Z Bierzwnika na Górki Noteckie

Weekend miał być mocno deszczowy, przynajmniej tak mówiły prognozy pogody, ale jakoś nas to specjalnie nie zraziło i w piątek wieczorem ruszyliśmy z Bierzwnika w kierunku Górek Noteckich. Zjechaliśmy asfaltem do j. Bierzwnik i wzdłuż leśnej ścieżki edukacji ekologicznej pojechaliśmy poszukać Zbyszka, który przyjechał nieco wcześniej i już znalazł miejsce na nocleg.

Był plan żeby od razu położyć się spać, no ale skoro jeszcze nie padało, to postanowiliśmy posiedzieć przy ognisku, konsumując na kolację pyszne tościki.

I herbatę, dużo herbaty 🙂

Całą noc padał deszcz, ale rankiem przestał, jakby chciał abyśmy jednak pojechali w trasę.

Najpierw jedziemy wzdłuż północnego brzegu jeziora Bierzwnik, gdzie w okolicach jego połowy, na największym jego przewężeniu kiedyś znajdował się most.

Mostu nie było, ale i tak było zaj… fajnie 🙂

Zabawa była lepsza, jak miało się kogoś do pomocy 🙂

Jedziemy dalej wzdłuż czerwonego szlaku.

Hmmm prawdziwy fotograf musi się mocno poświęcać w celu zrobienia odpowiedniego kadru 😉

Z błotnymi kałużami najgorzej radził sobie Zbyszek jadący na facie, no cóż nie zawsze szerokość opony jest najważniejsza, czasami liczy się także bieżnik.

Szlak po małym odbiciu znowu wraca nad jezioro, na całkiem duże miejsce odpoczynkowe.

Na ścieżce była pokazowa ambona i paśnik.

Drabina nie była w najlepszym stanie, więc schodząc z góry, a w zasadzie spadając z hukiem przypłaciłem to zdjęcie potłuczeniem żeber, mam nadzieję że tylko tym 🙂

Po drodze mijamy stare niemieckie drogowskazy.

Nasz zaplanowany tracking szybko popadł w niełaskę, jak to Wanda powiedziała „przestał obowiązywać po tym jak wysiedliśmy z pociągu”, a my ruszyliśmy na poszukiwania ruin młyna.

To była błotnista wycieczka pełna kałuż, ale o dziwo napędy wcale nie wyglądały tragicznie.

Ruiny cmentarza w miejscowości Gilów i stare zabudowanie.

Aczkolwiek hitem tej miejscowości był ten budynek 🙂

Na obrzeżach Gilowa, zwiedzamy jeszcze taką ciekawą wieżę, stojącą przy murowanym ogrodzeniu.

Na chwilę przed deszczem dojechaliśmy do Tuczna, gdzie schroniliśmy się w wiacie przy jednym ze sklepów. Chmura była potężna, więc stając się niejako atrakcją dla miejscowej ludności urządzamy sobie gotowanie.

Hmmm, każdy znajdzie dla siebie miejsce na ziemi 🙂 Czarci głaz.

Przed zmierzchem rozbijamy w deszczu obóz przy starym nasypie kolejowym. A potem zaczynamy walkę z rozpaleniem ogniska i mnóstwem mieszkających w okolicy robaczków. Z ogniskiem szło nam całkiem nieźle, choć mocno padający deszcz zaczął wygrywać tą nierówną walkę z nami, ale gdy tylko osłabł, po dobrej godzinie zasiadamy sobie na małą kolacyjkę. Z robaczkami wygrać się nie dało. Miały kilkutysięczną przewagę w liczebności.

W niedzielę z rana mocno leje, więc ruszamy około 11:00 gdy osłabło, a w zasadzie nawet przestało całkowicie padać. Była luka pomiędzy chmurami więc trzeba było ja wykorzystać.

Najpierw szukamy pozostałości cmentarza koło Żabicka, a potem kierujemy się do ruin neogotyckiego mauzoleum z połowy XIX w., będącego elementem założenia parkowo-pałacowego w Dankowie.

Miejsce do odpoczynku nad jeziorem Dankowskim.

Dalej jedziemy wzdłuż rzeki Pełcz, starając się przejechać każdym mostem, który przez nią przechodził, a przynajmniej jakoś tak to wyglądało.

Ruiny młyna w pobliżu j. Buki.

Mijając kolejne „zbiorniki wodne” docieramy do kolejnych ruin koło Sarnowa.

Zaraz za miejscowością kiedyś był cmentarz.

Jeszcze raz przejeżdżamy przez rzekę w okolicach Puszczykowa. Grelusy ze Zbyszkiem jadą jeszcze zobaczyć młyn w Wilanowie, którego za bardzo nie widać zza ogrodzenia, czyli od czasu jak tu kiedyś byliśmy nic się nie zmieniło.

Jedziemy wzdłuż rzeki aż do Pieńkowic, starając się trzymać jej jak najbliżej.

Dojeżdżając do stacji Górki Noteckie, robimy mały skok w bok, aby zobaczyć jeszcze zabudowania młyna nad rzeką Santoczna.

A potem już tylko na dworzec, gdzie staramy się doprowadzić nasze ubrania i rowery do stanu względnej czystości 🙂

Przez Kostrzyn wracamy pociągami do Szczecina, a Zbyszek jedzie w drugą stronę do Krajenki. Czasami warto zrobić założenie, że jedziemy bez względu na prognozę pogody, bo wyszła z tego całkiem długa wycieczka, podczas której gdy jechaliśmy to w zasadzie prawie nie padało 🙂

 

Komentarze

komentarzy