Z Żółwina pieszymi szlakami w kierunku Objezierza

Tym razem dla odmiany pojechaliśmy sami. Najpierw standardowo pociągiem, do stacji Żółwino, a potem nad pobliskie jezioro Pańskie w celu znalezienia miejsca na nocleg. Na stronie „Czas w las” w połowie południowej strony jeziora jest zaznaczone miejsce biwakowania i je chcieliśmy odnaleźć, ale coś nam się wydawało że jest zaznaczone w złym miejscu, bo faktycznie znajduje się na końcu jeziora. Tam akurat był zbyt łatwy dojazd autem, więc zagościliśmy się w pierwszym miejscu które znaleźliśmy, mając tam wszystko czego szukaliśmy, czyli ciszę i spokój.

Rano ruszamy w kierunku Prostyni. Na początku odwiedzamy miejsce biwakowania. Duże i fajnie zrobione, że nawet byłoby się gdzie schować z małym namiotem.

Jest nawet suszarka do naczyń 🙂

Jadąc na chwilkę nad jezioro Trzebuń napotykamy po drodze ciekawa konstrukcję mostową nad przesmykiem łączącym oba jeziora. Po drugiej stronie jeziora Pańskiego także wiedzie droga, więc może następnym razem.

Dalej kierunek Prostynia, nawierzchnia całkiem dobra, droga wije się na boki i co chwilę wznosi do góry.

Przy stacji Prostynia natrafiamy na jeden z głównych celów naszej wycieczki, czyli niebieski szlak pieszy, którym udamy się wzdłuż Drawy do Drawna.

Kawałeczek po krajówce przez most i już jesteśmy na szlaku, przed nami ładne kilkanaście km szlaku.

Na początku trasa wiedzie wzdłuż doliny Drawy, która mocno jest porośnięta

Po drodze robimy przerwę na drugie śniadanie. Ostatnio mamy smaka na naleśniki, ciasto przygotowane już w domu, więc zostaje je tylko usmażyć, dodać serka z dżemem lub bananami i gotowe 🙂

Miejsce dla kajakarzy w miejscowości Rościn.

A my dalej szlakiem wzdłuż Drawy.

Wycinka zwykle oznacza kłopociki.

Nawet Korba nie wierzyła, że będziemy jechać/iść tą zniszczoną po wycince drogą.

A jednak.

Miejsce biwakowania przed samym Drawnem, trzeba powiedzieć, że infrastruktura przygotowana pod kajakarzy jest całkiem niezła.

Most nad Drawą. Nasz niebieski szlak przechodzi nim i od północy wchodzi do Drawna, natomiast my zmieniamy kolor szlaku na żółty i kierujemy się tam od południa.

Drawno, w zasadzie dzięki zmianie szlaku mijamy bokiem, jedynie zahaczamy o jego drobny wycinek robiąc zakupy w Dino. Korba w sezonie zimowym na asfaltach podróżuje w takiej oto małej skrzynce na bagażniku, która się całkiem nieźle sprawdza.

Dalej żółtym szlakiem jedziemy do Drawnika i tutaj zaczyna się prawdziwa przygoda.

To co idziemy się styrać? No jasne. Kierunek most kolejowy nad Drawą.

Ten żółty szlak to wypadek przy pracy, czyli Wandy ingerencja w traking.

Łatwo nie było. Dalej wzdłuż nasypu, ale tutaj także nie ma lekko.

Choć czasami jest bardzo fotogenicznie. Na chwilkę wjeżdżamy nawet do DPNu.

Przy jeziorze Dubie szlak ostro schodzi w dół do wody.

Całe szczęście że zostaliśmy z rowerami na górze, bo chyba byśmy gdzieś tu nocowali.

No właśnie, bo w zasadzie będąc już poza obszarem DPNu to szukaliśmy już noclegu. Więc najpierw drogą do jeziora w dół.

A potem na przełaj do góry. Taka zabawa 😉

Będąc na południowym krańcu jeziora wróciliśmy na nasyp kolejowy znajdując nad idealną miejscówkę do spania na dziko. Dojazd autem w zasadzie niemożliwy, i do tego z widokiem na jezioro.

Kuchnia serwowała dziś kaszotto, a w międzyczasie robiły się grzanki. Skoro nie było z nami Zbyszka z opiekaczem poradziliśmy sobie za pomocą folii aluminiowej. Może nie są takie same, ale i tak wyszły pyszne.

Jest i nowość. Kompocik z wiśni z jabłkami. Sami nie wiemy, czemu dopiero teraz na to wpadliśmy. Jak widać człowiek uczy się całe życie.

Nasza miejscówka za dnia. Pociągu się raczej nie spodziewaliśmy, więc spaliśmy spokojnie.

Gdzieś tam na końcu jeziora jest Drawno.

Niedzielę zaczynamy z wysokiego C, czyli przedzierania się żółtym szlakiem ciąg dalszy.

Można było nasypem, ale nie zawsze, ścieżką obok, ale też nie zawsze i droga poniżej. Ta akurat tym razem się nie kończyła, ale mieliśmy do niej uraz po wczorajszym dniu, więc zostawała na ostatnią okoliczność. Nad ranem podczas robienia śniadania przeszła śniegowa chmura , a że temperatura była na lekkim minusie to zrobiło się biało.

Na końcu jeziora porzucamy żółty szlak który wzdłuż jeziora wracał do Drawna, i wracamy na nasyp, co wcale nie było takie łatwe, nawet gdy we dwoje pchaliśmy do góry jeden rower.

Ale opłacało się, bo tu czekała na nas zima.

Oj pociąg tędy chyba szybko nie przejedzie, bo ktoś przynajmniej w dwóch miejscach rozkręcił tory. Jedna z szyn zdążyła już nawet zniknąć.

Wracamy na drogą pożarową i jedziemy w kierunku Karpina nad jezioro Piaseczno, gdzie mieliśmy w planach nocować.

Piękna miejscówka, można by rzec idealna. Nawet było drewno na opał. Tylko byśmy mieli problem z suchym chrustem, ale od czego jest kuchenka 😉

Może kiedyś, choć na pewno nie w sezonie, by zbyt łatwo tu dojechać.

Korba nawet podczas krótkiego odpoczynku potrzebuje aktywności, czyli tradycyjnie dawaj kijka 🙂

Ponieważ mamy lekki poślizg robimy skróta i do Brzezin jedziemy jakieś 3 km po asfalcie. Jakiś znajomy wydawał mi się ten kościół. No tak, przecież byliśmy tu niedawno na grzybach.

I znowu tą samą drogą, tylko teraz nieco dalej.

Miejsce odpoczynku w lesie.

Jadąc w kierunku na Czapiska mamy w planach odnalezienie starego cmentarza. I nawet udało się go odnaleźć.

Mocno zaniedbany, ale za to wart odwiedzenia.

Te wszystkie zarośla i powalone drzewa sprawiały że wyglądał nieco magicznie.

Jak kiedyś spotkaliśmy podobne drzewo na GreenVelo, to miało swoja legendę. Więc może my jakąś temu wymyślimy?

No w końcu zwierzyna, w sporym stadzie. Już dawno nie natknęliśmy się na jeleniowate.

Kolejny punkt naszej wycieczki to ruiny siedziby łowieckiej Goringa.

Dużo z nich nie zostało, ale zostało coś dla nas. Płytka ceramiczna wyprodukowana w fabryce Utzschneider & Ed. Jaunez w Saargemünd i Zahna. Teraz tylko trzeba będzie ją skleić i podstawka pod garnek pierwsza klasa.

Most nad Mniszkiem łączącym jezioro Rosochate z jeziorem Niestobno.

I znowu zwierzyna.

Pod koniec naszej tułaczki po lasach odnajdujemy jeszcze dwa kamienie drogowskazowe, a czego jeden zachowany w całkiem dobrym stanie.

Dobijamy do Pławna gdzie jeszcze penetrujemy starą część cmentarza.

Na koniec polną drogą przez Kłodzin do Objezierza, gdzie pojechaliśmy w odwiedziny do naszej rodzinki. Pogadaliśmy, pojedliśmy, zaspokoiliśmy nieco deficyt ciepła, i pod wieczór pociągiem z Słonic wróciliśmy do Szczecina. To była bardzo fajna leśna trasa.

Komentarze

komentarzy