaniu młotka, w końcu nic na siłę 🙂
Po drodze jeszcze minęliśmy stary węzeł autostradowy Berlinki, dla którego przedzieraliśmy się przez ten las.
A potem spacerek po lesie i holowanie Grześka do Cieszyna.
Pierwszy napotkany gospodarz użycza nam przydatnego sprzętu.
Grzesiek, nie do końca ufając Wojtkowi robi jeszcze zdjęcie haka przed wyklepaniem, co by wiedział jak dokładnie wyglądało to co ma potem kupić 😉
Wojtek trochę poklepał, powyginał i hak jak nowy.
Szachulcowy kościół w Cieszynie.
Zrobiło się dość ciepło, jeśli nie upalnie, więc Alaska korzystała z każdej możliwości do kąpieli 🙂
Czytałem kiedyś o fioletowej krowie, ale fioletową żabę to pierwszy raz widzę 🙂
Jedziemy czarnym szlakiem w kierunku Głęboczka.
Po drodze mijamy kolejne pozostałości z Berlinki.
Kapliczka św. Huberta w środku lasu.
Przepust pod autostradę nad Drawą.
Wanda, Sylwia razy dwa, Wojtek i Grzesiek 🙂
No to znowu zaczyna się planowanie, tym razem jak przejechać przez Drawę 😉
Taki kierunkowskaz, to ja rozumiem
No więc przejechaliśmy przez tartak, teren prywatny i znaleźliśmy bród. Po drugiej stronie jak to Wanda powiedziała, cały Grelus, zadowolony z siebie jak holera 🙂
Wody miejscami było powyżej kolan, więc Alaska w końcu zmuszona była do pływania, poszło jej dość dobrze, choć dość silny prąd nieco ją zniósł.
A potem zrobiła to co lubi najbardziej 🙂
Oj nie było łatwo.
Tomek, pomocy!!!
Za to nikt nie chciał pomóc Sylwii, znaczy się chcieliśmy, ale każdy miał w rękach aparat i nie było jak 😉
Sylwia walczyła ile mogła.
A my dobrze wiedzieliśmy na co czekaliśmy.
Chyba już nie wierzymy w to, że mamy normalnego psa.
Jest i Głęboczek, krótka narada w którym miejscu znajdujemy się i jedziemy zobaczyć stary młyn.
W zasadzie to już jego ruiny, które chyba długo już nie postoją.
Alaska grała z nami w taką grę, że co my ja wykąpiemy, to ona się wytarza.
Jeszcze przez zabytkowy most i lądujemy w Złocieńcu na festiwalu.
Następnego rana jedziemy autami do Złocieńca skąd ruszamy na rowerach w wiadomym celu do Lubieszewa kierując się cały czas szlakiem czarnym jak nasz pies.
Wojtek chyba za długo przebywał z Alaską.
Wandę tego dnia choróbsko dopadło na dobre, albo raczej na złe.
Tym razem tylko we czwórkę, Grzesiek pojechał do Połczyna, a Sylwia od zatopionego roweru chyba miała dość.
Chyba tylko Alaska nigdy nie ma dość.
Wykąpana – wytarzana, gry ciąg dalszy 🙂
Po drodze robimy małe odbicie do szpitala w Kańsku, po czym wracamy na szlak.
Szlak rowerowy jeziora Kańsko, tablica piękna jak by to było nie wiadomo co.
A jest to 🙂
Ogólnie tego dnia było dość grząsko, nawet na naszym czarnym szlaku.
Oooo, czyżby kleszczyk? Jak się raz zobaczy takiego na swoim ciele, to potem do końca dnia człowiek ma wrażenie że cały czas coś po nim biega.
Zrozum człowieku Alaskę, łazienkę z wanną omija szerokim łukiem, a kałuży nie przepuści 🙂
Czarny szlak prowadzi przez ciekawe tereny, tylko droga na nim miejscami jest dość mocno zdegradowana.
Pod koniec jeszcze musieliśmy wdrapać się na górę Lisicę, tam gdzie ostatnio spaliśmy pod namiotem ze Zbyszkiem.
Widok z niej rozpościera się bardzo ładny.
No i jesteśmy na obiedzie w Ryby Lubie.
Dziewuchy łakomczuchy 🙂
W międzyczasie pognałem asfaltem do Złocieńca po auto by odholować rozchorowaną Wandę na festiwal. Kolejne prezentacje przed nami.
Był także wywiad prowadzony przez Robba Maciąga z Henrykiem Sytnerem o jego wakacjach na dwóch kółkach.
Między innymi na tych dwóch kółkach.
III Festiwal Podróżniczy za nami. Bardzo przyjazna atmosfera, dookoła sami uśmiechnięci ludzie, Alaska w sali kinowej zaaklimatyzowała się bardzo dobrze, więc za rok pewnie znowu tu przyjedziemy 🙂
Najnowsze komentarze