Plan na weekend był prosty, czyli jak zwykle pojeździć na rowerze, a przy okazji odwiedzić znajomych w Mirowie na przedświątecznym ognisku, no i w końcu zobaczyć ich pole namiotowe Marigold.
Wieczorem dojeżdżamy pociągiem do Namyślina, potem przez las jedziemy na rozlewiska w okolicach Porzecza i w oczekiwaniu na deszcz kładziemy się spać.
Padało całą noc, ale za to dzień miał być ładny, no i był 🙂
Korbeczka od rana nie dawała nam/mi spokoju.
Gdy wyszło słońce, to i Wanda wyszła z namiotu i świtem koło 11:oo ruszyliśmy w drogę.
Najpierw przez okolice 26m góry Monte Cassino pojechaliśmy do asfaltu na Porzecze.
Obok miejsca odpoczynkowego powstała tutaj wieża widokowa.
Z jednej strony fajnie że powstała, bo można stąd zerkać na wschód słońca i może na jakieś pasące się zwierzęta. Natomiast z drugiej strony, to ogólnie jest to dość słabe miejsce, w najbliższej okolicy jest wiele innych dużo lepszych, tym bardziej że choć z najwyższego tarasu wieży można patrzeć we wszystkich kierunkach, to widok na pola stanowi jakieś 20%, a pozostałe 80 to las który wznosi się ponad wieżę. No więc, ktoś się tutaj nie popisał.
Dalej pojechaliśmy przez Wielopole (którego już nie ma) na Kurzycko.
Wandy plecy co jakiś czas potrzebowały postoju.
Drogi był dość mocno namoknięte i błotniste.
Korba też była ubrudzona aż po same pachy, z całym podwoziem włącznie.
Po drodze jak zwykle modyfikujemy trasą i mijamy Kurzycko bokiem, bo obok jest droga prowadząca koło jeziorek, więc pewnie będzie ładnie.
Byłoby, gdyby jeziorka nie uschły. Za to na drogach wody nie brakowało.
Jadąc dalej w kierunku Morynia mijamy od wschodu jeziora Siegniewskie.
Popołudniowa mgła.
W Moryniu robimy zakupy, wjeżdżamy na chwile na nasyp kolejowy i jedziemy do Mirowa na ognisko.
Było kilkoro starych znajomy, kilkoro nowych no i przede wszystkim fajna, klimatyczna atmosfera przy ognisku, której mocno pomagała obecność gitary i grzanego wina. Fajnie było sobie znowu pośpiewać stare harcerskie piosenki i przekonać się, że po tylu latach wciąż pamięta się ich słowa.
Nad ranem troszkę przymroziło, ale rozpalenie cięgle tlącego się ogniska pomogło wytrzymać dłoniom podczas robienia śniadania.
Spory kawałek terenu, możliwość noclegu w jurcie (obecnie zwinięta na zimę), miejsce ogniskowe, hamaki, umywalki z prysznicem… i dużo planów gospodarzy na jego rozbudowę. Jest to miejsce z potencjałem, ale przede wszystkim dobrym harcerskim klimatem. Jak wrócimy tu latem, to zrobimy zdjęcia i zdamy szerszą relację. Póki co, zaintrygowało nas to późniejszych odwiedzin 🙂
Znowu świtem koło południa ruszamy na szlak, znowu modyfikujemy plany bo pogoda raczej była taka sobie, więc jedziemy zobaczyć plażę znajdującą się od północnej strony jeziora Jeleńskiego i ewentualnie drogi prowadzące wokół niego.
Plaża była, kiedyś.
Drogi do pewnego momentu także były i to całkiem dobre.
Ale tylko do posiadłości znajdujących się w połowie długości jeziora.
Potem była już tylko ścieżka do prowadzenia roweru, a że nie chciało nam się przez dobry kilometr uprawiać „bike pushingu”, to się z niej wycofaliśmy. Pewnie byśmy poszli, ale wtedy raczej nie zdążylibyśmy na upatrzony pociąg z Godkowa.
Na koniec powrót lasami na stację i do domu.
No cóż, na to pole w Mirowie, to chyba będziemy co jakiś czas wpadać, szczególnie latem aby ugotować sobie coś na ognisku.
Najnowsze komentarze