Grzybowa okolica Białego Zdroju

Wycieczka typowo na grzyby, z minimum jazdy na rowerze.  Wieczorem spotykamy się ze Zbyszkiem, który czeka na nas już z ogniskiem nad j. Nowa Korytnica. Wanda odpala blaszki kolacyjne, które zaraz pójdą do piekarnika. Znaczy się, czeka nas długi wieczór przy ognisku.

A potem był długi ranek w namiocie, bo się nieco rozpadało, aż w końcu zgłodniałem i pomimo deszczu wyszedłem zrobić śniadanie 🙂

Razem ze śniadaniem pojawiło się słoneczko 🙂 Korba, jako że nie była zmęczona mocno dokazywała, aby cały czas rzucać jej kijka i głośno się o to domagała. Zabawę nieco urozmaiciłem, rzucając jej tak aby nie widziała gdzie spadł, dzięki czemu miałem chwilę spokoju gdy ona przeczesywała las.

Spakowaliśmy graty i ruszyliśmy na łowy, które jak się później okazało, były dość owocne.

Czasem nieco się przemieszczaliśmy w poszukiwaniu nowego lepszego miejsca.

Każdy znajdzie coś dla siebie 🙂

W zasadzie nie mieliśmy ciśnienia na jazdę, chyba raczej chodziło o to aby miło spędzić dzień w lesie. Ale żeby nie było, odwiedziliśmy jedną atrakcję leżącą na linii kolejowej z Białego Zdroju w kierunku Wałcza, most kolejowy nad Korytnicą.

Zbyszek znalazł sobie swoją drogę aby się na niego dostać.

Towarzystwo jakby zmęczone chodzeniem po lesie.

Pasażer na gapę.

Jedynie Korba ciągle nie wybiegana, ale za to wieczorem padła z braku snu.

Zbiory zawieźliśmy do auta które mieliśmy w Białym Zdroju i w deszczu ruszyliśmy na nocleg we wczorajsze miejsce. Znowu blaszki do piekarnika: ziemniaczki, cebulka, czosneczek, grzybki, cukinia, ser pleśniowy… 🙂

I nasz piekarnik, tym razem dużo większy ze względu na padający deszcz w momencie rozpalania. Ale gdy obok Zbyszek rozstawił tarpa, to oczywiście przestało padać.

Za to ciepło odbijające się od niego dobrze grzało w plecy.

No to powtórka z rozrywki, ale tym razem bez porannego deszczu.

Jak to mówią najlepsze miejsce na nocleg jest kilometr dalej. Oficjalne pole biwakowania zrobione przez nadleśnictwo, z ławeczkami i śmietnikiem, jedynie wiatki tam brakuje. No cóż, nasze było kameralne i przytulne i tak na nim nie wiało.

Tego dnia postanowiliśmy pojechać wokół jeziora Nowa Korytnica, wiedząc że po drodze będzie rzeczka Kamionka.

Wiedząc że nie będzie mostu, ale przecież to nie problem, coś się zbuduje.

Korbę nawet jesienią ciągnie do wody.

Może tego tak nie widać, ale można było wpaść do połowy łydki, a nawet po kolana, co przy tej temperaturze nie byłoby niczym przyjemnym.

Zadowolenie Zbyszka 🙂

W Nowej Korytnicy pełno grzybiarzy, którzy jak widać zawitali tu całym autobusem.

Tego dnia dość mocno wiało, ale że nie wyściubialiśmy nosa z lasu, to tego nie odczuliśmy, jedynie w górze było słychać porywy szalejącego wiatru.

Korba nawet na postoju nam nie odpuszcza domagając się kijka.

Minęliśmy jezioro i pojechaliśmy dalej wzdłuż Korytnicy do mostu kolejowego, którym przeprawimy się przez rzekę. Po drodze całkiem ładna dolina rzeki, z niezłym potencjałem na nocleg.

Most już tuż.

Po prawej stronie przed mostem były schodki, ale wtarganie naszych rowerów na górę, to nie była łatwa sprawa, mimo że pchaliśmy je we dwóch.

Na koniec jeszcze trafiliśmy na mocno grzybowe miejsce, wypełniliśmy ostatnia torbę i ruszyliśmy w kierunku stacji.

Tym pociągiem Zbyszek pojechał do Piły, a my z Białego Zdroju autem do domu.

W domu czekał nas prawdziwy armagedon, jak to mówią klęska urodzaju w postaci przywiezionych 28kg grzybów!!!

Komentarze

komentarzy