Z Lęborka do Słupska, zielonym szlakiem i doliną Słupii

Tym razem wypuściliśmy się nieco dalej. Grelus ślinił się do zielonego szlaku z Lęborka do Miastka, więc szykowała się niezła wyrypa pod kątem długości trasy i jej trudności z przejazdem. I do tego miał to być mocno deszczowy weekend. Ale nic tam, jedziemy, aby jednak nie popsuć mu planów gdzieś w połowie odbijemy przez dolinę Słupii do Słupska.

Dojechałem z Korbą do Lęborka jako ostatni i ruszyłem na poszukiwanie obozu. W deszczu i po niezłym błocie na ostatnim etapie, na którym rower ugrzązł mi na środku drogi i ciężko go było stamtąd wydostać, zresztą podobną przygodę mniej więcej w tym samym miejscu miał Grelus.

W nocy szalała niezła wichura, ale obóz był rozbity w okolicy młodników, więc nic nam na głowę spaść nie mogło, a namioty na szczęście nie odfrunęły. Nad ranem wiatr się uspokoił i ustał deszcz, ale jak tylko wypełzliśmy z namiotów znowu zaczęło padać.

Po drodze do Krępkowic zahaczyliśmy jeszcze o głaz narzutowy.

Chłopaki na zjeździe poczuli adrenalinę i przegapili skręt szlaku, no to z powrotem do góry.

Ścieżka przyrodniczo-edukacyjna do Dębu Świętopełka.

Momentami łatwo nie było, ale spokojnie dotarliśmy do celu.

I dalej na Krępkowice.

Zbyszek tak już się przyzwyczaił do deszczu, że przerwach pomiędzy opadami szukał wody.

Jezioro Brody, nad którym był plan aby nocować. Miejscówka bardzo fajna, ale ze zbyt łatwym dojazdem samochodem, więc raczej odpadała.

Momentami wychodziło słońce i wtedy też zaczynał padać deszcz.

Trzeba powiedzieć że na tym szlaku jest sporo górek.

I błota.

Ogród sensoryczny w Mikorowie z kilkoma ciekawymi rzeźbami, ale zwiedzanie sobie darujemy ze względu na padający deszcz.

Most nad Łupawą. Dalej w deszczu docisnęliśmy razem do Czarnej Dąbrówki, nieco posililiśmy się na stacji benzynowej i dalej w drogę bo zrobiło się dość późno, a jeszcze sporo trasy przed nami.

W Jerzkowicach rozdzielamy się. Grelus ze Zbyszkiem jadą dalej zielonym szlakiem, a my ze względu na psa robimy skróta, aby spotkać się na noclegu.

 

Ale jak to ze skrótami bywa, to z reguły nie jest najszybsza droga. Błota czasem po kolana i do tego wiatr w twarz. Unichowo, dotarliśmy lasami do asfaltu i jedziemy w kierunku Gałęzowa.

Nożyno, dotarliśmy lasami do asfaltu i jedziemy w kierunku Gałęzowa.

Za Nożynem znajdują się Kamienne Baby, warto tam zajechać i zobaczyć owoc pracy miejscowego artysty.

Kamienne baby to bloki skalne lub posągi stawiane na grobach (głównie kurhanach) lub w ich pobliżu, przez ludy koczownicze Wielkiego Stepu. Uważa się, że przedstawiają one pochowanego w grobie, ale te były jakby zupełnie inne.

Wieczorem spotykamy się na miejscu noclegowym, rozbijamy obóz i… zaczynamy gotowanie 🙂 Mamy czas do około 22, czyli do kolejnej fali deszczowych chmur.

Rankiem rozdzielamy się, chłopaki jadą do Miastka, a my do Słupska.

Ruszyliśmy wzdłuż j. Głębokiego w kierunku Niepoględzia, by przez strome schody dostać się na wał przeciwpowodziowy nad Słupią, po którym biegnie żółty szlak pieszy.

Na początku wzdłuż wału widać było drogę, chyba nawet lepiej przejezdną niż ta po wale, ale z czasem okazało się że wałem było jednak dużo lepiej.

Jeden z nielicznych mostów nad Słupią, po czterech innych pozostała tylko część przęseł.

Korba korzystając z krótkiej przerwy nie traci czasu załatwiając kolejnego kija.

Elektrownia wodna Gałąźnia Mała.

Dalej jedziemy już lokalnym szlakiem rowerowym 🙂

Po drodze rozbijamy nasz nowy nabytek czyli tarpa, aby się z nim dobrze obeznać, lepiej w dobrej pogodzie niż w deszczu.

Dalej zaliczamy śluzy na j. Kondratowo.

No końcówce wału korzystając z resztek dobrej pogody robimy krótki piknik, podgrzewamy sobie wczorajsze curry, Korba wywraca rower, a z otwartych sakw wypadają niemal wszystkie rzeczy. Zbieramy graty, chowamy do sakw i kończymy podgrzewanie jedzenia. W tym czasie Korba obszczekuje jakiś obiekt płynący metr od brzegu, taki czarny, dziwnie znajomy… no tak, to moja kamizelka puchowa zwinięta w worku. Na szczęście udało się ją uratować 🙂

Resztki parku podworskiego w Krzyni.

W Łysomniczkach wracamy na druga stronę rzeki i skrótem przez las dostajemy się do szlaku rowerowego biegnącego po linii kolejki wąskotorowej.

I tym szlakiem zmierzamy już w deszczu do Słupska.

Jeszcze na koniec żółty szlak sprawdza nasze morale, ale ono ma się dobrze, bo jesteśmy już prawie na miejscu, sporo przed pociągiem, więc trzeba tylko znaleźć knajpę do której wpuszczą nas z psem 🙂

Najedliśmy się i popędziliśmy na dworzec, by do Szczecina wrócić spóźnioną o godzinę śmierdzącą TLKą, siedząc na własnych krzesełkach w nieogrzewanym przedziale rowerowym, bo miejscówek już nie było. A trzeba było jechać w cieplutkim Regio na wygodnych miejscach, w którym ze względu na całe zamieszanie z opóźnieniem TLKi już siedzieliśmy.

Komentarze

komentarzy