Tym razem wysiadamy z pociągu w Świdwinie i jedziemy do Dziwigóry na otwarcie części szlaku rowerowego łączącego między innymi Połczyn Zdrój z Rąbinem.
Mając mały zapas czasu omijamy główne drogi, po drodze napotykając pieszy szlak kotła świdwińskiego. Kiedyś już był pomysł na jego zrobienie, kto wie może za jakiś czas dojdzie do realizacji.
Młyn nad Regą, pomiędzy Kluczkowem a Cieszeniewem.
Kościół w Cieszeniewie.
Jechaliśmy albo całkiem dobrymi bocznymi asfaltami, albo drogami polnymi o dość przyzwoitej nawierzchni. Więc jak widać ze Świdwina też można spokojnie dojechać do Starego Kolejowego Szlaku.
Dziwogóra. Jesteśmy o 15:00, a więc idealnie na czas, aby pomóc w organizacji tego przedsięwzięcia 🙂
Przed 16:00 zjeżdża się całkiem spora grupa około setki rowerzystów, aby wziąć udział we wspólnym przejeździe na piknik do Zajączkowa.
Po krótkim przemówieniu Wicemarszałka Tomasz Sobieraja wszyscy ruszyli na trasę.
Kierunek Połczyn Zdrój.
Szefostwo na czele. Pomimo upływających w szybkim tempie kolejnych km ciągle uśmiechnięte 🙂
Jest i pewien jegomość z grupy rekonstrukcyjnej.
Potem był piknik i kolejne kilka słów od przedstawicieli lokalnej władzy w podziękowaniu za trud włożony w pracę nad tym niezwykle ważnym dla turystyki rowerowej przedsięwzięciem. Po pikniku pojechaliśmy jeszcze do Połczyna gdzie w miejscowym amfiteatrze odbywał się plenerowy pokaz filmu „Everest”. Pod wieczór przyszło takie ochłodzenie, że podczas jego oglądania mogliśmy poczuć się jakbyśmy byli członkami wyprawy.
Nieco zmarznięci pojechaliśmy poszukać noclegu na łąkach koło Połczyna. W nocy trzeba było się do siebie dobrze przytulić, a przy okazji do Korby, co szybko załatwiło sprawę niedoboru ciepła w śpiworze.
Za to za dnia czekało na nas piękne słoneczko i idealna pogoda na rower. A do tego w takim ośmioosobowym składzie, plus dwa psy, to już dawno nie jechaliśmy.
Natomiast w lesie czekały na nas grzyby, cała masa prawdziwków, kozaków, maślaków i kań.
Hmmm…dość oryginalny pomysł na kapliczkę.
Przeprawa przez Dębnicę. Wiedzieliśmy że mostu nie będzie, skoro ostatnio też go nie było. No ale skoro pojechaliśmy już zobaczyć jego brak, to zrobiliśmy to co ostatnio, czyli przeprawiliśmy się wpław 🙂
Woda tym razem jakby nieco chłodniejsza, ale nam to nie przeszkadzało.
Przeleci czy nie? Przeleciał 🙂
Planowanie dalszej trasy. Level expert.
Tymczasem jadąc przed siebie staraliśmy się nie wyjeżdżać z lasu i dobrze nam to wychodziło.
Nasze potencjalne miejsce na nocleg do którego jechaliśmy. Ciężko by tu było o miejsce dla 5 namiotów, poza tym straszny syf po imprezie która się tutaj ostatnio odbyła, więc jedziemy dalej nad rzekę.
Zanim jednak rozstawimy obóz czeka nas kolejny most, w stanie takim jak ostatnio, na nasze szczęście w nie gorszym, więc spokojnie, znaczy się powoli przechodzimy na drugą stronę.
Nad Parsętą rozstawiamy nasz obóz uchodźców i zaczynamy wielkie gotowanie. Znowu w ruch poszedł kociołek pełen ziemniaków, marchewki i grzybków 🙂
Pozostałości po dziku.
W niedzielę niestety się rozdzielamy. Ola z Kubą, Pepi i Grześkiem wracają na Połczyn i dalej autem do domu, a my jedziemy w kierunku Grzmiącej.
Po drodze natrafiamy na niesamowity pomnik przyrody.
Jako że byliśmy przy Grzmiącej a mieliśmy jeszcze do zagospodarowania kilka godzin, to Grelus postanowił zabrać nas na tourne po okolicznych polach 🙂
Mały objazd jeziora Baczyno.
Momentami robiło się dość ambitnie, ale jak zwykle udało się dojechać do drogi.
Miejsce odpoczynkowe nad jeziorem od południowej strony.
Dalej kierunek Iwin, bo do Grzmiącej było zbyt blisko. Najpierw trzeba było objechać gospodarstwo do drogi, która była przez nie zamknięta, a potem tą drogą pojechaliśmy do miejsca w którym się skończyła. Więc w zasadzie dowiedzieliśmy się czemu była zamknięta.
Ponad dwumetrowy Barszcz Sosnowskiego .
Teren jakby lekko ogrodzony, ale jedziemy/idziemy dalej.
W końcu dotarliśmy do miejsca w którym zetknęliśmy się z płotem. Na szczęście udało nam się go sforsować, zarówno bez strat własnych jak i strat w płocie.
Potem była piękna droga w lesie i co? Znowu pole 🙂
Przed Iwinem zabijamy jeszcze czas na szukaniu grzybów oraz zwiedzaniu starego niemieckiego cmentarza.
W Iwinie jakimś cudem udało nam się wsiąść do dość mocno zatłoczonego pociągu do Szczecinka, by stamtąd pojechać kolejnym do domu.
No to sezon na wycieczki z cyklu: nie wyjeżdżamy z lasu pełnego grzybów, można uznać za otwarty 🙂
Najnowsze komentarze