Kolejna wizyta w moich ulubionych terenach, czyli Parku Krajobrazowego Ujścia Warty i Cedyńskiego Parku Krajobrazowego. Wanda w delegacji, więc namówiłem Zbyszka na poznane nowych dla niego okolic, a przy okazji i dla Alaski, no dla niej tylko częściowo nowych. Tak więc popołudniowym pociągiem jedziemy do Namyślina, skąd dalej lasami udajemy się w kierunku Porzecza, na już znane miejsce noclegowe.
Po drodze Zbyszka na chwilkę zatrzymuje drobna awaria łańcucha. Po ostatnich przebojach z przerzutką Sebastiana zaczyna się obiecująco 😉
I już na miejscu nad rozlewiskami Odry.
Na śniadanko dla odmiany płatki jaglane z rabarbarem z karmelizowanym cukrem na soku pomarańczowym 🙂
Sposób Zbyszka na Alaskę podczas zwijania/rozkładania namiotu był bardzo prosty, tak jak kij 🙂
Ochrona przeciw kleszczom, pocięta obroża dla psa zakładana na buty.
No to ruszamy przez rozlewiska, a w zasadzie wielkie pastwiska.
No może jednak bardziej rozlewiska.
Już niemal na początku musieliśmy nieco zmodyfikować tracking, bo wszędzie dookoła była woda, co akurat wcale nie przeszkadzało Alasce.
Alaska, a co wujek Zbyszek tam robi?
No więc trochę polami, trochę lasami jedziemy w kierunku Czelina.
A jak droga była zalana to można ja było ominąć bokiem.
Tyle, że co do ilości wody zbyt wielkiej różnicy nie było.
Dziewczyny były nami szalenie zainteresowane 😉
W Czelinie odwiedzamy kościół, punkt widokowy i jedziemy dalej w kierunku Siekierek.
Z Czelina kawałeczek po asfalcie, a potem lasami jedziemy do Gozdowic.
Choć nie było łatwo.
W lasach pełno było żółtego pyłu,bo jak się okazało pyliły Sosny.
Nie wiem czy to po fasolce bretońskiej którą zjedliśmy na wczesny obiad (Zbyszkowej roboty, przepysznej) ale humor jak widać mu dopisywał. No ale jak się chłopak ma nie cieszyć jak pobudka była o 6:30 i zero greluszenia się.
A może by tak pojechać bliżej Odry?
Przynajmniej można było nieco umyć sandały.
Alasce w te upały nie odmawialiśmy ani wody, ani lodów 🙂
W końcu przez Stary Błeszyn docieramy do Gozdowic.
I jedziemy na punkt dowodzenia, znajdujący się w miejscy widokowym, ale dla odmiany nie asfaltem, ale dołem wzdłuż Odry, co oznacza, że na koniec trzeba będzie rowery wepchać pod stromą górę.
A potem znów las, szlakiem wzdłuż linii energetycznej kierujemy się do Starych Łysogórek.
Dalej znowu szlakiem docieramy do Cmentarza Wojennego w Siekierkach.
A potem nasypem kolejowych idącym wzdłuż drogi docieramy do mostów w Siekierkach.
Zbyszek robi rekonesans, a ja obmyślam dalszy plan dnia.
No więc dajemy odpocząć Alasce i pakujemy ją do przyczepki aby asfaltem pocisnąć do Osinowa Dolnego, przed którym zjeżdżamy do Odry w poszukiwaniu najbardziej wysuniętego na zachód miejsca Polski.
Znaleźliśmy nawet dwa 😉
Z Biedronki w Osinowie Dolnym mamy rzut beretem do Pomnika Polskiego Zwycięstwa nad Odrą.
Następnie pierwszą drogą wracamy do Odry, by poszukać przy niej noclegu.
Zjazdy do Odry były albo zajęte przez wędkarzy albo zalane, więc rozbijamy się wale przeciwpowodziowym, co akurat w tym miejscu ma niebywałą zaletę.
Wschód słońca (około 5 nad ranem) widoczny od samego rana z namiotu i do tego piękny widok na otaczającą nas okolicę.
Alaska od rana bacznie pilnuje obozowiska.
Co prawda przed Sarnami, ale pilnuje 🙂
Widok jest tak przecudny, że nawet udało mi się przełożyć pobudkę z 6:00 na 6:30 w celu dodatkowej kontemplacji, co skończyło się drzemką do 7:00 🙂
Tego dnia na pierwszy ogień idzie Rezerwat Bielinek.
Nie wiem jak to jest, ale za każdym razem gdy tam jestem spotykam tam Jelenie.
A gdzieś tam po środku spaliśmy 🙂
Następnie omijamy żwirownię w Bielinku i jadąc wzdłuż jeziora docieramy do Odry.
Do miejscowości Piasek jedziemy nie jak zwykle lasem, ale tuż przy Odrze, co uważam, że jest lepszym rozwiązaniem.
Po drugiej stronie Odry wieża widokowa w Stutzkow.
Hodowla koni przed Radunią.
Ruiny kościoła w Raduni.
Dalej szlakiem jedziemy do Zatoni Dolnej, zaliczając po drodze wodospad, który ze względu na wysoki stan Odry jest jakby o połowię mniejszy. Natomiast dla Alaski spełnieniem marzeń jest strumień.
Zbyszek zdobywca wodospadu.
Potem jeszcze trochę terenu i witamy się z Ryśkiem na obiedzie w najlepszej knajpce w tych okolicach 🙂
Wiejski Kocur 🙂 nie, nie, ten w czerwonym to Rysiek 😉
Zwiedzania ciąg dalszy – Dolina Miłości.
Ktoś tu się nie zdołał wypiąć z spdów 😉
Diabelski Most niestety nie zrobił na Zbyszku zbyt wielkiego wrażenia.
Dalej skrótami przez rzepakowe pole jedziemy w kierunku Krajnika Górnego i dalej przez Grabowo do Garnowa.
W Garnowie odwiedzamy stary kościółek z niezwykłymi witrażami w oknach zrobionymi z butelek, czy innych słoików.
Kościół św. Krzyża w Nawodnej.
Tutaj podobnie do okien kościoła w Garnowie wykonane są stacje drogi krzyżowej.
Stara brama wejściowa do kościoła.
A potem już tylko do Lisiego Pola na pociąg, w którym to spotykamy Irminę (współlokatorkę z Wyspiańskiego w Koszalinie). Jako, że są nieco głodni, a pociąg do Koszalina mają za ponad godzinę rozbijamy piknik przed Czerwonym Ratuszem i odgrzewamy wczorajszy makaron z sosem oraz delektujemy się Irminowymi pieczonymi batatami i pietruszką 🙂 uświadamiając na koniec wegetariankę że makaron był na odrobinie swojskiego smalcu!!! No więc w ten sposób Zbyszek miał w pociągu czas i spokój na dokończenie książki 😉
Niby znana mi trasa, bo jedna z moich ulubionych, a w większości zrobiona zupełnie nowymi drogami 🙂 Skoro leniuchowanie/obijanie się na wyjazdach zwane jest greluszeniem się, to ten wyjazd był swego rodzaju zbyszkowaniem po okolicach, bez zbędnego marnowania czasu w namiocie. Tylko po takim zbyszkowaniu człowiek jeszcze do środy dochodzi do siebie, ale warto 🙂
Najnowsze komentarze