Z Gryfina do Mieszkowic wzdłuż kolejowych szlaków

Ostatnio dość często odwiedzamy te okolice, ale tym razem ze względu na Guntera i Gertrudę, naszych niemieckich znajomych z którymi jedziemy po dwóch latach na tą samą trasę, ale jednak już sporo różniącą się pod względem infrastruktury rowerowej. No i tym razem w drugą stronę 🙂

Zaczynamy w Gryfinie, skąd najpierw kierujemy się do Krzywego Lasu. A tam niemiła niespodzianka, bo część drzew zostało poprzycinanych. Być może to efekt ostatnich wiatrów, bo leżało także kilka poprzewracanych.

Wracamy do Gryfina trzymając się Odry.

Nowa infra wzdłuż ul. Armii Krajowej.

Pobocza są jeszcze na wykończeniu, ale to faktycznie jeszcze teren placu budowy.

W Szczawnie wjeżdżamy na drogę rowerową prowadzącą po nasypie kolejowym aż do Borzymia.

Podziwiamy Jezioro Chwarstnickie.

A w zasadzie rodzinę Łabędzi.

Skrzyżowanie w Chwarstnicy.

Z Borzymia do Małego Borzymia jedziemy drogą szutrową, na którą z nie wiadomo z jakich powodów narzekają mieszkańcy okolic Gryfina. Może nie jest idealnie gładka, czasem są powyciągane z ziemi większe kawałki kamieni, ale jedzie się bardzo dobrze i przyjemnie, tym bardziej że droga pięknie się wije przez las.

No jedynym mankamentem są muchy końskie zwane Bąkami. Gdzieś tam się gnieżdżą i trzeba przez moment przed nimi uciekać.

Potem kolejny nowy odcinek po nasypie kolejowym, którym dojedziemy do starej drogi rowerowej na Banie.

Gmina co prawda jakiś czas temu uprzątnęła drogę rowerową, ale trochę zielska nadal wadziło, więc w ramach wolontariatu wzięliśmy to w swoje ręce. Rachu ciachu i po problemie.

Zjazd na Baniewice, ale wino nie było nam w głowie. Za to chwilę wcześniej był nam w głowie obiad w Baniach. Po raz pierwszy udało nam się wypróbować tamtejszą restaurację i byliśmy bardzo zadowoleni. Może wybór dań wege nie jest duży, ale ziemniaczki z surówką były przepyszne, a Gunter kotletem schabowym musiał podzielić się z Korbą, bo sam ze względu na jego rozmiar, nie by w stanie go zjeść.

Zamek w Swobnicy. Byliśmy nie raz, ale często tu zaglądamy z ciekawości, czy coś się zmienia. No i nawet nasi niemieccy znajomi zmian nie zauważyli.

Ze Swobnicy kierujemy się na Trzcińsko.

Jezioro Grzybno i pamiątkowe zdjęcie, jak przed dwóch laty.

Korba zobaczyła jak Wanda oczyszczała drogę z zielska i postanowiła wziąć z niej przykład na pomoście 🙂

W Trzcińsku zostawiamy Guntera i Gertrudę w pokojach gościnnych Duetu. Okazuje się, że jest wesele, ale póki co jest cicho więc jesteśmy dobrej myśli.

Wyjeżdżamy z Trzcińska na budowaną drogę rowerową po nasypie i ruszamy na poszukiwanie noclegu.

Trzeba powiedzieć, że te nasypy kolejowe mają duży owocowy potencjał 🙂

A i o nocleg na łące także nie jest trudno.

Szczególnie fajny widok był około 4:30, jeszcze przed wschodem słońca 🙂 A potem słoneczko sobie wzeszło o wypędziło nas po 11 godzinach (12 u Wandy) spania z namiotu.

Wracamy do Trzcińska po Guntera i Gertrudę.

Okazało się, że wesele rozbujało się na dobre i nie byli za bardzo wyspani. Impreza trwała do 5 nad ranem. To bardzo słabe ze strony właścicieli Duetu, że oferując nocleg nie informują klientów, że w tym czasie organizują wesele i może być głośno. Więcej raczej tam na nocleg nie zawitamy. Jedyny mankament jest jednak taki, że w Trzcińsku nie ma innych miejsc noclegowych.

Gunter o 3 w nocy wkurzony na maxa wziął koc i poszedł spać nad jezioro, na ławkę. Ale najlepszą miał minę jak się dowiedział ile spaliśmy, w zupełnej ciszy 🙂

Z Trzcińska jedziemy na Gogolice, po drodze czeka nas kilka górek, ale i malowniczych krajobrazów.

Dziwny ułożenie okien, ciekawe co tu się kiedyś mieściło.

Kościół w Gogolicach.

Potem czas na Chełm Górny.

Widoki z drogi na Witnicę. Pola opanowały Żurawie.

Nad Jeziorem Morzycko w Moryniu zobaczyliśmy Bobra w szelkach 😉

Doniesie, czy nie doniesie? Jakie szczęście, że nie ma Parkinsona 🙂

Runda po Moryniu i jedziemy na Przyjezierze.

W Przyjezierzu za dworcem wbijamy się na nasyp kolejowy i jedziemy na Stare Objezierze.

Kolejna malownicza droga przed nami. Tym razem dla odmiany nie asfaltowa.

Dalej na Siekierki, ale chcemy tam dotrzeć po nasypie kolejowym, na którym trwają prace nad budową drogi rowerowej. Do Klępicza budowa jeszcze nie doszła. Mówimy Ginterowi, że lada dzień jeszcze w lipcu roboty będą i tutaj, a on na to, że tak, ale chyba w lipcu 2025 roku.

No to wjeżdżamy na nią przed Żelichowem 🙂

Dworzec w Żelichowie.

Praca wre, bo na sporej części tego 5 km odcinka są już położone obie warstwy asfaltu. Jest równiutko 🙂

A trasa malownicza, jeszcze trochę i będą tu tłumy 🙂

Budowa w stronę Siekierek doszła do jeziorem, dalej jest mały problem, bo trzeba postawić nieduży most.

Przed wodospadem skręcamy w drogę leśną i jedziemy nią do Siekierek.

Jedziemy rzucić okiem na most w Siekierkach. Za dwa, trzy lata i tutaj będzie droga rowerowa 🙂

Wejście na most zagrodzone, tory już pościągane…

No to już tylko na obiad do Starych Łysogórek, gdzie jedzenie mają także bardzo dobre. Może jak zwykle bez dużego wyboru wege, ale pierogi ruskie, czy te z jagodami pierwsza klasa. Jeszcze tylko krótka wizyta na punkcie widokowym i jedziemy do Gozdowic. Gunter z Gertrudą jadą na prom i dalej do Wriezen, a my drogą wojewódzką na pociąg do Mieszkowic. Chyba najbardziej nudna godzina jazdy z całej tej wycieczki, takie robienie km po drodze bez żadnej dodatkowej korzyści, no może poza pociągiem do domu 🙂

No to czas na trochę odpuścić jeżdżenie w tym rejonie, wrócimy tu jak już wszystkie prace będą skończone, przynajmniej takie jest założenie 🙂

Komentarze

komentarzy