Z Eberswalde przez niemieckie lasy i polskie asfalty do Chojny

Zaczął się sezon kleszczowy więc czas zmienić charakter naszych wyjazdów z ciurania się po krzakach na ciuranie się po normalnych leśnych drogach z domieszką asfaltu. No i przyszedł także czas na Bullita, czyli ulubiony rower Korby. Jako, że nie było chętnych postanowiliśmy dla odmiany pojechać w sobotę z rana, tym razem kierunek za naszą zachodnią granicę, do Eberswalde.

Z naszą szczecińską „mafią biletową” można to zrobić za jedyne 5 ojro od osoby, plus dopłata za rower (chyba 3,60 ojro), za psa nie chcieli od nas pieniędzy 🙂

Wanda ostatnio zauroczyła się w niemieckiej aplikacji do tworzenia tras na wycieczki o nazwie Koomot i po zapoznaniu się z zamieszonymi w niej, przez jej użytkowników ciekawymi miejscami ruszyliśmy na zwiedzanie Eberswalde.

W samym centrum, tuż przy rynku znajduje się Park am Weidendamm.

A w nim bystrza przepływającej tam rzeki Schwarze.

Przejeżdżamy przez park i następnym zielonym kompleksem jedziemy zobaczyć Kriegerdenkmal Heldenhain.

Po drodze przejeżdżamy jeszcze przez cmentarz i dalej w kierunku Bad Freienwalde.

Jak widać, w Niemczech też mają ambitne drogi. Każdy znajdzie coś da siebie.

Wasserfall Cothen.

Kawałek dalej znajduje się Wasserrad, olbrzymie koło wodne.

No cóż, niektórzy już tak mają 😉

Wpychamy rowery na górkę i jedziemy asfaltem do Danneberg.

Następnie wjeżdżamy w las i robimy sobie mały rajd po okolicznych górkach, które zaprowadzą nas do Bad Freienwalde.

W zasadzie to czasem spacerek, czasem rajd.

Po drodze wdrapujemy się jeden z punktów widokowych, Turinger Blick.

Schloss w Bad Freienwalde.

Po drodze na tych górkach straciliśmy sporo czasu i sił, więc szybki obiad w kebabowni, gdzie w zasadzie można zjeść niemal wszystko w przyzwoitej cenie i odpowiedniej ilości.

Z Bad Freienwalde jedziemy na północ w kierunku Alte Eisenbahnbrucke.

Po drodze przerwa na deser. Korbeczka niby tylko chciała popatrzeć, niby powąchać, a potem patrząc w oczy zaczęła sprawdzać, czy aby nie za mdłe jest to ciasto 🙂

Jest i nasz most. Co prawda Bullitem ciężko dostać się przez postawioną przed nim zaporę w postaci ogromnej kłody drzewa, ale przy pomocy jednego Niemca daliśmy radę. Potem przez kilkadziesiąt metrów trzeba prowadzić rower po luźnym tłuczniu, a dalej już ścieżką po nasypie kolejowym.

Gdzieniegdzie jeszcze widać podkłady kolejowe.

Nasz nasyp przeistacza się w leśną drogę, a na nas znowu czeka wspinaczka po okolicznych górkach.

Widok z kolejnego punktu widokowego raczej nie budził entuzjazmu.

Ale za to kawałek dalej piękne miejsce do odpoczynku z dużo lepszym widokiem, niemal idealne miejsce na zimowy nocleg.

Niemal idealne, bo jak się po chwili okazało tuż przy miejscowości, 100 metrów od drogi.

Ostatnie górki sobie ze względu na dość późną godzinę odpuszczamy i jedziemy szlakiem u ich podnóża.

Przejeżdżamy przez granicę, jeszcze tylko szybkie zakupy w Biedronce i lecimy do Starego Kostrzynka odwiedzić naszego dobrego kolegę Ryśka, który bawi ostatnio w tych okolicach. Po drodze odwiedzamy jeszcze najbardziej wysunięty na zachód punkt Polski.

U Ryśka jak zwykle zagadaliśmy się i już po ciemku wjeżdżamy na drogę rowerową koło Siekierek, kierując się na nocleg przy Kruszarni.

Na kolację tzw. Parzonka, czyli mix warzyw z kociołka. Pyszności, szczególnie następnego dnia 🙂

Niestety ta mała wiata koło Kruszarni nie wytrzymała stania i postanowiła się położyć.

Od rana znów jest ładnie, choć już nie tak ciepło jak wczoraj, krótkiego rękawka dzisiaj nie będzie.

A na drodze rowerowej od rana ruch. A to jakieś Pani, dzieciaki, samotni kolarze, czy grupka niemieckich rowerzystów.

W planach mamy zamiar przejechać całość do Trzcińska Zdroju.

I dobrze nam idzie, od czasu do czasu wypuszczamy się w bok obadać nowe miejscówki na nocleg.

Moryń Przyjezierze – idziemy skrótem na spotkanie z ławką pająk.

Tutaj spotykamy dwoje turystów rowerowych którzy nas poznają, „a to Wy od tego bloga, poznaliśmy Was po psie” 🙂

No Korbeczka pokaż się  🙂

Mówią że pies widzi na czarno biało, hmmm.

Przy drodze rowerowej z inicjatywy mieszkańców zaczynają powstawać miejsca odpoczynku.

Zjeżdżamy na chwilkę do jeziora Morzycko, aby wykąpać Korbę.

Dalej przez las wracamy do drogi rowerowej i tutaj znowu trójka rowerzystów poznaje nas po… Korbie :). Następnym razem przebierzemy ją za kota, ciekawe czy ktokolwiek nas wtedy pozna 😉

Dalej w kierunku Trzcińska Zdroju.

Kilometry po asfalcie zaczęły nam się mocno dłużyć, więc zrobiliśmy sobie przerwę na hamak i podgrzanie wczorajszej kolacji.

Jest i koniec, czyli witamy w Trzcińsku.

Znowu szybkie zakupy w Biedronce i przez Kamienny Jaz jedziemy do Chojny na ostatni pociąg Regio w kierunku Szczecina tego dnia.

W zasadzie nie jedziemy tylko ciśniemy, szczególnie ostatnie kilometry. Na nasze szczęście drogi są dość dobre, niewybiegana jeszcze Korba ma sporo sił (znaczną większość po asfaltowej rowerówce spędziła w Bullicie) więc dajemy radę.

Jeszcze tylko Korba na wjeździe do Chojny wpadła za jakiś płot z siatki i nie bardzo wiedziała jak się stamtąd wydostać.

Na dworcu jesteśmy na 10 minut przed pociągiem, a więc zgodnie z planem 🙂 Trasa była atrakcyjna i dość ambitna więc może trzeba będzie częściej robić takie międzypaństwowe wycieczki?

Komentarze

komentarzy