Z Łubowa do Łubowa, przez niebieski szlak Szwajcarii Połczyńskiej

Plan był taki, aby pokręcić się po jeszcze pięknej złotej jesieni gdzieś w okolicach Szwajcarii Połczyńskiej, biorąc za cel odcinek niebieskiego szlaku w rejonie przełomu rzeki Dębnicy.

Spotykamy się niemal jak zwykle w miejscu noclegu, czyli po południowej stronie j. Komorze, tam gdzie już rok temu nocowaliśmy. Ognisko, blaszki z pieczonymi warzywami i długie pogawędki, czyli wieczór spędzamy tak jak zwykle.

Polana jest z ładnym widokiem na jezioro.

Rankiem ze względu na chłodek zaczynamy od ogniska, przy którym śniadanie można ugotować w dużo bardziej komfortowych warunkach.

No i na deser można zrobić pyszną, pieczoną gruszkę.

Mieliśmy jechać w kierunku Sikor, ale Wanda wpadła na pomysł żeby jednak sprawdzić przejezdność tego czerwonego szlaku rowerowego w kierunku plaży przy Rakowie. No to pojechaliśmy, choć łatwo nie było.

To raczej szlak MTB jest, bo okazjonalny turysta rowerowy miałby tu spore problemy.

Nad jeziorem jest kawałek plaży, czyli coś dla Zbyszkowego fata.

Po drodze co jakiś czas wypatrujemy grzybków na obiadokolację.

Nawet Korba udaje że nam pomaga.

Według różnych map od północnej strony j. Komorze jest droga, albo nie ma drogi, jest szlak albo go i nie ma. No to jak nic trzeba to sprawdzić. A więc tak, droga jest, choć czasami tylko ścieżka, ale też nie po całości. natomiast szlak jest, ale tylko na mapie 🙂

Za to jest tam bardzo ładnie i już wiemy, gdzie będziemy nocować następnym razem 🙂

Resztkami ścieżki docieramy do miejsca odpoczynku, na którym też już spaliśmy.

Dalej jeszcze przez kawałek prowadzi droga, a potem jest kawałek ścieżki z potencjałem do przygód.

Jak zwykle chętnie korzystamy z herbacianych przerw z odrobiną słodkości.

W dalszej części jeziora widać efekty pracy miejscowych wędkarzy.

Za ostatnim takim miejscem przedzieramy się przez las do drogi, po czym okazuje się, że jesteśmy na terenie prywatnym, zabezpieczonym płotem z zamknięta bramą i furtką. Ale na nasze szczęście nie zabezpieczyli zawiasów od furtki, dzięki czemu opuszczamy chyba niepostrzeżenie posiadłość, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu.

Ooooo, Kania, ta będzie idealnie nadawała się na kotlety 🙂

Dalej kierunek Czarne Wielkie, do których zmierzamy już niebieskim szlakiem Szwajcarii Połczyńskiej.

Za miejscowością szlak prowadzi groblą przez j. Kołbackie po czym nieco od niego odchodzi, ale my zostajemy na drodze przy jeziorze, bo wydaje nam się dużo atrakcyjniejsza. Czy była nie wiemy, ale była warta tego, aby nią pojechać.

Dalej lasami w kierunku Uradza.

Punkt odpoczynkowy z ławką pająk ciągle w bardzo dobrym stanie 🙂

Tempo mamy mizerne, więc Korba co jakiś czas domaga się dodatkowych aktywności. Idealnie nadaje się do tego kijek i kaniony przy przełomie rzeki Dębnicy.

Rezerwat Przełomu Rzeki Dębnicy. Wszystko by się zgadzało za wyjątkiem jednej rzeczy, albo rzeki, której w tym roku nie ma.

Był to w zasadzie cel naszej podróży, a tu taki klops.

No ale nic tam, może za rok będziemy mieli więcej szczęścia. Wyjeżdżamy ze ścieżki przyrodniczej na drogę do Uradza i patrząc na godzinę radzimy co dalej.

Jedziemy ścieżką przyrodnicza nad j. Dębno, w zasadzie do jej końca, gdzie nad jeziorem jest mała polana. Na mapie jest zaznaczone miejsce do odpoczynku więc spodziewaliśmy się czegoś więcej niż tablicy informacyjnej, ale przecież nie jest to dla nas żaden problem.

Wanda idzie do kuchni, a męska część idzie po drewno na ognisko i zajmuje się rozbiciem namiotów.

Kolejny wieczór przy ognisku. Tym razem mamy do jedzenia kaszotto z sosem z podgrzybków, kotleciki z Kani i grzybki zapiekane z ziemniaczkami i grzanym winem. No cóż czasy zupek w proszku już dawno odeszły w zapomnienie. Czasami wydaje nam się, że więcej jemy niż jedziemy 🙂

Temperatura w nocy spadła niemal do zera, a przy gruncie nawet i poniżej, bo namioty przy glebie były z kropelkami lodu.

Rankiem sprzątamy cały teren ze śmieci pozostawionych przez innych ludzi, co by przyjemniej było nam tu jeszcze wrócić. Korba pomaga jak może 🙂

A na koniec loża szyderców i Grzesiek który mocno się tego ranka obijał. Co jak co, ale z płukaniem szpilem z piasku w jeziorze to już mocno przesadził 😛

Dalej jedziemy/idziemy wzdłuż jeziora do jego północnego krańca, aby niebieskim szlakiem wrócić po jego drugiej stronie w kierunku Uradza.

Widok z północnego krańca j. Dębno.

Na początku droga jest bardzo dobra, a w dodatku można spotkać piękny jar.

Ale z czasem szlak staje się trudną do przejścia ścieżką.

No może nie dla wszystkich, bo Korba znowu jest nieco znudzona naszym tempem.

Jak widać Wandzie się bardzo podoba.

No cóż w zasadzie wiedzieliśmy że nie będzie łatwo, choć i tak mieliśmy szczęście, bo dużo terenów które wcześniej były dość mocno zalane wodą, w tym roku były niemal suche.

No to może drugie/trzecie śniadanko?

Korba nam nie odpuszcza i domaga się kijka, który tym razem „przypadkiem”zawisł na drzewie.

Chwila spokoju, ale niezbyt długa.

Jesteśmy w miejscu gdzie szlak na mapie w internetach idzie wzdłuż strumienia, a w rzeczywistości przechodzi przez niego i idzie dalej wzdłuż jeziora. No to był dylemat czy jechać wzdłuż strumienia czy iść wzdłuż jeziora. No to pojechaliśmy 🙂

Co nie znaczy że było łatwo.

Nastąpiła kolejna zmiana planów i zamiast jechać na Uradz kierujemy się na Tarmno, za którym znajduje się na wzniesieniu stary cmentarz.

Dalej jadąc na południe kierujemy się prosto, jak tylko się da na Łubowo.

Oczywiście nie odpuszczamy zbierania grzybów. Cała masa Opieńków, choć tych z zarodnikami nie zbieramy. Do tego wpadła jaszcze cała masa Kani.

Zabawa z kijkiem ewoluowała przez cały wyjazd.

Po drodze znajdujemy spory kawałek Czeczoty. Pan nawet oferuje nam, abyśmy ją sobie wzięli, ale pech chciał, że Bullit został w domu, bo mocno by się chłop zdziwił 🙂

Zbyszek pojechał na pociąg do Szczecinka, a my z Grześkiem do Łubowa. Kolejna kulinarna włóczęga za nami 🙂

Komentarze

komentarzy