Przez Puszczę Białowieską

Przez dwa najbliższe dni mamy zamiar przejechać przez puszczę, z noclegiem gdzieś pośrodku, w miejscu do tego wyznaczonym. Przez puszczę wiedzie bardzo dużo asfaltowych dróg, ale najpierw musimy do nich dojechać tułając się po piaszczystej tarce, podczas kolejnych upalnych dni.

Po drodze mijamy dużo drewnianych domów, kolorowych, zdobionych.

Po drodze przy jakiejś małej leśnej miejscowości napotykamy za szlabanem pole do odpoczynku. Znaczy się, że wjechaliśmy do puszczy. Miejsce bardzo fajne, nad wodą, tylko że pomimo tego upału co jakiś czas pałętają koło nas żądne naszej krwi jusznice. Korba oczywiście nie żałowała sobie kąpieli.

Ścieżka przyrodnicza czy pułapka? Hmmm… jedziemy, zawsze lepiej niż normalną drogą.

Na początku wszystko było ładnie i pięknie, szutrowa droga.

Kornik drukarz?

Po drodze mijamy kilka fajnych miejsc doi odpoczynku.

Z czasem jednak drogi zaczynają być coraz bardziej zarośnięte i drastycznie zwiększa się też ilość jusznic i komarów, o kleszczach myśleć nie chcieliśmy. Ostatnie 2/3 kilometry to była walka o życie, szliśmy/jechaliśmy bez opamiętania przed siebie, walcząc z plagą latającego wokół nas  paskudztwa, byle jak najszybciej dotrzeć do asfaltu. Jednym słowem masakra, chyba najgorsza godzina na całej tej wyprawie.

W pierwszej napotkanej miejscowości nabieramy wody ze studni, zarówno do picia jak i do wzięcia kąpieli.

Jeszcze tylko przejazd przez wioskę i gdzieś pośrodku lasu, na środku drogi bierzemy prysznic, co daje niesamowita ulgę, bo i muchy dzięki temu mocno nam odpuściły.

Po puszcze mimo tych dróg asfaltowych samochodem sobie jeździć nie można. I dobrze 🙂

Wjeżdżamy na teren Parku Narodowego, ale chyba nie było komu sprzedać nam biletów.

Nocleg znajdujemy wraz z dwójką napotkanych polaków.  Pośrodku miejscowości była leśniczówka, która oferowała noclegi, jakieś kilkanaście zł za osobę w pokoju, a w namiocie za ile pytamy?  W namiocie, hmmm.nie mamy tego w cenniku, czyli za darmo 🙂

W wiosce kilkanaście domów na krzyż z czego tylko kilka zamieszkanych. Do jednej z gospodyń poszedłem po masło do ziemniaków, wróciłem jeszcze z koperkiem, pomidorami, miodem i pewnie jeszcze kilkoma innymi rzeczami. Oczywiście za dobrą zapłatą, choć właśnie największy problem był z tym, że oni nie za bardzo chcieli pieniędzy. Ale tak to jest, że czym większa bieda, tym ludzie bardziej otwarci, co skrupulatnie wykorzystuje dwójka napotkanych polaków, którzy najchętniej wzięliby wszystko za darmo.

Rankiem zwijamy graty, a w leśniczówce pojawiają się pracownicy. Wygląda to jak za komuny, przez godzinę robią nic, chociaż nie zawieszają dwie flagi, a potem po ostrej reprymendzie od szefowej jadą do roboty.

Dalej trzymamy się asfaltów.

Pomnik ofiar rozstrzelanych przez Niemców.

Na drodze do przejścia granicznego przy Białowieży znajduje się 10 mostów a na nich takie cuda.

Pierwsze muzeum przed nami. Kosztuje chyba po 40 zł za osobę, co na białoruskie ceny wychodzi jakoś bardzo drogo, ale idziemy.

W jednej z chat, jedynej do zwiedzania, można zobaczyć ładnie wyeksponowane rzeczy gospodarstwa domowego.

Choć nie tylko.

Przy muzeum jest także mini zoo, ale takie naprawdę mini.

No i jeszcze gorzelnia. Na końcu w chacie restauracyjnej dostajemy posiłek, dwie mikro kanapeczki ze smalcem i kawałkiem jakiegoś mięsa którego nawet Korba nie chciała ruszyć i po małej buteleczce jakiegoś ichniego bimbru. No więc lekko zdegustowani jedziemy dalej. Ktoś nam wcześniej powiedział, że te muzea przy Kamieniukach to zwykła cepelia nastawiona na robienie kasy na turystach i miał rację.

Upał nieco zelżał, nawet pojawiło się kilka chmurek 🙂

600 letni Dąb.

Cepelia cepelia, ale do wioski Dziadka Mroza iść chcieliśmy 🙂

Na wejściu znajduje się knajpka, w której można całkiem dobrze zjeść za całkiem nieduże pieniądze, czyli jakby wróciła normalność.

Aczkolwiek na innych usługach już ostro kroili turystów.

Kupujemy bilety i przekraczamy bramę, rowery z bagażami spokojni o to , że będą na nas czekać zostawiamy przed wejściem.

Na wejściu witają nas rzeźby różnych dziadków mrozów i nie tylko ich.

Można tu zobaczyć sporo pięknie zdobionych chatek, rodem z różnych bajek, aczkolwiek wiele z nich jest zamknięta.

Tymczasem w domku Dziadka Mroza.

Miejsca mieli dużo więc można było odnieść wrażenie że stawiali co się da.

Rzeźby poświęcone miesiącom.

Po dobrej godzinie, a może nawet dwóch jedziemy dalej. Po drodze znajdują się wybiegi z różnymi dzikimi zwierzętami.
Wilk.

Żubry.

Jest jeszcze jedno muzeum, ale to już sobie odpuszczamy. Jedynie kupujemy bilety za atrakcje które już zwiedziliśmy bez nich 🙂 Koło Kamieniuków znajduje się ładna polana biwakowa, za nią są jeszcze jakieś ścieżki przyrodnicze, ale mocno pozarastane więc tym razem dajemy sobie spokój, co by znowu nie trzeba było odkleszczać Korby.

Rzut oka na mapę i jedziemy do kolejnych pobliskich atrakcji, kierując się na Carską Polanę.

Carska polana to miejsce historyczne, kiedyś przechodziły tędy wojska…

Miejsce dobrze przygotowane pod obsługę turystów.

W Kamieniukach robimy zakupy, jemy obiad i rozglądamy się za noclegiem. Opcje są trzy: w hotelu, na jednej z dwóch plan biwakowych z cenami jak w hotelu, lub poza granicami Parku Narodowego. No to jedziemy dalej.

Jest i druga polana biwakowa.

Hmmm. gdybyśmy wiedzieli, że to będzie tak wyglądać, to pewnie byśmy się skusili.

Aby móc spokojnie nocować musimy przede wszystkim wyjechać ze strefy nadgranicznej.

W najbliższej miejscowości za strefą uciekamy na pola, gdzie szybciutko znajdujemy sobie przytulne miejsce na nocleg.

Puszcza Białowieska to był chyba najcięższy etap tej wyprawy. Następnym razem przyjedziemy tu inną porą roku.

Komentarze

komentarzy