Multimodalnie ze Szczecina do Świnoujścia

Iloma środkami transportu można przemieszczać się na jednej wycieczce na trasie Szczecin – Świnoujście? Wieloma 🙂 Zaczęliśmy od autobusu miejskiego, którym razem z rowerami (w tym cargo) pojechaliśmy do Jasienicy, a dalej rowerami w kierunku Uniemyśla w poszukiwaniu Grelusów.

Ci o dziwo rozbili obóz na środku łąki, jakby zapomnieli, że jutro od rana będzie słońce, no ale jak ktoś się lubi wygrzać, to tak już ma 😉

Na nasze szczęście rano była mgła i z namiotów wylecieliśmy dopiero po ósmej. No ale jak ma się ze sobą tarpa, to można jeszcze trochę poleżeć 🙂

Oczywiście dużo lepsze miejscówki na nocleg były niecały kilometr dalej 🙂

Dalej wzdłuż drogi wojewódzkiej nr 114 do Trzebieży, aby sprawdzić co tam za nowa infrastruktura rowerowa powstała.

W Trzebieży mieliśmy chwilę czasu na mały relaks przy budce z goframi, a potem łódką przeprawiamy się na druga stronę zalewu do Kopic.

Obecnie koszt przeprawy wynosi 130 zł (niezależnie od ilości osób których może być sześć z rowerami) plus 10 zł za rower.

Z Grelusami jedziemy na cmentarz w Kopicach, a potem my na północ w kierunku Wolina, a oni na południe do Szczecina.

Ośrodek wypoczynkowy Frajda w Czarnocinie.

Okazało się, że pomiędzy ośrodkiem a zalewem są fajne ścieżki z miejscami do odpoczynku.

Dalej nasypem do trasy rowerowej.

Hmm… domek na drzewie, polska myśl techniczna 😉

Stado dzikich koni oraz krowy pasące się na łąkach za Czarnocinem.

Widok w kierunku Lubina, gdzie jutro będziemy w okolicy.

Jak wiatraki to pewnie Wolin, a te połacie bez lasu to nic innego jak Sułomino.

Oooo, nasz miejscówka nad zalewem zajęta. Niezły obóz ktoś tam rozbił 🙂

Pogoda mocno słoneczna, Korba co kawałek zażywała kąpieli, choć jadąc wzdłuż zalewu nie było czuć gorąca.

Jeśli znajda się turyści, to znajdzie się i transport znad zalewu w postaci Bonanzy 🙂

Dalej nową drogą rowerową w kierunku Wolina.

Po drodze odwiedzamy jeszcze Centrum Słowian i Wikingów, gdzie powstało kilka nowych budynków.

Przy okazji załapujemy się na zlot.

No noooo, kuchnia na wysokim poziomie 🙂

Trzeba powiedzieć, że jak odjechaliśmy od wody i weszliśmy między ludzi, to dopiero można było poczuć że to jest jednak gorący dzień.

Do kupienia było trochę jedzenia i głównie rękodzieło wytwarzana często na miejscu.

Były też tańce, ale to chyba nie mój klimat 😉

Potem na obiad do KA la’ FIORa. Ceny może nie są małe, ale jedzenie przepyszne. Szczególnie rozwaliła nas domowa zimna lemoniada z lodami brzoskwiniowymi, oj będziemy tu wracać 🙂

Dalej w kierunku Mokrzycy Wielkiej i za Jagienkami znajdujemy łąkę na nocleg. Znaleźliśmy tez komary, dużo komarów, mega dużo komarów. Była szybka akcja z rozbiciem namiotu zanim nas zjedzą, a potem jeszcze szybsza akcja z prysznicem 🙂

Problem z nimi był taki że siedziały w trawie, więc każdy spacer koło namiotu podrywał w górę ich niezliczone ilości. No więc rano zamiast śniadania pakujemy się tak szybko jak się da i uciekamy. Ale żeby uciec, trzeba przejechać przez Woliński Park Narodowy, bo każde zatrzymanie  na drodze powodowało, że sami czuliśmy się jak sniadanie.

Drogo były różne, ale za to pod koniec przed Wapnicą wpadamy na nowy odcinek szlaku wokół zalewu z asfaltowymi paskami zamiast bruku.

Szczególnie powinno to cieszyć osoby jadące w drugą stronę, bo wspinaczka po asfalcie jest znacznie przyjemniejsza niż po bruku.

W Wapnicy na kolejnym budowanym odcinku drogi rowerowej w kierunku jeziora szmaragdowego postanawiamy zrobić śniadanie, a w zasadzie to nawet obiad. Myśleliśmy, że w miejscowości, w pełnym słońcu (później w deszczu), nie przy lesie, będziemy mieli spokój od komarów. Nic z tych rzeczy, walka cały czas trwała, że nawet rozważaliśmy wcześniejszy powrót pociągiem z Międzyzdrojów.

No ale wyszło jak zawsze i pojechaliśmy czerwonym szlakiem w kierunku Łunowa, bez możliwości zatrzymania się z wiadomego powodu.

W Łunowie odwiedzamy nową przystań żeglarską z widokiem z kościół w Lubiniu. fajne miejsce na nocleg również dla rowerzystów.

A potem już tylko na pociąg do Świnoujścia. Komary ostatni atak, chyba najgorszy przypuściły na nas na… dworcu, podczas wsiadania do pociągu. W zasadzie każdy podróżny wsiadał do niego z kilkoma komarami.

Komentarze

komentarzy