Czerwonym szlakiem z Kostrzyna do Gorzowa Wlkp.

Kolejna tułaczka na zakończenie starego i powitanie nowego roku za nami. Kolejna, podobnie jak poprzednia znowu głównie w Lubuskiem. Jadę z Wandą, Korbą, Violą i Grelusem pociągiem do Kostrzyna, a na skraju woodstockowego pola czeka na nas już Zbyszek. Pogoda lekko deszczowa, lekko niesprzyjająca, ale przecież nie takie rzeczy już się robiło.

Zaczyna się jak zwykle ambitnie, czyli najkrótszą drogą kierujemy się do Dąbroszyna, aby zobaczyć znajdujący się tam pałac i zwiedzić przekształcony przez Petera Lenne park.

W parku można odnaleźć głazy narzutowe z epoki lodowcowej.

Park górny przecina droga wojewódzka wyglądająca niemal jak polna, a na jednym ze zboczy stoi obelisk księcia Henryka Pruskiego.

Odnowiona świątynia Cecylii z 1860 r. z rzeźbą Chronosa w środku, który powoli ulega siłom wandali. Po drugiej stronie parku znajdowała się świątynia Zofii, ale ta przegrała walkę z poprzednim ustrojem.

Pałac zbudowany pod koniec XVII w.

Na tyłach pałacu w parku dolnym znajduje się pomnik Wiktorii.

Z Dąbroszyna trzymając się, jak tylko się da czerwonego szlaku, jedziemy w kierunku wsi Młyniska i na chwilkę wjeżdżamy na Pomorze Zachodnie.

Trzymanie się szlaku to nie była łatwa sprawa, bo jedno jest na mapie a drugie w terenie, ale jakoś poszło.Wieczorem docieramy nad Jezioro Wielkie znajdujące się niemal na granicy województw. Plan minimum wykonany, ale nie wróży on wykonania planu maksimum w postaci dotarcia do Krzyża.

Mając sporo czasu zaczynamy kucharzenie. Na pierwszy głód idą grzanki ze Zbyszkowego opiekacza, a na danie główne będzie lazania warzywna z naszego piekarnika.

Piekarnik miał spore wzięcie tego wieczora, bo na deser wpadło jeszcze ciasto z ananasem 🙂

Późnym wieczorem, już po wszystkich dobrociach dołączyła do nas jeszcze Frytka z Lotkiem i ekipa była już w komplecie 🙂

Na dzień dobry jedziemy przez las do Witnicy.

W szczególności interesował nas park drogowskazów i trzeba przyznać, że to bardzo ciekawie zrobione miejsce.

W Witnicy dołączył do nas także adorator Lotka, ale po niedługim czasie i interwencji chłopaków odpuścił.

Od Witnicy zaczęło się przecieranie czerwonego szlaku już na poważnie, bo często gęsto prowadził drogami, czy tez ścieżkami których już nie ma.

Jak widać nie była łatwo, i nie zapowiadało się że coś się zmieni, a na pewno nie cel wycieczki.

Cel był jeden, cała naprzód.

Po drodze zaliczyliśmy też kilka sporych górek.

Trzeba powiedzieć, że w podążaniu za szlakiem nawigacja wymagała odrobiny finezji, a Grelus miał jej pod dostatkiem.

Wieczorem znaleźliśmy spoko miejsce na nocleg, ale może nie do końca więc pojedziemy jeszcze do skraju lasu, niemal cały czas pod górę i tam będą łąki i będzie fajnie, a jak nie to wrócimy te 1,7 km. Łąk nie było, było zaorane pole i szalejący wiatr, no to zobaczmy jeszcze jedno miejsce, i kolejne i potem następne, a może koło Czatowni, a może lepiej wróćmy na skróty do drogi przez kładkę… to się akurat prawie udało, po przejściu niej do drogi mieliśmy jakieś  50 metrów, tyle że kolejne 20 w pionie. No więc po zrobieniu niezłej nocnej wycieczki po Rezerwacie Bogdaniec III Dębowa Góra wróciliśmy do pierwszego znalezionego miejsca.

Potem jeszcze dobre pół godziny walki z rozpaleniem ogniska, pogoda nas tego dnia nie rozpieszczała i mogliśmy zacząć gotowanie obiadokolacji, tym razem curry z fasoli, oczywiście z ciastem.

Kolejnego dnia znowu runda po rezerwacie, ale tym razem z dużo lepszą widocznością.

Kolejna awaria błotnika?

Kilka trytek i Pan Trytka wszystko naprawi 🙂

Wczorajsze ciasto przeszło awansem na dzień kolejny. Czekoladowy zakalec z pomarańczami bez cukru i tak całkiem spoko smakował.

Na dajcie kawałek!

Tego dnia Grelus dał nam porządnie w kość. Rowery przez sporą część wycieczki służyły głównie jako trzymanko do bagażu, co by nie trzeba było go nosić na plecach.

Arboretum koło Zagrody Młyńskiej w Bogdańcu.

O tam byliśmy, tu zgubiliśmy szlak, a tu się znalazł.

Chwila relaksu.

Potem odwiedziny w młynie.

I idziemy sobie dalej.

Ale nuda… 😉

Jakoś dziwnym trafem większość dróg, czy ścieżek którymi szliśmy nagle się kończyła.

Ogólnie to nie problem.

No może jednak czasem trochę był.

Dobrze, że tego dnia nie padało, bo jakby ścieżki w lesie wyglądały jak ta droga, to daleko byśmy nie zaszli.

O, jaka piękna przecinka.

A potem szlakiem przez las.

Pod koniec dnia do akcji musiały wkraczać siły wsparcia.

Jabłka, w zimie? Bierzemy!

Zbyszkowi żadna górka nie była straszna.

Na koniec przyszedł czas na stary nasyp kolejowy.

Który doprowadził nas pod most. Sylwestrowa impreza pod mostem? Czemu nie 🙂 Jeszcze tylko rzut okiem na kierunek wiatru, bo w sąsiedztwie była jeszcze sortownia śmieci i zostajemy.

Impreza na całego!

Jak zwykle cała fura jedzenia, z ciastem na deser, a około 23 idziemy spać licząc, że nas te fajerwerki z Gorzowa nie obudzą. Niestety na chwilę obudziły, na szczęście na Korbie nie robiły żadnego złego wrażenia, nieco gorzej przeżywa je Lotek, ale będąc na takim zadupiu i tak miał lepiej niż w domu w centrum miasta.

Rano spora dawka deszczu, a potem wraz z odrobiną słońca jedziemy do Gorzowa na pociąg.

Najpierw nasypem w kierunku wsi Chruścik.

A na koniec najkrótszą drogą na pociąg. Dzięki remontowi torów w Gorzowie pomiędzy dworcem głównym a wschodnim, bez problemu wsiadamy zajmując miejsca przed wszystkimi pasażerami jadącymi komunikacją zastępczą.

Nie wiem jak Grelus chciał dojechać w tym czasie do Krzyża, ale dzięki temu jest plan na kolejne szwendanie się po tej okolicy, bo szlak jest ciekawy i do tego niebywale wymagający. No to kolejny rok nam się nieźle zapowiada!!!

Komentarze

komentarzy