Z Pliszki do Kostrzyna

Wycieczka w nowe miejsca, z duża ilością atrakcji po drodze, więc i niestety z dużą ilością zdjęć we wpisie 🙂

Startujemy niemal tak jak zwykle, czyli pociągiem ze Szczecina, tym razem do Rzepina, gdzie mamy przesiadkę do Pliszki. Czemu do Pliszki, ano temu że znajduje się nad rzeką Pliszka, wzdłuż której będziemy się kierować.

Dojeżdżamy wieczorem, Zbyszek czeka już na  nas w lesie, znajdujemy odpowiednią miejscówkę na nocleg, jemy kolację (znowu curry z batata 😉 ) i około północy idziemy spać.

Tej nocy była pełnia, więc przy odpowiedniej ekspozycji można było zrobić zdjęcia niemal jak w dzień 🙂

Za dnia, a w zasadzie o poranku też było pięknie.

Niektórym to się w życiu pofarciło, śniadanie do łóżka 🙂

Potem relaksacyjne bujanie podczas drzemki.

I można jechać 🙂

No to pojechali, kierunek most kolejowy nad Pliszką.

Dalej jedziemy południową strona jeziora Wielicko.

Zbyszek.

Wanda.

Wojtek zwany Grelusem.

Ale przecież nie ma co się tak spieszyć, skoro mamy ze sobą tyle dobrego jedzenia 🙂

Korba nigdy nie narzeka na nudę, zawsze znajdzie sobie jakieś zajęcie.

Różnica między nami a Korbą jest taka, że my po odpoczynku nie jesteśmy zmęczeni.

Nieco na skróty przedzieramy się do kładki za zachodnim skrajem jeziora Wielicko.

Przejeżdżamy przez Pliszkę i dalej jedziemy w kierunku Sądowa.

Chwila odpoczynku, a Korba już po raz kolejny ląduje w wodzie, ale nie ma się co dziwić, skoro na termometrze jest już ponad 20 stopni na plusie. Rankiem było plus cztery, więc na pierwszych postojach szukaliśmy słońca, a na kolejnych gdy było 26 stopni już tylko cienia.

Grelus, wersja sportowiec.

Przekraczają Pliszka po raz kolejny natrafiamy na ruiny młyna.

Przekraczanie rzeki szczególnie polubiła Korba.

Złapie równowagę, czy nie złapie?

Rzeka wije się przez las, a nasza droga jakby po raz kolejny się kończy.

No to wspólnymi siłami przenosimy rowery przez zwalone drzewa.

Kościół w Sądowie.

Jedziemy dalej wzdłuż Pliszki, tym razem po jej prawym brzegu. Droga pomiędzy rzeką a jeziorkiem znowu się kończy.

Na szczęście wielkiego kłopotu z przeprawą nie mamy.

Jeszcze tyko fiskars wykona swoją pracę i… pójdziemy dalej 😉

Kolejna przeprawa, tym razem przez rów.

Wanda jakby lekko zmęczona, ale nie pęka. Trzeba przyznać, że po takiej ilości targania rowerów po krzakach nie jeden facet zniechęcił by się do wspólnych wycieczek z nami.

Chłopaki na fatach nie odczuwali problemu ze złą jakością drogi.

A Korbeczka dla próby pojechała z wujkiem Zbyszkiem. Hmm, a może by tak pozbyć się tej upierdliwej skrzynki?

Przed nami Koziczyn i niezwykły dom pod nr 8.

Ale zanim przejedziemy przez miejscowość na drugi brzeg Pliszki jedziemy na ruiny pozostałości pobliskiego cmentarza.

Niestety został zniszczony i rozgrabiony.

W Koziczynie są dobrze zachowane budynki po jednostce wojskowej.

Niestety papiernia popadła w ruinę.

Za Koziczynem wjeżdżamy na nasyp kolejowy, którym będziemy jechać przez następne kilkanaście kilometrów.

Czasem nasyp, czasem wykop.

Trasa po linii kolejowej była słabo przejezdna dla Wandy roweru, więc aby jej ulżyć w cierpieniach zrobiliśmy skróta do drogi, aby nią dojechać do kolejnego mostu tym razem nad Ilanką. A że biednemu wiatr w oczy wieje, to droga była akurat w budowie 🙂

Zanim dotarliśmy do kolejnego mostu Grelus wynalazł jeszcze jeden cmentarzyk do zobaczenia. Znaczy się dwa cmentarzyki, ale po jednym śladu nie było.

Po drodze były jeszcze ruiny kolejnej papierni.

Przejechaliśmy na drugą stronę Ilanki i dalej nasypem w poszukiwaniu noclegu. Może tu, a może tam, a może kilometr dalej, a może na nasypie, albo lepiej na rzeką… i gdy ustaliliśmy że nocujemy na nasypie 500 metrów dalej, Grelus wypuścił się jeszcze na zwiad nad Ilankę, i niechcący namówił nas do pojechania nad rzekę.

Dzisiaj dla odmiany Dal z soczewicy.

Nad ranem temperatura spadła poniżej zera, więc do śniadania zalecane było ognisko.

A później wracamy do dnia poprzedniego, chociaż dzisiaj już nie było tak ciepło, a na dodatek wiatr zmniejszał odczuwanie ciepła. Znowu robi się piaszczyście więc uciekamy z nasypu nieco wcześniej niż to planowaliśmy, bo przed nami do Kostrzyna jeszcze kawał drogi.

Bobry to jednak potrafią dokonać rzeczy pięknych.

W Rybocicach wpadamy na asfalt i ciśniemy do mostu po którym wiedzie autostrada.

A że wejście na most było otwarte, uznaliśmy to za zaproszenie 🙂

Pomnik po obozie jenieckim, w którym jeńcy pracowali przy budowie drogi.

A tymczasem Wolkswageny jadą do Niemiec z fabryki z Polski.

Do Słubic kierujemy się przez rozlewiska.

Rezerwat Łęgi koło Słubic.

Do Kostrzyna ciśniemy wzdłuż Odry. Brukowa ścieżka na którą nie ma wjazdu ma się dobrze, choć są odcinki na których większość drogi jest już zarośnięta trawą. No ale co się dziwić, skoro ten kawałek zaczyna się w środku niczego i prowadzi donikąd.

A kawałek dalej niespodzianka. Asfalt, jak w Niemczech po drugiej stronie rzeki, z ta różnicą, że tylko przez około 2/3 kilometry 😉

Po drugiej stronie rzeki mijamy Lebus.

Po drodze trzeba było uważać na żaby. Korba jak widać nie jest amatorką żabich udek 😉

Wieża strażnicza/widokowa na wysokości Górzycy.

Widok z góry jest wart tego, aby się na nią wdrapać.

Za Górzyca decydujemy się na wrzucenie Korby na stałe do skrzynki i ciśniemy na wcześniejszy pociąg do Kostrzyna, bo pogoda się nieco popsuła, a przed nami zbierały się jakieś dziwne burzowe chmury. Ogólnie to i tak było lepiej niż na naszych ostatnich wycieczkach, ale jak towarzystwo poczuło już lato… 😉

Jeszcze tylko przejeżdżamy przez Twierdzę Kostrzyn.

Do twierdzy dochodziło kiedyś miasto, dzisiaj to już tylko ruiny w parku.

To była dobra wycieczka, szczególnie sobota wzdłuż Pliszki i Ilanki obfitowała w mnóstwo niespodzianek po drodze. Chyba trzeba będzie odwiedzać Lubuskie co jakiś czas.

Komentarze

komentarzy