Doliną Płoni przez Jar Libberta do Grądowych Zboczy

Zaczynamy nietypowo bo nie dość że ze Szczecina, wyposażeni w turbotaczkę to w dodatku z nowym narybkiem w postaci Wandy siostry i jej psa 🙂 Tramwajem jedziemy na pętlę Turkusowa, a potem przez pierwsze km staram się ujarzmić tego niesfornego, jeszcze rocznego szczeniaka.

Zmęczoną Sakari można w końcu oddać Milenie. Biegnie obok roweru już w miarę spokojnie, bez żadnych szaleństw na boki, no jedynie trzeba uważać na wszelkie wystające obok drogi słupki bo to się zwykle kończy źle 😉

Potem przez las docieramy do drogi rowerowej w kierunku Kołbacza, a psy w końcu dostaję chwilę wolności.

Sakari potocznie zwana przez nasz Szakirą ni jak nie idzie wsadzić do turbotaczki, więc całą drogę pokonuje na nogach.

Za Kołbaczem jombostradami kierujemy się w kierunku j, Miedwie.

Po drodze mijamy pozostałości po sporej wielkości grodzisku.

Po tym jak zrobiło się ciepło, można w końcu wyjechać z lasu i podziwiać okoliczne widoki.

Szakira, co było do przewidzenia nie wytrzymuje trudów wycieczki, jej łapy nie są jeszcze gotowe na tak długie wycieczki. Udaje nam się ją w końcu trochę przewieźć w bulllicie, ale patrząc na ilość zrobionych km w porównaniu do ilości km do zrobienia powoli decydujemy o jej odwrocie.

Jeszcze tylko wspólny obiadek przy ujściu Płoni do Miedwia i niestety musimy się z Milena rozdzielić, ale taka opcja była brana pod uwagę przy planowaniu wycieczki.

Kolejne km jombów pokonujemy już sami.

Czasem dla odmiany wałem przeciwpowodziowym.

Zza horyzontu wyłania się kościół pw. Najświętszego Zbawiciela w m. Turze.

W Ryszewie koło ruin kościoła schroniliśmy się na kilkanaście minut przed przechodzącą nad nami deszczową chmurą.

Zrobiliśmy jeszcze kilka km i zaczęliśmy się w końcu oglądać za noclegiem, ale wszystkie najlepsze miejsca chyba już minęliśmy.

Przy drodze rowerowe z Pyrzyc nie za bardzo, to może na Brzeskiej Górze?  No niestety zbyt duże błoto zniechęciło nas do wpychania na nią rowerów.

Polny krzyż na Jordanem.

No to minęliśmy Kosin, Przelewice (była miejscówka tuż przy płocie ogrodu dendrologicznego, ale jakoś tak za blisko drogi, no to dalej na Kłodzina a potem nad j. Płoń. Tutaj już nie wybrzydzaliśmy, no ale o 22:00 to już ciężko wybrzydzać. Była łąka, może nie za piękna, ale za to z dala od wszelakiej cywilizacji, natomiast nad ranem do snu na zmianę przygrywały nam świergoczące ptaki z padającym deszczem. Przespaliśmy wszystkie deszczowe chmury i świtem koło południa ruszyliśmy w drogę.

Kłodzino lata świetności ma już za sobą.

Niszczeje nawet stary dwór.

Najlepiej trzyma się kościół.

Czasem wydaje się, że odbywamy wycieczkę szlakiem kościołów, ten poniżej to kościół pw. św Michała Archanioła w m. Rosiny.

Jeszcze tylko ruiny kościoła w Płońsku i z poprawiająca się pogodą wjeżdżamy w mocno pagórkowaty teren.

Dolina Płoni raczy nas pięknymi widokami.

Jombostardy znad Miedwia zmieniamy w brukostrady, których w tych okolicach jest pod dostatkiem.

Moje kobiety 🙂

Mały skrót i jesteśmy w Rezerwacie Skalistym Jar Libberta.

Ścieżki po zimie jakby nieco mniej widoczne.

Roślinność budzi się do życia, o czym świadczy też duża ilość kręcących się wokół pszczół.

Czarcie okno.

Warto było tu przyjechać wczesną wiosną 🙂

Podczas gotowania obiadu dopadła nas jedyna, przechodząca tego dnia nad nami chmura deszczowa, obok nas przechodziło ich znacznie więcej. Dalej kierowaliśmy się niebieskim szlakiem do Żydowa.

Przy Jarze Libberta jest on momentami trudny do przejechania, a szczególnie rowerem cargo z sakwami 🙂

Odrestaurowany dworek w Niepołcku.

Kolejna brukowa droga zaprowadziła nas nad jezioro w Żydowie.

Znowu skrót przez las i jesteśmy na Trasie Pojezierzy Zachodnich o odcinku Barlinek – Pełczyce.

Wpadamy na asfalt i zaczynamy nadrabiać kilometry.

Chwila moment i jesteśmy w Pełczycach.

Widok spod góry zamkowej. Po jednej stronie opactwo a po drugiej KOściół Narodzenia Najświętszej Maryi Panny.

No to jedziemy dalej, kierunek Choszczno.

Stary dworzec kolejowy w Lubianie. Od tygodnia stoi tutaj nowy nabytek.

Jak zwykle się zagadaliśmy z gospodarzem i noclegu znowu będziemy szukać po zmroku.

Udało się kawałek za Zamęcinem, niemal przy samej drodze rowerowej. Znowu można wrócić do ładowania baterii za pomocą solara.

Rano Wanda jedzie do pracy, a ja z Korbą w ramach urlopu wypoczynkowego możemy sobie jeszcze długo poleniuchować. Mamy duuużo czasu tylko dla siebie 🙂

Po południu jedziemy do Choszczna. Berti, no były kiedyś takie sklepy.

Drugą część dnia spędzamy w drodze do Recza, kierując się tam zielonym szlakiem pieszym.

Pogoda stara się nam jak tylko może, aby zniechęcić nas do ciągłego pedałowania.

Kościół pw. Niepokalanego Serca Marii w m. Pomień.

Trzeba przyznać, że zielony szlak pomiędzy Pomieniem a Reczem jest bardzo ładny, ale do najłatwiejszych nie należy.

W Reczu jesteśmy umówieni na stacji kolejowej z Natalią, aby pójść razem do Rezerwatu Grądowe Zbocze. Zdążymy na stację czy nie?

Prawie zdążyliśmy, ale najgorszy deszcz udało się przeczekać pod dachem.

Kolejne burzowe chmury mijały nas bokiem, więc my spokojnie mogliśmy spacerować po rezerwacie, który za każdym razem robi na nas duże wrażenie 🙂

Unoszący się tutaj zapach czosnku niedźwiedziego jest nie do opisania.

Tyle jedzenia 🙂

Po krótkim spacerze wracamy na stację.

Jeszcze tylko ostatnie zdjęcie z dworca położonego na wzgórzu nad Reczem i możemy wracać wieczornym pociągiem do domu.

Dobrze było znowu odpalić turbotaczkę i dobrze się zmęczyć. No i w końcu w tak ciepłe dni, można spokojnie napawać się widokami otaczających nas przestrzeni, szczególnie tych pięknych w dolinie Płoni.

Komentarze

komentarzy