No to w końcu docieramy do pierwszego szlaku kolejowego, który zaczyna się u podnóża Olvery, na starej stacji kolejowej. No właśnie, u podnóża bo większość małych hiszpańskich miasteczek ulokowanych jest na szczytach gór, nie w dolinach jak w Polsce, ale na szczytach więc rowerzyści nie mają tam łatwo.
Szlak liczy prawie 37 km, a po drodze nie licząc początkowej stacji są jeszcze 4, poza tym cztery mosty i 30 tuneli!!!
Na początku szlaku jest chyba wszystko czego turysta rowerowy potrzebuje: miejsca noclegowe w wagonach kolejowych, restauracja, toalety, miejsce do odpoczynku i nawet wypożyczalnia rowerów 🙂
Ledwo ruszamy i już trafiamy do pierwszego tunelu, wiele z nich ze względu na swoją długość jest w środku oświetlonych.
Ale nie tylko tunele są atrakcją tego szlaku, bo widoki również.
Trasa jest w większości asfaltowa, choć czasem zdarzają się szutrowe odcinki.
Tunel goni tunel 🙂
A jak nie tunel to wykuty wąwóz.
Kilka tuneli było baaaardzo długich, co było bardzo fajne, bo w ten gorący dzień dawały odetchnąć chłodnym powietrzem.
Na całej trasie jest sporo miejsc odpoczynkowych, zastanawialiśmy się czy w tym uroczym miejscu oby nie zanocować, ale coś pchało nas dalej.
Stacja, a w zasadzie restauracja w el Coripe.
Nocleg znaleźliśmy na kolejnym miejscu odpoczynkowym. Mieliśmy hotel z milionami gwiazdek 🙂 Tylko temperatura nad ranem spadła do około 8 stopni, ale że w Hiszpanii takie rzeczy???
Przepyszne śniadanko autorstwa Wandy 🙂
Rankiem w gości przyszły kozy.
Na początku dość niepewnie.
Ale po chwili zajęły się swoimi sprawami.
Całość trasy z Olvery prowadzi delikatnie w dół, aczkolwiek nie ma tam żadnych ostrych podjazdów czy zjazdów, jak to na linii kolejowej. Jedynie na koniec przed Puerto Serrano trasa schodzi ze szlaku kolejki i zaliczamy jedyny niewielki podjazd.
Może jest trochę krótka, ale za to atrakcji na niej jest całe mnóstwo, więc jeżeli będzie ktoś w pobliżu gorąco polecamy zajechać!!!
Tylko uważajcie na mrówki, krok w bok w celu uchwycenia lepszego kadru i pół nogi w małych żarłocznych mrówach.
Puerto Serrano omijamy bokiem i jedziemy do Villamartin.
Za Villamartin kończą się wszelkie góry, a zaczyna długa nie kończąca się prosta, jednym słowem nuda, a do tego ten piekielny upał.
I jedziemy tak, aż do Los Cabezas des San Juan.
Do Sewilli mamy jeszcze 50 km po płaskim, ale już pod wiatr w palącym słońcu, ogólnie nuda jak ostatnie 20 km, wiec wsiadamy w pociąg, aby zobaczyć jak to w Hiszpanii mają rowerzyści podróżujący koleją.
Miejsc co prawda mało, bo trzy, ale za to wrzucasz Euraka i przypinasz linką rower. Ogólnie komfortowo tylko z biletami ciężko, bo jeżeli jesteś turystą i nie bardzo masz możliwość dokonać zakupu przez internet, a na stacji nie ma żadnych biletomatów, to szukasz w pociągu Pani konduktor, która gdzieś zniknęła i pojawiła się dopiero gdy wysiadaliśmy. Myślimy no trudno i przebijamy się przez dworzec, a tu nagle bramki. No to mamy problem. Pan z ochrony do nas że trzeba bilet włożyć, to się otworzy, a my że nie mamy biletu, ale jak to nie macie, no normalnie nie mieliśmy gdzie kupić. No to tylko pogroził palcem, coś tam jeszcze pogadał w niezrozumiałym dla nas języku i nas wypuścił 🙂
Z pociągu skorzystaliśmy także dlatego, żeby mieć czas za dnia na zwiedzanie Sewilli, no to czas mieliśmy, ale w tym ukropie nie było to możliwe.
Więc udaliśmy się do parku w celu odbycia siesty.
Później załatwiamy nocleg w jednym z licznych pensjonatów (najbliższy camping był jedyne 20 km od miasta) i ruszamy na zwiedzanie.
Sewilli ciekawa była przede wszystkim Wanda, gdyż kilka lat temu odbyła się tutaj rowerowa rewolucja.
Sewilla by night.
Miasto zaczyna żyć dopiero po zmierzchu, gdy ludzie wylegają na ulice, a znalezienie miejsca w restauracji graniczy z cudem.
Rankiem ruszamy jeszcze na zwiedzanie pałacu Alkazara, w którym bogactwo ornamentyki, dekoracji ceramicznych i komnat sprawia, że zalicza się on do najwspanialszych kompleksów pałacowych w Hiszpanii.
Sporo w nim ogrodów i patio.
To właśnie tutaj podejmowano decyzję o wysyłaniu ekspedycji Ferdynanda Magellana, a także Krzysztof Kolumb był tu goszczony po podróży do Ameryki.
Na koniec zwiedzamy jeszcze taki oto punkt widokowy, z którego widok raczej marny, a nawet Hiszpanie nie wiedzą o co chodziło architektowi 😉
Czas ruszać dalej.
Najnowsze komentarze