Wycieczka z cyklu pojedźmy do lasu się wyspać, a przy okazji poszukać czegoś zielonego, dziko rosnącego do jedzenia.
Wysiadamy późnym wieczorem w Suliszewie Drawskim i jedziemy poszukać noclegu gdzieś nad Drawą. Z wyspaniem się nie było problemu, bo prawie do południa padał deszcz, więc czasu na to mieliśmy pod dostatkiem. A z zielonym do jedzenia też, bo to rosło choćby przy naszym namiocie, tutaj akurat Gwiazdnica bardzo dobrze nadająca się do sałatek i kanapek.
Krwawnik, jego zielone liście także są jadalne, może nieco gorzkie w smaku ale w połączeniu z serami wypada całkiem smacznie.
Świtem koło południa ruszamy na trasę, niezbyt długą bo wycieczka nie musi polegać na zrobieniu km (u nas to chyba żadna na tym nie polega) ale na przyjemnym spędzeniu wolnego czasu.
Barszcz Sosnowskiego, sprowadzony kiedyś do karmienia bydła, dzisiaj już tylko niebezpieczny chwast.
Trasa może nie ambitna, ale za to bardzo widokowa.
W oddali wieża kościoła w Drawsku Pomorskim.
Nie wszystko jest jadalne, część tylko raz, a część na zastosowanie jedynie ozdobne.
W końcu dopadła nas deszczowa chmura, ale po kilku minutach było po sprawie.
Jadąc żółtym szlakiem za Zarańskiem chcieliśmy dotrzeć do grodziska nad jeziorem Zarańsko, ale droga skończyła się przy ostatnim pomoście, dalej była już tylko dżungla, w której nawet nie można było zlokalizować ścieżki.
Przez okoliczne pastwiska wróciliśmy do naszego tracku i pojechaliśmy w kierunku Rydzewa.
Miałem wrażenie, że Wanda znowu zaplanowała trasę po wszystkich okolicznych górkach 🙂
Jest i Wierzbówka Kiprzyca, której liście posłużą nam do zrobienia herbaty zwanej Ivan Czaj. To był główny cel naszej wycieczki.
Zmieniliśmy szlak na zielony, który zrobił na nas jeszcze lepsze wrażenie niż żółty.
Korba nie dość że prawie całą trasę biegła to jeszcze na przerwie musiała bawić się piłeczką.
Kwiatki też będziemy zbierać, ale dopiero jutro, bo inaczej nam padną.
Po zatoczeniu dużej pętli przejeżdżamy przez Łabędzie, gdzie nabieramy wody aby móc spokojnie pojechać poszukać noclegu w tutejszej okolicy.
Znajdujemy go nad jeziorem Gągnowo. Co prawda przeprawa jaką zaliczyliśmy przez las to jakiś koszmar, no ale przynajmniej było miejsce do spania. Mały placyk który wyglądał jakby całkiem niedawno zagospodarował go jakiś miejscowy wędkarz. Miejsce całkiem urocze, z małą ilością komarów, ale niestety z ludźmi dookoła. A jak są ludzie to jest i muzyka do późna w nocy, która po tafli jeziora niesie się znakomicie.
Rankiem uporządkowaliśmy zbiory z wczorajszego dnia, wymiętosiliśmy Wierzbówkę aby zaczęła już sobie gnić w zamkniętej torbie i zaczęliśmy zbierać dalej.
Zabytkowy kościół pw. Matki Boskiej Anielskiej w Nętnie.
Dalej kierunek j. Dołgie Małe gdzie chyba była jakaś psia plaża, bo niemal każda znajdująca się tam rodzina była ze swoim czworonogiem.
W drodze do Łobza zbieramy jeszcze liście z brzozy, na napar herbaciany, choć trzeba to robić uważnie by nie wyszło z tego danie mięsne 😉
Jedyny minus takiej wycieczki jest taki, że po powrocie do domu trzeba te wszystkie skarby jeszcze obrobić, więc nie można nazbierać ich zbyt dużo, bo może się okazać że czeka nas w kuchni długi wieczór 🙂
Najnowsze komentarze