Z Czarnowęsów Pomorskich do Szczecinka

Korzystając z okazji długiego, niepodległościowego weekendu, jak zwykle pojechaliśmy na rowery. Rocznicę postanowiliśmy uczcić jak każdy codzienny dzień, spędzając go w miłej atmosferze, ciesząc się wolnością, którą dodatkowo dają nam rowery podczas podróży po naszym pięknym kraju.  Bez wielkich haseł, obnoszenia się z flagami, obwijania biało-czerwonymi szalikami, po prostu tak jak lubimy.

Wanda jedzie z Wojtkiem i Violą z Koszalina, Zbyszek z Krajenki, a ja zaczynam z Korbą ze stacji Czarnowęsy Pomorskie, to już kolejna do odhaczenia na tej trasie 🙂 Kierunek nocleg, czyli znane nam już jezioro na północ od Podborska.

Rankiem Korba co jakiś czas próbuje wymusić nieco wcześniejsza pobudkę. Otwieram namiot, Korba przemyka pod zapiętym jeszcze tropikiem, zakładam buty otwieram tropik i co? I widok jak co dzień z rana, piesek czekający z kijkiem na poranna porcję zabawy 🙂

Jezioro jest dość urokliwe, ale jakoś zbyt dużo tu wędkarzy, czy innych grzybiarzy.

Cel dzisiejszego dnia to Wojęcino.

Po drodze oczywiście musimy nazbierać grzybów na obiadokolację. Opieńki giganty.

Po drodze odwiedzamy miejsce pamięci, po znajdującym się kiedyś w pobliżu Stalagu IV.

Korba każdą przerwę wykorzystuje na zabawy z kijkiem. No ale jak jej odmówić?

Jedziemy dalej w kierunku zbiorników retencyjnych Stawy Bukowo.

Po drodze uskuteczniamy zbieranie grzybów.

Uuuu borowik 🙂

Stawy są ładne, ale podobno ciekawiej jest na stawach paciorkowych znajdujących się pomiędzy Tychowem a Tyczewem.

Nie, to nie kijek do selfi, Wanda pracuje nad street view na mapillary 😉

A wieczorem będą także kotleciki, których mistrzem w robieniu jest Zbyszek.

No i są nasze stawy paciorkowe.

Woda przelewa się wąskimi przesmykami z jednego do drugiego.

Niedługo będzie się ściemniać więc jedziemy do Wojęcina poszukać noclegu nad jednym z jezior.

A grzybki nam tego dnia nie odpuszczają.

Piękna aleja na wyjeździe z Wełdkówka.

Droga do Wojęcina w ciągłej budowie.

Grzybów nazbieraliśmy tyle, że nasze tacki ogniskowe były nimi wypchane po brzegi 🙂

No i zapierdziel był z nimi na dobre dwie godziny, a potem się okazało, że będziemy je jedli jeszcze w poniedziałek 🙂

Okolica Wojęcina jest bardzo ładna i świetna na rowery. Sporo górek, fajnych widoczków i brak nudy.

Rankiem do ogniska wrzucamy gruszki w folii aluminiowej, na przekąskę po śniadaniu, ale tym razem chyba zapomniałem odkleić naklejki 😉

Kolejne jezioro na południe od Wojęcina.

Ruiny pałacu w Smęcinie.

Dalej lasami będziemy kierować się na Krosino.

Cmentarz w Nosibądach jest podzielony na dwie części, jedna połowa to groby współczesne, a druga to stary niemiecki cmentarz, popadający w ruinę, ale jeszcze dość dobrze zachowany.

Dalej na skróty, najpierw przez tory kolejowe, a potem przez strumyk. Liczyliśmy na to że może nie będzie mostu, ale był. Jednak przejście przez niego to i tak było spore wyzwanie. No za wyjątkiem Korby.

Zbyszek wolał dołem.

Ale rower mu ugrzązł na tyle, że postanowił ściągnąć buty i ostatnią część pokonać na boso.

No cóż nie było łatwo.

Kolejna atrakcja to ruiny młyna koło Jagielnika.

Dalej trzymając się Parsęty jedziemy w kierunku Rudego Rowu, szukając po drodze bezskutecznie odpowiedniego miejsca na nocleg.

Kolejne ruiny młyna były przy Rudym Rowie.

Mogliśmy się wrócić, albo przeprawić się przez wodę. Wybór był oczywisty.

Wieczorem jak zwykle ognisko i całe mnóstwo żarcia do przejedzenia.

Ostatniego dnia w końcu pojawiło się słońce, może nie na cały dzień, ale chociaż na chwilkę.

Co tam Grelusik, selfiaczek? Nie, sprawdzał ilość grzyba na obiektywie.

No to jedziemy dalej, do Jelenina, aby tam wsiąść w pociąg powrotny do domu.

Po drodze było trochę skrótów przez las po przejściu ścinki, a także mały kawałek nasypu kolejowego, którym przeprawiliśmy się przez Parsętę.

A to jeden z jej dopływów.

Wycieczka bez przejażdżki po polu, to nie wycieczka.

Dalej kierunek Radacz i dość ładne widoki po drodze.

No może poza tą kawalkadą myśliwych ruszających na polowanie. Coś ostatnio nie mamy szczęścia i na każdej wycieczce natrafiamy na polowanie, które zwykle jest gdzieś w pobliżu.

Za Radaczem podczas przeprawy przez Kucharowski Las okazało się, że na pociąg zdążyć nie mamy szans, więc zamiast czekać trzy godziny na następny pojechaliśmy do Szczecinka. Na początku znowu skróty bo droga się skończyła i to takie dość konkretne, pchali wszyscy poza Korbą. Przed Mosiną już dobrze po zmroku wróciliśmy na normalne drogi i dalej lasami pojechaliśmy coś zjeść.

Powrót ostatnim pociągiem z przesiadką jest dość męczący, no ale może trzeba by do tego wrócić i więcej czasu spędzać na rowerze? Było ambitnie, a Korba całą trasę zrobiła o własnych siłach. No ale patrząc na jej kondycję wrodzone adhd i ilość mięśni, to nie ma się czemu dziwić. Wieczorem po powrocie do domu jeszcze przyszła z piłeczką aby się nieco pobawić. Psia wariatka.

Komentarze

komentarzy