Kolejny zimowy wypad za nami. Temperatura lekko zeszła poniżej zera, tudzież trzymała się w jego bliskiej okolicy, więc my umówieni ze Zbyszkiem pognaliśmy wieczorem pociągiem do Łobza, by spotkać się w umówionym miejscu nad jeziorem Chełmno. Trochę wieczornych pogaduszek przy gwieździstym niebie i idziemy spać, bo przed nami dwa ciekawe dni.
Nasza miejscówka. Dość głęboko w lesie, z dala od zabudowań, za naszymi plecami są też zadaszone miejsca odpoczynkowe.
Ruszamy niebieskim szlakiem rowerowym. Ostatnio mam wrażenie, że większość z nich jest wytyczona na siłę, przez co drogi na nich wyglądają właśnie tak.
Dojeżdżamy do Unimia, gdzie wbijamy się na nasyp kolejowy. Słońce sprawiło, że Wanda ze Zbyszkiem potrzebowali pozbyć się części ubrań.
Nasypem jedziemy w kierunku Brzeźnickiej Węgorzy, nad którą są ruiny starego mostu.
To był jeden z wabików dla Zbyszka, on takich atrakcji nie odpuszcza.
Pochodzić po nim sobie można, ale przeprawa z rowerami byłaby dość karkołomna, więc korzystamy z tego na czynnej linii kolejowej pomiędzy Szczecinem a Koszalinem.
Co wcale nie znaczy, że jest to takie łatwe.
Kawałek wzdłuż torów i będziemy się przedzierać przez nie na wschód w kierunku Świętoborzca.
Idealna pogoda na wycieczkę. I na zdjęcia 🙂
Trafiamy na kolejne szlaki rowerowe. Gdy jechaliśmy tylko czerwonym, to było to mtb po lesie, a gdy zobaczyliśmy drogę na szlaku mtb to uznaliśmy, że musiał go wytyczać specjalista, bo był to najlepszy szlak rowerowy dzisiejszego dnia.
Znowu dobijamy do Brzeźnickiej Węgorzy, nad ruiny młyna, a naszym oczom ukazuje się całkiem nowa budowla, trzeba będzie dać znać chłopakom z Kajak Absurd Expedition, ciekawe czy dadzą radę 🙂
Ruiny Białego Młyna.
We dwójkę byłoby dużo łatwiej, ale przecież ktoś musi robić zdjęcia 🙂
Nieco modyfikujemy trasę w poszukiwaniu skrótów i przekraczamy rzekę by kierować się dalej w jej kierunku, ale po drugiej stronie jej brzegu.
Tak piękne drogi kuszą nas do szukania kolejnych atrakcji.
Dojeżdżamy do Rogówka.
Główną atrakcją jest kościół.
A także przydomowe skamieniałości.
Dalej w kierunku Węgorska.
Kolejny młyn tego dnia na naszej trasie.
Przepiękny szachulcowy kościół Św. Mikołaja Biskupa w Brzeźniaku, ze starym cmentarzem tuż obok.
W Brzeźniaku Wanda miała służbową misję do wykonania, więc trochę się poszwendaliśmy w jego okolicach w poszukiwaniu lepszych dróg, co skutkowała znalezieniem ciekawej miejscówki nad jeziorem Brzeźniak.
Może kiedyś rozbijemy się tutaj z namiocikami 😉
A tymczasem zrobiła się to przerwa na lunch.
Czyli szybkie odgrzanie wczorajszego obiadu, bo mimo że było słonecznie, to jednak dość zimno.
A po niebie szalały wojskowe samoloty.
Dalej do miejscowości Kumki.
Jakoś biało się zrobiło, a Zbyszek niemal nie skąpał swojego roweru wraz z bagażami.
No cóż, gdyby postawił by go jeszcze bliżej krawędzi mostu, to dopiero byśmy mieli przygodę, a tak tylko on będzie miał nowe wyzwanie dla swoich trytek 🙂
Kolejny szlak rowerowy potwierdza moją opinię o nich z początku wpisu.
Właśnie dlatego Wandę zawsze puszczaliśmy przodem, gentlemani 🙂
W Brzeźnicy znajduje się kolejny zabytkowy kościółek, który tym razem ktoś zamknął na kłódkę. Kościół Matki Bożej Królowej Polski, murowany z ryglowymi szczytami i drewnianą wieżą, kiedyś posiadał barokowy ołtarz, który wraz z aniołem chrzcielnym został przeniesiony do kościoła w Węgorzynie.
Na niebie rozpoczynał się wieczorny spektakl.
A my mieliśmy jeszcze po drodze do zaliczenia Młyn Kołatka, tylko najpierw szybka przeprawa przez Brzeźnicką Węgorzę.
Zrobiło się ciemno, więc odpaliliśmy nieco mocniejsze lampki i udaliśmy się do Mielenka Drawskiego, zobaczyć co tam słychać przy odbudowie kościoła.
I oto miła niespodzianka, bo kościół został już odbudowany i wygląda bardzo okazale.
A tak wyglądał podczas naszej ostatniej wizyty, czyli w trakcie prac.
A tak w 2014, prace zaczęto od wieży, która stała zdemontowano obok kościoła.
Na koniec dnia odwiedziliśmy jeszcze Ryby Lubie, jedną z naszych ulubionych knajpek. Na środku sali postawiono kozę, która ją bardzo dobrze ogrzewała, co było super, bo już nie raz podczas zimowych wycieczek natknęliśmy się na pseudo knajpki, gdzie zamiast dobrze zjeść i ogrzać się, tylko zmarzliśmy. A po całym dniu spędzonym w niskich temperaturach, jest to akurat dość ważne. No więc ogrzaliśmy się i uraczyliśmy pyszną obiadokolacją, po czym ruszyliśmy szukać noclegu. Wychodząc z knajpki zapytał nas (chyba właściciel) gdzie będziemy spali, a my że w hotelu pod gwiazdami. Ale że gdzie? No w hotelu pod gwiazdami. Mówi że nie słyszał o takim w okolicy. A on jest niemal wszędzie, wszędzie tam gdzie postawisz namiot 🙂
Tym razem pobudka chwilkę po szóstej, co by zyskać dodatkowy czas po jasnemu na zwiedzanie. Tylko ten dzień wyglądał tak jakoś zupełnie inaczej, niż ten wczorajszy.
Na dzień dobry czeka nas zjazd z Góry Lisicy do Stawna, by na wjeździe do miejscowości odbić w kierunku ruin młyna nad Kamienną Strugą, który stanął tam jeszcze w XVI w.
Prawie jak w górach.
Kilka przeszkód po drodze, czyżby kolejna trasa z potencjałem do skrótów?
To już w zasadzie ruiny ruin.
Widok przy tych warunkach pogodowych może nie za ciekawy, ale jest to doskonałe miejsce na rozbicie kilku namiotów.
Wracamy inną już drogą do Stawna, by przy polnej drodze prowadzącej do Żabinka zobaczyć pozostałości cmentarza ewangelickiego, na którym między innymi są pochowani Estończycy, którzy zimą 1944 r. trafili tu uciekając przed represjami władz radzieckich, jednakże warunki w których zamieszkało tu kilkudziesięciu uchodźców, poprzydzielanych do niemieckich rodzin były na tyle złe, że połowa nie przeżyła dwóch lat, po czym zostali pochowani w zbiorowej mogile.
A my udajemy się jeszcze na zwiedzanie tej zadbanej wsi, a potem dalej celując w miejsce wyznaczenia środka powiatu drawskiego.
Kościół pw. Matki Boskiej Ostrobramskiej.
Zabytkowy dom w opisaną przy nim historią wsi.
I jesteśmy na miejscu.
Miejsce z widokiem na jezioro i rozstawienie kilku namiotów, a także zrobienie drugiego śniadania w postaci budyniu. No prawie zrobienie do końca, bo skoro nieszczęścia chodzą parami, to i u mnie i u Zbyszka skończyło się paliwo. Kup se palnik na benzynę mówili, wszędzie zatankujesz mówili, szkoda że nie wzięli pod uwagę tego, że gdy trasę wyznacza Wanda, to nie jest to takie proste 🙂
Środek powiatu drawskiego, a w nim słup granitowy zwany cendroidem.
Im bliżej Wałcza, tym bardziej biało.
Pierwsza część dnia to powtórka nawierzchni z dnia wczorajszego, tylko jakby bardziej zamarznięte.
No proszę, proszę, ciekawe, czy dostanę tu jakąś zniżkę 😉
Za Wierzchowem sprawdzamy stan nasypu kolejowego, po którym za jakiś czas będzie szedł jeden z głównych szlaków rowerowych Pomorza Zachodniego.
A Zbyszek w spożywczaku zakupił butelkę dykty by sprawdzić czy odpali na tym kuchenkę, niestety bez większego efektu.
Na całości nasypu aż do Wałcza były już zdjęte tory, więc postanowiliśmy się nim przez kawałek przejechać, tym bardziej że nawierzchnia była całkiem niezła.
Niestety tylko przez kawałek.
Na kolejny cmentarz ewangelicki trafiamy w Będlinie.
Wracamy na gruntowe drogi i jedziemy dalej w kierunku Świerczyny.
Po drodze spotykamy tego oto Pana, handlującego miodami, przetworami, nożami, wyrobami z poroża i kto wie czym tam jeszcze 🙂 Kupiliśmy miód i jagody w słoiku, dostaliśmy kilka jabłek, chwilę porozmawialiśmy i jedziemy dalej, bo jak to zwykle bywa będziemy musieli nadganiać, by zdążyć na pociąg.
Zima na całego.
Humory jak widać dopisują 🙂
I już nie dopisują. Pierwsza zimowa gleba Wandziochy zaliczona. Pierwszy opier… za robienie zdjęć w takim momencie także 🙂 Zmarznięta droga, koleiny, śnieg… a Wanda bawi się w trakcie jazdy nawigacją 🙂
Końcówka, to już niestety w celu nadrobienia straconego czasu jazda po asfaltach.
Ostatnią atrakcją na trasie były ruiny Pałacu Goltzów w Kłębowcu.
Trzeba powiedzieć, że wyglądają naprawdę okazale, idealne miejsce na sesję plenerową, a najlepiej taką nocną z milionem gwiazd na niebie 🙂
W drodze na dworzec w Wałczu Zbychu jeszcze tankuje paliwo do kuchenki i na peronie odgrzewa makaron z kiełbasą 🙂
A potem już tylko powrót do domu. Następna taka eskapada za dwa tygodnie 🙂
Najnowsze komentarze