Na majówkowy weekend ruszyliśmy ze stacji kolejowej w Silnowie, by z resztą ferajny (Gosią, Sebą i Zbyszkiem) spotkać się na miejscu noclegowym nad j. Radacz.
Za Silnowem przy najbliższej możliwej okazji zjeżdżamy z asfaltu i dalej przez lasy i łąki jedziemy na północ.
Gdy my oglądamy pomniki przyrody na pobliskich łąkach, Zbyszek który jest już na miejscu melduje, że nasza miejscówka jest zajęta przez wędkarzy i będzie szukać czegoś w pobliżu. A tutaj taka łąka się marnuje.
Kawałek dalej kolejne pomniki przyrody i piękne dla oka tereny bagienne.
Tuż przed zmrokiem docieramy na miejsce, gdzie czeka na nas już cała trójka naszych towarzyszy podróży i szybko rozpalamy ognisko i robimy kolację. Dawno się ostatnio nie widzieliśmy, a to oznaczało że wcześnie spać nie pójdziemy 🙂
Ranek wbrew prognozom pogody był bardzo słoneczny, choć nieco chłodny.
Radacz, kościół pw. św. Maksymiliana Kolbego
Obok stoją ruiny pałacu.
Na jednym z budynków w miejscowości zachowała się jeszcze unikatowa mozaika, ale jeśli nikt się nią nie zainteresuje, to za jakiś czas podzieli losy pałacu.
Dalej w kierunku Dalęcina.
Trasa nie była łatwa, bo nie miała być.
Nie wiemy jak to jest, że jak się z nami wybierze Sebastian, to zawsze jest ciężko 😉
Mijamy Dalęcino, na polach buszują sarny, a za górkami chowają się Żurawie.
Dalej bocznymi dróżkami jedziemy w kierunku j. Wielatowo.
Korba, jak zwykle męczy swojego ulubionego wujka Zbyszka o zabawę z kijkiem. Przy okazji Wanda oznajmia nam, że choć mamy ze sobą dużo jedzenia, to może by jednak zjeść obiad w ” Zajeździe u Sokolnika” – no czemu nie.
Byliśmy w tym czasie jedynymi gośćmi, więc rozgościliśmy się przed zajazdem na słoneczku.
Stare Wierzchowo, kościół pw. Matki Bożej Dobrej Rady.
Patrząc na zamek jaki dobudowuje jeden z mieszkańców tej miejscowości do ścian swojego domu stwierdzamy, że do kościoła on chyba jednak nie chodzi 😉
Dalej przesmykiem pomiędzy j. Wierzchowo i j. Studnica do Orawki.
Tymczasem na plaży pola namiotowego pomiędzy jeziorami stoi sobie słoń… i krokodyl! Ciekawe co jeszcze nas tutaj zadziwi?
Na nocleg jesteśmy umówieni w Sępolnie Małym u Piotrka, który czeka na nas z kociołkiem pełnym jedzenia 🙂
A na naszych nowożeńców czekał bukiet.
W niedzielę miało cały dzień lać, a patrząc na Windy.com nie można było być optymistą. No ale postanowiliśmy jechać dalej, a nasi gospodarze (Piotrek z Patrycją i Leksi) kawałek nas odprowadzili.
Leksi i jej sztuczki. Umówiliśmy się z nimi na jakąś psią wycieczkę i pojechaliśmy dalej.
Po drodze kapliczka z Maryjką, mijane rezerwaty przyrody, historyczne miejsca i tylko deszczu jak nie było tak nie było. No może czasem spadło kilka kropel, tak na otarcie łez. 😉
W końcu udało się ugotować obiad. Potężna porcja makaronu z papryczkami chilli, czosnkiem, skórką z cytryny, sosem pomidorowym i parmezanem miała nam dać siłę na kolejną część dnia.
Jak widać niektórzy nie oszukiwali podczas jedzenia 🙂
Innym trzeba było nieco pomóc. Ale prawdziwy wyścig zrobiliśmy sobie ze Zbyszkiem podczas wpychania na górę Gosi i Sebastiana, może Wanda pokaże kiedyś z tego filmik 🙂
Droga nam się nieco wypłaszczyła, a więc km mijały nam dużo szybciej i łatwiej.
W końcu dotarliśmy do pięknego pałacu w Cetuniu.
Gosia pod koniec dnia uskuteczniała pokonywanie górek poprzez dobre rozpędzenie się na zjazdach, bywało że jechała jak szalona.
No ale jak się tak szaleje, to potem się źle dzieje i trzeba pchać rower pod górę 😉
Minęliśmy Jacinki, Świerczynę i wszystkie możliwe miejsca na nocleg, najlepsze nad jeziorem znowu zajęli nam wędkarze.
No to znowu wylądowaliśmy na miejscu dla kajakarzy nad Grabową, ostatni raz spaliśmy tutaj w grudniu ubiegłego roku.. Kajakarze na szczęście jeszcze sezonu nie mają. Znowu ognisko, znowu do późna, znowu piękny poranek 🙂
Wczoraj miało cały dzień padać, a spadło ledwie kilka kropel. Dzisiaj jednak kurtki przeciwdeszczowe poszły w ruch, jak tylko ruszyliśmy w trasę do Sławna.
Młyn w miejscowości Podgóry.
A u nas jak to w życiu, czasem słońce, czasem deszcz, na szczęście z przewaga słońca.
Stara linia kolejowa, chyba jednak nie przejezdna.
Czasami kurtki nie wystarczały, więc Zbyszek szybko wyciągał tarpa 🙂
Jak widać ani trudy wycieczki ani deszcz nie załamywały naszych nowożeńców. Miał być miesiąc miodowy, a wyszedł weekend majowy 🙂
Po drodze udało się jeszcze wypatrzyć stadko jeleni i dziki z młodymi.
Ostatnie kilometry do Sławna jechaliśmy pomiędzy kanałem młyńkim a Wieprzą.
Jeszcze tylko krótki przejazd po mieście, ostatnie zdjęcie z dworcowego peronu i „Sztormem” wracamy do domów.
Po raz kolejny przekonujemy się, że nie warto wierzyć w prognozy pogody. A nasi nowożeńcy odgrażają się, że dadzą się raz na miesiąc/dwa miesiące wyciągnąć z nami na rowery 🙂
Najnowsze komentarze