Przez Puszczę Knyszyńską do Supraśla i Kruszynian

Kolejny zielony obszar na mapie przed nami, czyli Puszcza Knyszyńska. W zasadzie dotychczas najmniej po niej jeździliśmy, więc tym razem postanowiliśmy poświęcić jej więcej czasu.

Rankiem po śniadaniu ledwie ruszyliśmy na trasę, przyszedł czas na toaletę poranną. Oj Viola, widok z mostu może i był ładny, ale nie tak zaskakujący jak pod mostkiem, szczególnie pod mostkiem Zbyszka 😉

Jedziemy w Kierunku Knyszyna, pierwsze drogi z tarki już zapowiadają nam, że łatwo nie będzie.

Za Nowinami Kasjerskimi wjeżdżamy do lasu.

Chwila zabawy z wujkiem podczas oczekiwania na Wandę, która nam się zgubiła na… grzybach, a zbieranie grzybów było dzisiaj zakazane 🙂

No i było bum!

Założenie było takie, że to będzie dzień bez grzybów, ale przecież nie bez borowików!

Najbardziej okazałego wypatrzył Zbyszek.

W restauracji pewnie by starczył na garnek zupy 😉

Jadąc przez puszczę kierujemy się na Rezerwat Krzemianka gdzie znajdowała się, odkryta w 1991 r., prehistoryczna kopalnia krzemienia.

Krzemień wydobywano poprzez drążenie głębokich szybów jamowych oraz przez wcinanie się w stok wzgórza czego efektem było powstanie widocznych do dzisiaj tarasów.

Dalej trasa prowadzi kładkami przez podmokłe tereny znajdujące się przez rzece Krzemiance. Zdjęcia w internecie odradzają nam przejazdu tamtędy rowerami, bo kładki są pozarywane, no i w zasadzie na wejściu na szlak też była informacja, że ścieżka jest zamknięta. Zamknięta co by sobie nikt nie zrobił krzywdy, a jak sobie zrobi, to przecież ścieżka była zamknięta i wszystko jasne.

Póki co bez problemów dojeżdżamy do tarasu widokowego, idealnego miejsca na obiad. Tym razem dla odmiany będą Pity z serem i warzywami.

10 minut zbierania i oto efekty.

W zasadzie wracać to nam się nie będzie chciało, więc brniemy śmiało naprzód.

Kładka była jednak częściowo naprawiona, natomiast powstały nowe zapadliska, kilkanaście na całej trasie. Przez niektóre dało się nawet przejechać.

Kobieta jak coś wykombinuje…

Potem około km krajówką z kierowcami mało wrażliwymi na bezpieczeństwo rowerzystów, i w Rybnikach wracamy na spokojne leśne drogi.

Głównie lasami kierujemy się do Czarnej Białostockiej. Najpierw na stację paliw uzupełnić benzynę, potem do znajdującej się obok Cerkwi pw. Świętych Niewiast Niosących Wonności.

Jeszcze tylko ostatnie zakupy, rzut oka na mapę i jedziemy nad jezioro Czapielówka znajdujące się przy miejscowości. Dobry wybór, bo miejsc na rozbicie namiotu tam było pod dostatkiem. I znowu jedzenie, Zbyszek robi pieczone cukinie z serem, a Wanda zapiekać będzie blaszki z ziemniakami, serem i innymi warzywami 🙂

No to może jeszcze herbatka z konfiturą?

Wracając do Czarnej Białostockiej postanawiamy zrobić pętlę dookoła jeziora. I znowu te kładki 🙂

Po drugiej stronie jeziora był duża plaża z pomostami i ogólnie miejscem przygotowanym dla ludzi, ale my jednak ze względu na ciszę i spokój wylądowaliśmy po dobrej stronie jeziora 🙂

Mieliśmy jechać dobrą szutrową drogą na Rezerwat Budziska, ale skoro można było jechać wzdłuż starej linii kolejowej, to nastąpiła mała zmiana planów. Kierunek Czeremchowa Tryba. Viola postanowiła zrobić porządek w przedniej sakiewce, ale że nie miała motywacji, to motywacja przyszła sama, kiedy podczas kolejnego spotkania z glebą wystrzeliła swoja zawartością.

Czeremchowa Tryba, to idealne miejsce noclegowe na zimę 😉

Ojojojojojojoj… wzięło i się połamało… za dobrą moja radą 😉

No nic tam, wracamy do starej niezawodnej nóżki z fata.

Jadąc przez puszczę docieramy w końcu do Supraśla. Tutaj do zrobienia mamy dwie rzeczy: odwiedzić Muzeum Ikon i jakąś dobrą lokalną knajpę.

Zaczynamy od Muzeum Ikon. Metalowe krzyże i ikony znajdujące się w kolekcji muzeum to efekt pracy starowierskich rękodzielników. Spora część zbiorów trafiła tu za pośrednictwem celników.

Znajdują się tutaj także oryginalne freski, które kiedyś znajdowały się w przepięknej cerkwi Zwiastowania Bogarodzicy, która miała swego czasu obronny charakter, zbudowana w 1516 r. na planie prostokąta z czterema wieżami w jego rogach, zburzona pod koniec wojny w lipcu 1944 r.przez Niemców, którzy składowali w niej amunicję.

Widok na Dolinę Supraśli.

Na obiad wybieramy Jarzębinkę. Warto.

Pojedli i pozwiedzali, to czas jechać dalej, bo za niedługi czas trzeba będzie się rozglądać za noclegiem. Będąc w Kołodnie przed Królowym Mostem uzupełniamy zapasy wody i jedziemy na punkt widokowy… jedziemy to przez pewien czas za dużo powiedziane, bo wpychamy rowery po piachu pod górę. Przecież to oczywiste, że punkt widokowy będzie znajdował się na górze.

Trafiamy na punkt widokowy z pełną infrastrukturą w postaci zadaszonych wiat, czyli znów nam się udało 🙂 Zachód słońca.

Ponieważ mamy trochę zaległości, znaczy się zbyt dużo czasu spędzamy na jedzeniu w trakcie dnia, postanawiamy wdrożyć plan wczesnego wstawania. No to pobudka o 6:00. Śniadanie, pakowanie namiotów i hamaku Zbyszka rozbitych na dolnym piętrze wieży widokowej i o 8:00 jedziemy w trasę.

Nasza wieża widokowa.

Na początek ścieżka powstania styczniowego.

Jak widać nie tylko powstańcy nie mieli łatwo.

Ścieżką dojeżdżamy do traktu napoleońskiego. W 1812 r. przechodziła tędy licząca ponad sześćset tysięcy żołnierzy, zmierzająca do Rosji armia Napoleona.  Kilka lat temu wdrapywaliśmy się na tę górkę od strony Królowego Mostu i nie był to szuterek, ale piaseczek.

Jedziemy w kierunku Gródka.

No i stało się, nowość żywieniowa na naszym wyjeździe. Konfitura z płatków dzikiej róży. 5 minut i wyzbieraliśmy wszystko co było w zasięgu ręki.

Kubek wypchany po brzegi.

Przed Gródkiem zajeżdżamy zobaczyć stary cmentarz żydowski. Zapomniany i zaniedbany.

Cerkiew pw. Najświętszej Marii Panny.

Z Gródka przez Zarzeczany jedziemy szlakiem rowerowym do Kruszynian.

Trzeba sobie jakoś radzić, jak się nie ma nóżki 😉

Kruszyniany. Pierwsze wrażenia jest takie, że jak tu byliśmy kilka lat temu, to wioska nie była aż tak mocno nastawiona na turystów. No ale wtedy byliśmy poza letni sezonem.

Tatarska Jurta.

 

Jednak najpierw podążamy do Zajazdu Tatarskiego, w którym kiedyś nocowaliśmy i z którego mam wspaniałe wspomnienia, również te żywieniowe 🙂 Tym razem jednak nie ma gospodarzy i nic wegetariańskiego do jedzenia. Zbyszek z Violą płacą za zupy jak za zboże i szybko wracamy do Tatarskiej Jurty. Knajpka obecnie mieści się w namiocie ponieważ poprzedni budynek się spalił, więc nie jest tak klimatyczna, ale za to jedzenie bardzo porządne.

Obok mieści się Muzeum Tatarskie.

Meczet w Kruszynianach.  W końcu udaje nam się go zwiedzić.

Wbijamy się do jakiejś wycieczki i zwiedzanie zaczynamy od cmentarza muzułmańskiego.

Część znajdujących się tu nagrobków jest bardzo stara, najstarszy nagrobek z czytelną inskrypcją pochodzi z 1699 r. ale są jeszcze starsze, już nieczytelne.

Wracamy z cmentarza do Meczetu, a Zbyszek z Korbą dzielnie pilnują rowerów.

Podczas zwiedzania przewodnik, niezwykły kawalarz, opowiada o życiu tatarów, religii, zwyczajach, chowaniu zmarłych i wielu innych ciekawych rzeczach. Warto wydać 5 zł na bilet i spędzić tam kilkadziesiąt minut.

Kobiety modlą się w sali z tyłu meczetu, za firanką, aby nie rozpraszały mężczyzn.

Dobrze że nam nie ukradli… Zbyszka 😉 Na szczęście Korba go pilnowała.

No to po tarce jedziemy dalej w kierunku Bobrowników. W Kruszynianach spotkaliśmy też pograniczników na rowerach.

Za Gobiatami znajduje się linia kolejowa prowadząca kiedyś na Białoruś, dziś już nieczynna. Ale co to, czyżby tam był most kratownicowy? Chyba trzeba to sprawdzić.

Nie, to tylko brama do sprawdzania pociągów od góry. Za tabliczkę nie przechodzimy bo nie wolno, ale kamery uchwyciły  naszą obecność i zanim zdążyliśmy wrócić na szlak, zawitali do nas spotkani w Kruszynianach pogranicznicy, tym razem byli już autem. Pogranicznicy bardzo mili, my nic niedozwolonego nie zrobiliśmy więc tylko sprawdzają dokumenty, przy okazji ucinamy sobie z nimi miłą pogawędkę, Pan z okolic Chojny, wspólni znajomi, wspólne pasje…  i tak właśnie powinna wyglądać normalna interwencja 🙂

Jedziemy dalej. Na nocleg mieliśmy dojechać nad Siemianówkę, ale to już nieaktualne, więc rozglądamy się za nim za Świstłoczanami, gdzie od jednego z gospodarzy nabieramy wody. Wieś jak wiele innych, nieco zapomniana, wyludniająca się.

Śpimy na pastwisku niedaleko rzeki Kołodzieżanki.

Kolejna chłodna noc przed nami. A my tymczasem działamy z konfiturą z dzikiej róży. Do płatków dodajemy cukier puder, potem jakieś 15 minut ucierania i mamy pyszny efekt końcowy, Może same płatki są tylko bardzo dobre, ale soczek… mmm palce lizać. Od jutra herbatka nabierze nowego smaku 🙂

I znowu te kotlety z Kani. Ale tylko kilka jako przekąska, bo przecież obżarliśmy się w Kruszynianach.

Od wieczora ryczały Jelenie, cztery sztuki… powiedział nam to gospodarz od którego mieliśmy wodę. Dodając do tego widok jaki nam towarzyszył podczas kolacji, trzeba powiedzieć że klimacik był niesamowity.

Jutro kierunek Białowieża, czyli ostatni zielony obszar na mapie, jakim będzie Puszcza Białowieska i znajdujący się tam Białowieski Park Narodowy.

Komentarze

komentarzy