Z Mieszkowic do Eberswalde na wycieczkę wzdłuż kanałów

Był plan aby jechać na imprezę balonową do Szczecinka, ale mocno utrudniony przez pkp dojazd sprawił, że udaliśmy się do Eberswalde, gdzie w niedzielę Maxim robił pełną atrakcji wycieczkę wzdłuż tamtejszych kanałów. Tym razem Grelus wyłamał się aby odpocząć, ale jedzie z nami Ola i Pepi, no to Korba będzie miała partnerkę do zabawy 🙂

Zaczynamy w Mieszkowicach.

Jedziemy drogą na Gozdowice, aby kawałek za Siegniewem skręcić do lasu i kierować się na rezerwat j. Siegniewskie.

Odwiedzamy polankę na której kiedyś spaliśmy i nie dużo brakowało, abyśmy znów się na niej rozbili, ale na szczęście nasze lenistwo skutecznie zwalczyła Ola.

Jedziemy dalej do drogi z Morynia do Starych Łysogórek.

Dalej wzdłuż Słubii. Po drodze napotykamy na mały zbiornik wodny z kolejną polaną biwakową.

A skoro jest rzeka, to są i ruiny młyna.

W Starych Łysogórkach nabieramy u spotkanych gospodarzy wodę i jedziemy do Odry, aby poszukać miejsca na nocleg.

Na początku znajdujemy jednak stado koni. Nasze dwie małe bohaterki próbowały ich do nas nie dopuścić, ale jak szybko wpadły za ogrodzenie, tak szybko zza niego wróciły.

Z miejscami na nocleg w tym obszarze jest pewien problem, jest ich tyle, że nie wiadomo które wybrać 🙂 Jednak nie jest aż tak różowo, bo im bliżej Gozdowic tym więcej ludzi już tam biwakujących.

Nasz nowy namiot jest całkiem fotogeniczny.

Tym razem wstałem na wschód słońca, a to chyba właśnie za sprawą nowego namiotu, w którym jest niemiłosiernie jasno.

Biwakowanie na łonie natury jest takie fajne, bo takie proste. Wstaniesz sobie rano żeby się wysikać, wpuścisz psa (wtedy Ola musi szybko zareagować żeby wypuścić Pepi, bo inaczej będzie miała dodatkowe wyjście z namiotu) zrobisz kilka zdjęć i idziesz dalej spać.

A pieski w tym czasie zajmą się zabawą, przez dobre dwie godziny.

Jeden kijek, a tyle radości.

Po niemieckiej stronie Odry sakwiarze już na szlaku, więc trzeba by się ruszyć.

Po drodze do Gozdowic mijamy kolejnych obozowiczów.

Był nawet cały obóz, chyba z siedem dużych takich samych namiotów, z tuzin samochodów…

O jakie fajne miejsce, może trochę odpoczniemy? 🙂

Oswajamy Pepi z wodą, pływać jak każdy pies potrafi, tylko nie lubi.

W Gozdowicach promem przeprawiamy się na drugą stronę.

I dalej szlakiem Odra-Nysa do Hohenwutzen.

Po drodze mijamy most kolejowy na wysokości Siekierek.

Niemcy też zrobili dla zwiedzających odpowiednią dziurę w płocie 🙂

Jedziemy pod dość mocny wiatr. Ciekawe jaka nagroda spotka tego Pana w domu za to holowanie?

Na górze mocniej wieje, ale przynajmniej są widoki. Droga jest tu dość wąska, może z 1,5 metra ale mieści się rower i dwa psy, i nawet dawaliśmy się radę wyminąć z rowerzystami z naprzeciwka.

Wpadamy na chwilę do Osinowa na szybki obiad, a potem kierunek Oderberg. Po drodze spotykamy  Marka MIłoszewskiego który przeleciał niemal niezauważenie, zresztą on nas też nie poznał… no ale spieszył się na loda do Pragi, więc rozumiemy że nie miał czasu się zatrzymać 😉

Niedaleko przed miejscowością Wanda wynajduje do zobaczenia ciekawy most kolejowy nad Wriezener Alte Oder.

Co prawda wejście na niego jest mocno utrudnione, ale nie dla nas 🙂

Śliweczki 🙂

Oderberg, jedziemy na krótkie zwiedzanie.

Dwie dziewczyny, jeden lodzik 😉

Chcieliśmy wjechać na górę na której kiedyś był zamek, ale nie bardzo się dało, a na pchanie rowerów ochoty nie mieliśmy, więc ot tak od niechcenia dziewczyny poszły po drodze do sklepu ze starociami. Wyglądał jak muzeum, ale na każdym eksponacie widniała karteczka z ceną.

A co to? Czyżby gofrownica? Skoro ptaku może mieć toster na ognisko, to my będziemy mieć gofrownicę, musimy tylko pomęczyć Zbyszka o kilka przeróbek 🙂

Na wzgórze za to poszliśmy bez rowerów. Zamku nie było, ale był za to pomnik (Heldenhain).

I fajny choć mocno ograniczony przez drzewa widok na okolicę.

Po drodze do Bralitz napotykamy na budynek dworcowy. Z zewnątrz w dobrym stanie,a w wewnątrz raczej różnie, ale pełno w nim ludzi, w jakimś dużym pomieszczeniu dzieciaki graja w ping ponga, a za nim odbywa się wielkie grilowanie… dziwne miejsce ale niezwykłe ciekawe, jakby jakiś sqot albo inna komuna.

Schopfwerk Liepe.

Widok na Oderberger Gewasser.

Jedziemy do Liepe i dalej w kierunku Niederfinow, ale nie zjeżdżamy do podnośni bo ją będziemy zwiedzać jutro z Maximem, tylko jedziemy prosto do mostu nad kanałem. Po drodze mijamy jeszcze miejsce dla turystów, z którego możne popłynąć w rejs po okolicznych kanałach, łącznie z wizytą na podnośni.

Miejsce noclegowe wypatrzyliśmy na mapie, nad kanałem Oder-Havel jest punkt widokowy, powinno być idealnie 🙂 Cisza, spokój, a to czasem coś przepłynie, no dobra przyznajemy że były tam komary, całe mnóstwo których z każdą minutą tylko przybywało… no ale my po obiadokolacji byliśmy już schowani w namiotach, jedynie z prysznicem musieliśmy poczekać aż się uspokoją i polecą gdzieś dalej.

A od rana walki psów 🙂

Czasem trudno uwierzyć, że to wszystko jest tylko zabawą 🙂

Jedziemy na wycieczkę z Maximem. Start w Eberswalde. Ale my nieco się wyłamujemy i odpuszczamy pierwsze kilometry, ze względu na psy, aby je trochę wybiegać na początek dnia i postanawiamy czekać na nich na trasie koło Stecherschleuse.

Czekaliśmy i czekaliśmy, aż wszystkie cztery suki poszły spać 😉

Przyjechali, dobrze ponad 20 osób. Jedziemy razem wzdłuż kanału Oder-Havel do Niederfinow. Hmmm, a mogliśmy tu nocować 🙂

Podnośnia statków w Niederfinow.

Zdjęcie z czasów budowy.

Wygląda lepiej niż ta nowa budowana od kilku lat niczym lotnisko w Berlinie.

Jest i wycieczka.

 

 

 

 

 

 

 

Pętla przez Liepe i znowu jesteśmy w Niedefinow.

Dalej wzdłuż kanału Finow jedziemy na obiad do Eberswalde.

Dziewczyny od rana wojowały, więc podczas obiadu sen ich zmorzył.

Niestety po asfaltach tempo było zbyt szybkie żeby mogły biec obok rowerów, czasem tylko Pepi była spuszczana na krótkie odcinki. Ale i tak już odczuwały deficyt snu, więc problemu z tym nie było.

Fabryka w drodze do Finow.

Wieża ciśnień, niestety już zamknięta, więc nie będzie zwiedzania.

Dobijamy do kanału Oder-Havel gdzie oddzielamy się od wycieczki wracającej do Eberswalde. Spuszczamy psy, wracamy do naszego spokojnego tempa i delektowania się widokami, bez tłumu ludzi którzy jadą jakby im się gdzieś bardzo spieszyło.

Chyba jakiś tłumacz wyciął im niezły kawał. Wstyd jak stąd do Szczecina.

My tymczasem zmieniamy plany i nie wracamy do Eberswalde, bo fajniejszą drogę mamy do Britz, gdzie pakujemy się w pociąg do Szczecina.

Fajnie jest co jakiś czas wracać w miejsca które się już zna, a przy okazji poznać trochę nowych, czemu miała służyć nam wycieczka z Maximem. Ten jak zwykle profesjonalnie przygotowany, z mnóstwem slajdów do pokazania i ogromem wiedzy do przekazania. Jedynie tempo jazdy było dla naszych psów zbyt szybkie, ale że tak będzie wiedzieliśmy o tym od początku, dlatego dbając o nasze dziewczynki zdecydowaliśmy się na małą modyfikację dołączając do grupy nieco później i kończąc nieco szybciej.

 

Komentarze

komentarzy