Rowerowy Poligon

Dla odmiany jedziemy na wycieczkę zorganizowaną przez PTTK Drawsko Pomorskie – Rowerowy Poligon. Zachęciła nas możliwość obejrzenia poligonu drawskiego od środka. Do pociągu wsiadły w gratisie dwa szczepy harcerzy, tak po 50 osób każdy, więc ścisk był niemiłosierny, ale wspólnymi siłami daliśmy radę 🙂 Nieco spóźnieni gonimy za wycieczką, która jak to w PTTK ruszyła równo o czasie. Dorwaliśmy ich gdy udawali się na zwiedzanie bunkrów przed Karwicami i trzeba powiedzieć że jest tam kilka bardzo dużych obiektów.

A potem razem z całą wycieczką wracamy do Mielenka Drawskiego, gdzie mamy pierwszy nocleg.

Rozbijamy się przy samym Pałacu z 1920 r. w miarę z dala od ogniska, aby jednak móc się spokojnie wyspać. Ale trzeba powiedzieć, że nie było tak źle, bo przed północą wszyscy udali się spać, w końcu jutro czekał nas ciężki dzień.

Poprzedni wieczór najbardziej podobał się Korbie. Była jedynym psem więc każdy wujek i każda ciocia nie żałowali jej kiełbasy. Obżarła się do syta i i jeszcze kilka udało się jej schować na później. Jedną paróweczkę postanowiła zakamuflować sobie w namiocie 🙂

No to jedziemy na zwiedzanie. Najpierw odwiedzamy salę pamięci w 16. Wojskowym Oddziale Gospodarczym w Olesznie.

Dalej z całym tłumem do Żółtej Trybuny.

Żółta Trybuna, czyli miejsce obserwacji ćwiczeń dla oficjeli. Można było tu wysłuchać kilku ciekawych historii o wypadkach podczas manewrów.

Widok na poligon.

Na rajdzie można było spotkać ludzi z całej Polski.

Zielona trybuna, kolejne miejsce obserwacji ćwiczeń.

Przed nosem przejechały nam nawet pojazdy wojskowe.

Zwiedzanie czołgu z kolejna porcją wiedzy na temat naszej armii.

Natomiast Wanda postanowiła sprawdzić, czy oby nie da rady pojechać z przodu cargo.

Dalej przez poligon asfaltowymi drogami ruszyliśmy do miejsca w które miał dojechać obiad, znaczy się zupa. A że organizatorzy mieli jakieś ciśnienie na tempo, to dojechaliśmy tam godzinę przed czasem, no może nie wszyscy, bo ostatni przyjechali z 15 minut po czole peletonu. No ale teren był zamknięty dla aut i tylko jedna droga, więc nie można było się zgubić. Dziewuchy ucięły sobie drzemkę 🙂

Po obiedzie jedziemy dalej na Jaworze, Głębokie, Sulibórz.

I znowu tempo. Tym razem zostajemy z tyłu bo chyba zaczęła nas męczyć ilość tych wszystkich uczestników. A tempa nie wytrzymywali kolejni uczestnicy zostając sami gdzieś na końcu. Szczególnie dziwne, że jakoś nikt się nimi nie przejmował ani ze strony organizatorów, ani ich klubowych znajomych. No ale może to taka tradycja w PTTK, tudzież rodzaj selekcji względem najsłabszych i najstarszych uczestników. Zresztą już kiedyś mieliśmy tego przykład podczas wyjazdy na Sternfahrt do Berlina. Oczywiście nie ma co uogólniać, że wszyscy tacy są, ale czasami odnoszę wrażenie że co poniektórym ktoś założył klapki na oczy i puścił do biegu za prowadzącym.

Aczkolwiek trzeba przyznać, że organizacyjnie wszystko dopięte na ostatni guzik. Noclegi, punktualny start na trasę, pyszne obiady, wyposażenie ogniska w mnóstwo kiełbasy i nie tylko.

Po niemal 70 km po asfalcie wracamy do Mielenka na obiadokolację, po czym postanawiamy opuścić tą imprezę, a to ze względu na to, że dzisiaj oprócz ogniska miała być dodatkowo muzyka mechaniczna. To my sobie pojedziemy poszukać jakiegoś zacisznego miejsca.

Porzucamy asfalty i jedziemy przez tereny kopalniane na Woliczno.

Upatrzone na mapie miejsce noclegowe niby było, ale przeszkadzał nam hałas od kopalni, więc postanowiliśmy jechać dalej i przy okazji zobaczyć pałac w Wolicznie.

Zaczęliśmy od zobaczenia szachulcowego kościoła.

Natomiast zwiedzanie pałacu na terenie prywatnym sobie darowaliśmy.

Przecięliśmy krajówkę nr 20 i pomyśleliśmy o noclegu nad pobliskim jeziorem, jednak zastany tam śmietnik zmusił nas do poszukania miejscówki gdzieś dalej. No to jechaliśmy, a droga była coraz bardziej ambitna, ale po całym dniu na asfaltach tego nam było trzeba 🙂

W końcu z ciemnego lasu wydostaliśmy się na pola, gdzie dzięki Wandzie znaleźliśmy fajną miejscówkę. Choć jak widać Grzesiek szukał jeszcze fajniejszej.

Cisza, spokój i zastanawiamy się czy warto wracać na niedzielę do tego tłumu ludzi.

Nasze lenistwo mówi nam, że nie warto. No to śpimy prawie do 10:00. Potem śniadanie, drugie śniadanie, prawie obiad i około 12:30 ruszamy na szlak 🙂 Zbyszek jak wróci, to się załamie 😉

Jedynie Korba musiała się z rana nieco przewietrzyć.

A potem czujnie pilnowała obozu.

No może nie zawsze tak czujnie 😉

Ale w pilnowaniu była jednak dobra. Tam z tyłu dokładniej!!!

Największy leniuch tego dnia.

A Grelus tymczasem szykował swój niecny plan na dzisiaj.

To może żeby się nie wracać pojedziemy tą drogą przez kopalnię.

Grelus, o której drodze mówiłeś.

No o tej między tymi drzewami.

Aaaa, o tej drodze 🙂

O, tutaj jest jeszcze lepsza… no to brniemy dalej 🙂

Ale był za to ciekawy widok z góry.

A my boczkiem do następnej drogi.

Kolejna atrakcja to znany nam już młyn Kołatka i przeprawa przez Brzeźnicką Węgorze, która tym razem była dość wartkim potokiem. No ale jak nie teraz kiedy jest ciepło, to kiedy?

Jeszcze rzut oka na mapy i dalsza trasę dla nas i dla Grześka, który musiał wracać do Mielenka Drawskiego.

No to jazda!

Wjazd do rzeki od tej strony był jednak bardzo trudny, przez duże kamienie leżące przy brzegu.

Grelus był z góry skazany na niepowodzenie. Ale przejście nie stanowiło już żadnego problemu.

Przeniesienie pustego roweru Wandy tym bardziej.

Nieco gorzej było z Bullitem, ale i tak poszło to całkiem sprawnie. Obawiałem się że woda naprze na skrzynię i obróci mi rower, ale do tego na szczęście nie doszło. A może szkoda… 😉

Pożegnanie z Grześkiem i jedziemy dalej.

Jedziemy, to w zasadzie za dużo powiedziane. Czeka nas długi spacer pod górę.

I chyba tego Wanda chciała uniknąć wprowadzając wcześniej zamęt w plany pokonania Brzeźnickiej Węgorzy.

Przed Ginawą odbijamy w prawo i jedziemy do jeziora Dubie.

A dalej czarnym szlakiem w kierunku Wiewiecka.

Jak się ma ogromną posiadłość i własne jezioro, to można sobie i taki pomnik postawić.

Przed Wiewieckiem skręcamy na Przytonek i przed Sitnicą przejeżdżamy przez tory kierując się dalej na Węgorzyno. Widać mają tutaj lokalnych artystów 🙂

W Węgorzynie trafiamy na festyn Lato z Węgorzem, choć bardziej pasowała by nazwa Lato z Frytkami, bo po węgorzu śladu nie było, a frytki niemal wszędzie 🙂 No ale nic tam, posililiśmy się tym co było i pojechaliśmy na pociąg do Runowa Pomorskiego.

Kolejny raz musieliśmy wziąć udział w wycieczce zorganizowanej aby sobie na dobre uzmysłowić, że to jednak nie dla nas. Za dużo ludzi, którzy za czymś pędzą, nie wiadomo po co… no i trochę nas ten poligon rozczarował, że trasa po samych asfaltach, myśleliśmy że organizatorzy może chociaż kawałek poprowadzą po jednej z polnych dróg wgłąb poligonu, ale widać średnia prędkość była dla nich większym priorytetem 🙂 Podobno wjechali rok temu i oberwało im się za to od uczestników. Duży plus z takiej wycieczki jest taki, że można spotkać starych znajomych, albo nowych znajomych i nieco pogadać 🙂

Komentarze

komentarzy