Nad morze, wzdłuż j. Dąbie i Zalewu Szczecińskiego

Grelusy coś się ostatnio wymigują od wycieczek, więc bez zbędnego pośpiechu spakowaliśmy się w piątek po pracy i ruszyliśmy w kierunku Świnoujścia, taki był pierwotny cel, choć wiadomo, że nie do zrealizowania 😉

Miejsca odpoczynkowe wzdłuż jeziora Dąbie, póki co służą randkowiczom, przynajmniej to najbliżej Dąbia 🙂

Początek trasy jest już zrobiony i jedzie się całkiem przyjemnie.

Kolejna miejscówka na odpoczynek/nocleg 🙂

Nawet z dostępem do wody, ale nie ma się co dziwić przecież one powstały dla miłośników żagli i innych kajaków 🙂

Dalej był plac budowy, czyli krótki roller coster, trochę piachu, krzaków, bułka z masłem 😉 no bo skoro przejechała moja turbotaczka z bagażami, to dla użytkownika normalnej długości roweru nie powinien być to większy problem 😉

Widoki i cisza jaka tu panuje, to dodatkowe walory turystyczne dla tej trasy.

Ostatnie miejsce postojowe na wysokości Załomia, także z idealnym kącikiem na namiot, ale chcąc mieć szansę na zrealizowanie naszego planu powinniśmy dojechać nieco dalej.

Kolację dzisiaj zrobiła nam Wandy mama, pyszną kolację 🙂

Pierwotnie chcieliśmy nocować na miejscu przed Lubczyną, na którym już nie raz piknikowaliśmy, ale to miejsce… zniknęło, zabrała je woda.

 

No to minęliśmy przystań w Lubczynie i po położonej na wałach siatce pojechaliśmy dalej. Trzeba powiedzieć, że jechało się całkiem nieźle, jedynie trzeba było przeskoczyć przez kilka powalonych drzew.

Nocleg z dala od cywilizacji, na wale tuż przy szlaku rowerowym z dostępem do wody, czyli tak jak lubimy 🙂

Dalej znowu trochę piachu i zarośniętej drogi, ale jakoś poszło.

Dalej wzdłuż Iny. Odcinki w pełni wykonane przeplatają się tu jeszcze z tymi nie ruszonymi, ale wtedy można skorzystać z drogi z płyt wiodącej tuż przy wale.

Most na Inie.

Za nim praca wre. Stan zaawansowania był taki, że dopiero zdzierano górną warstwę.

Tudzież była już zdarta i czasem się jechało, a czasem pchało.

Korbeczka, a co to za dziwne pieski?

Są miejsca, gdzie Ina wygląda przepięknie.

Nasz nowy nabytek. Wanda wzorem Grelusa zaopatrzyła się w ładowarkę solarną, no i trzeba powiedzieć że w słoneczne dni ładując dwa urządzenia  na raz (na przykład dwa telefony) ma taką moc jakby podłączyło się je do normalnego prądu. Okazuje się, że przy naszym charakterze jazdy, włóczenia się w wolnym tempie omijając asfalty, to najlepsze źródło energii, dużo bardziej wydajne niż ładowanie z dynama. Wystawiasz sobie solara rano przed namiot, tudzież podczas obiadu, czy na wieczór, albo w razie potrzeby mocujesz do roweru i problemy z prądem znikają.

Dalej do Stepnicy mogliśmy pojechać asfaltem, ale wybraliśmy skróty.

Warto było.

Widzieńsko, pomnika głazu 😉

A potem już tylko szutrówką po starym nasypie kolejowym do Stepnicy.

Kopice, stary cmentarz. Nagrobki które się uchowały postawiono wzdłuż głównej alejki wiodącej do pomnika.

Na koniec dnia minęliśmy Czarnocin i wałami pojechaliśmy w kierunku Skoszewa, by gdzieś nieco przed miejscowością znaleźć odpowiednią miejscówkę na nocleg.

Po drodze znaleźliśmy też Kanie.

No i była, jakby czekała na nas, miejscówka idealna 🙂 Jedynym minusem były komary, które odleciały dopiero wraz z rozpaleniem ogniska.

Oby więcej takich noclegów nam się trafiało.

Dla każdego coś dobrego.

Dalej kierunek Wolin.

Było gorąco więc Korba korzystała z każdej okazji zmoczenia swojego futra,

Adorator niestety dostał kosza.

Wolin.

Hmmm, czyżby to Ci Francuzi których widzieliśmy poprzedniej nocy przejeżdżając przez stanicę wodną w Lubczynie?

Tak to byli oni, spotkaliśmy ich kilka km dalej na placu zabaw w Mokrzycy Małej, dostali od nas mapy trasy nadmorskiej i pojechaliśmy dalej.

Przez Mokrzycę Wielką i Dargobądz pojechaliśmy do Karnocic, aby dalej szlakami przez WPN dojechać do Lubina.

Ten początkowy odcinek szlaku jest niezwykle uroczy, ale też niezwykle ciężki.

Potem było już łatwo.

No dopóki nie zgubiliśmy szlaku pędząc z góry.

Upsss, chyba opona mi się kończy. No nic tam, zabezpieczyłem drut srebrną taśma i pojechaliśmy dalej.

Lubin.

Widok za zalew z punktu widokowego.

Dalej chcieliśmy niebieskim szlakiem jechać do Wapnicy, ale patrząc na górę którą mamy do zrobienia, zrobiliśmy skrót (tak jak spora część rowerzystów) po normalnej leśnej drodze. Jest tam zakaz poruszania się pieszych, ale przecież my byliśmy na rowerach 😛

Hmmm… ciekawy pomnik… przyrody. A potem już asfaltami pomknęliśmy do Międzyzdrojów. Może i byśmy zdążyli do Świnoujścia, ale ze względu na stan opony nie chcieliśmy ryzykować, a skoro ciągle było upalnie to zrobiliśmy sobie poleż na plaży.

Znaczy się ktoś leżał, a ktoś skakał na bombę 🙂

Morda nasza kochana.

Wycieczka jak co weekend, w poszukiwaniu ładnych miejsc i ciszy, w kontakcie z naturą.

Komentarze

komentarzy