Wzdłuż Sanu do Przemyśla

Ranki (tak około 5 nad ranem) bywają piękne, ale za to bardzo wilgotne. Godzinę później jest już sucho, a po kolejnej godzinie nie da się wysiedzieć w namiocie. Opuszczamy nasze zakole i jedziemy dalej.

Trzeba powiedzieć, że trasa wzdłuż Sanu usłana jest pięknymi widokami. Dlaczego nie puścili tędy GV tylko przez okoliczne górki, tego chyba nikt nie wie.

Korba tylko czekała na tą zmianę, no bo skoro będziemy jechać wzdłuż wody to znaczy że… 🙂

W Sielnicy przejeżdżamy mostem na drugą stronę rzeki.

Co jakiś czas mijamy kolejne kładki pieszo-rowerowe.

Jaka dziwna wieża widokowa 😉

Jadąc wzdłuż rzeki, co jakiś czas trzeba podejmować trudne decyzje, którą strona rzeki jechać, co zobaczyć, a co ominąć. Skrócić sobie drogę, czy jadąc dookoła zakola zobaczyć Zamek w Dubiecku?

No to pojechaliśmy do zamku, głównie na obiad. Co prawda mało się nie odbiliśmy od bramy, ale zrobiliśmy dodatkowe 700 metrów i objechaliśmy teren do kolejnego wejścia.

I warto było, bo Zamek Dubiecko, czyli Pałac Krasickich wygląda fantastycznie, a do tego mają niezłego kucharza, szczerze polecamy to miejsce.

Po obiedzie jeszcze objazd zamkowego parku i dalej w drogę.

Kawałek dalej znajduje się Dworek Dembińskich, ale to chyba nieco zapomniane miejsce.

Mijamy most na Sanie i zjeżdżamy w polne drogi szukając miejsca dla Korby do kąpieli.

Jest i słynna kładka rowerowa koło Bachowa, po której jak tu ostatnio byliśmy jeździło samochody łącznie z ciągnikami rolniczymi. No ale zrobiła się afera, postawiono słupki i teraz służy jedynie rowerzystom i pieszym.

Po drodze wzdłuż Sanu, przy której kiedyś spaliśmy zostało tylko wspomnienie.

Potem robimy skrót przez Zadworze, co prawda jest znak ślepa droga, ale liczymy na to, że jakoś da się przejechać a prace nie trwają na moście 🙂

Kawałek po placu budowy, a potem czekał na nas zupełnie nowiutki asfalcik.

Korba gdy tylko zbliżaliśmy się do rzeki dawała znać, że chyba znowu czas na kąpiel 🙂

 

Chcąc zwiedzić następnego dnia Zamek w Krasiczynie, przejeżdżamy taka kładką/mostem do Krasic i jedziemy przez okoliczne górki w kierunku Krasiczyna. Alternatywą była krajówka albo szlak pieszy, co do którego nie mieliśmy większego zaufania.

Przynajmniej ciągle widoki były ładne.

Zjazd do miejscowości Korytniki.

Nasze z góry upatrzone miejsce na nocleg nad Sanem, okazało się kamienistą łachą na rzece, więc znalezionym kijem wykarczowałem mały teren przy drodze na postawienie namiotu.  Miejscówka jak najbardziej spoko, tylko trochę nas martwiły maszyny opryskujące rzepak na okolicznych polach.

Rano kierunek Krasiczyn, do zamku który jest perełką na mapie polskich zamków.

Od zewnątrz pięknie odrestaurowany.

Natomiast wewnątrz, po tym jak wpadła tu „wyzwoleńcza” Armia Czerwona, nie zostało niemal nic. Płomienie przez ponad tydzień czasu trawiły na dziedzińcu wszystko, co tylko dało się spalić.

Nie oszczędzona nawet grobowców Sapiechów, których ciała powyciągano z trumien i … lepiej dalej już tego nie pisać, o czym mówił przewodnik.

Ostał się jedynie gabinet myśliwski, który zamurowano dzień przed przybyciem najeźdźców ze wschodu.

No to jeszcze wizyta na wieży widokowej i w lochach.

Wejście na wieżę jak najbardziej polecamy, lochy nieszczególnie.

Za to polecamy tego Pana lodziarza w Krasiczynie. Nie dość, że ma dobre lody, to do tego jest lepszym gawędziarzem od przewodnika na zamku i zna dużo ciekawych historii dotyczących okolic Przemyśla.

Potem szybciutko w kierunku Przemyśla, po drodze jeszcze odwiedziliśmy kościół pw. Matki Bożej Zbaraskiej w Prałkowicach.

No to jesteśmy w Przemyślu, najcięższy odcinek drogi chyba za nami, choć przez modyfikację wzdłuż Sanu, już zapomnieliśmy o tych górkach.

Komentarze

komentarzy