Z Mostów w kierunku Puszczy Białowieskiej

Podróży ciąg dalszy, wsiadamy do pociągu regionalnego i jedziemy do Mostów. Takie otwieranie drzwi sprawia, że wejście w pojedynkę do wagonu z rowerem jest bardzo trudne, a w przypadku cargo wręcz niemożliwe.

Wagon w stylu bezprzedziałowym, ilość pasażerów raczej skromna. W dodatku do Mostów jakieś 50 km w linii prostej jedzie około 2 godzin, może dlatego są takie punktualne 😉

Mosty.

Przejeżdżamy przez miasto, pozdrawiamy wujka Lenina, robimy zakupy i jedziemy w poszukiwaniu noclegu.

Była opcja na kolejny nocleg nad Niemnem, ale sporo ludzi się tu kręciło, więc pojechaliśmy poszukać jakiegoś spokojniejszego miejsca nad jakąś małą rzeczką.

Upał nie odpuszczał, drogi zresztą także.

Za to na Białorusi przy drogach można znaleźć to czego już od dawna nie widać w Polsce, czyli poziomki. Pyszne, idealnie nadające się jako wsad do wody. Tylko trzeba uważać na kleszcze i komary.

Po drodze zaliczamy trochę okolicznych ruin.

Popołudniu dojeżdżamy nad ciekawie wyglądające jeziorka koło Krasnosielski, ale wjazd do nich jest zakazany i dodatkowo pilnowany przez jakiegoś dziwnego człowieka. Więc odpuszczamy i jedziemy na kolejną za miejscowością, które są już ogólnodostępne.

Kredowe, szmaragdowe jeziorko.

Nieco tu zabalowaliśmy, więc pod wieczór wróciliśmy się tylko do miasta po zakupy.

Kolejną Białoruską przypadłością są krawężniki,  niemal wszystkie potężne, wysokie, a rowerzysta w mieście powinien poruszać się po chodniku.

Gdy wracamy z zakupami nasze miejsce jest już zajęte przez miejscowych, którzy przyszli tu grilować, więc znowu jedziemy dalej, aby nad kolejną małą rzeczką poszukać cichego miejsca na nocleg, z czym na Białorusi nie mamy większych problemów.

Wołkowysk.

Gimbus.

Miejscowa flota transportowa, mocno zróżnicowana.

Podobne cuda na nagrobkach widzieliśmy kiedyż w Gruzji.

Punkt widokowy na miasto.

Kościoły wyglądają niesamowicie nie tylko z zewnątrz.

Jest kombinat pracy, jest i odpowiednia rzeźba.

Upał w zasadzie tylko się wzmagał. 47 stopni po godzinie 18:00.

Jedziemy dalej w kierunku Porożewa. Wanda wypatrzyła jakieś kładki nad rzeką Ros.

Pierwsza stała tam na słowo honoru.

Dalej rzeka zmieniała się w spory zalew, czytaj będzie tam dużo wypoczywających białorusinów.

Za zalewem mijamy ładnie prezentującą się wioskę Sidorki.

Jeszcze jakieś ruiny betonowego zabudowania w stylu strasznie koszmarnym.

Na wjeździe do Porożewa znajdujemy pałac z 1875 r.

Samo Porożewo wygląda dość okazale, w oczy rzuca się spora ilość dużych kamiennych pałacowych gmachów.

Dom Polski w Porożewie.

Miejscowy cmentarz z wieloma polskimi nagrobkami.

Późnym wieczorem bezskutecznie szukamy noclegu w pobliskiej okolicy, więc dla odmiany rozbijamy się na miejscu odpoczynkowym w centrum wsi.

Rankiem, kolejnego pięknego i upalnego dnia jedziemy na podbój Puszczy Białowieskiej.

Komentarze

komentarzy