Z Zielonej Góry na most w Stanach

Znowu te kolejowe szlaki. Wanda gdzieś wypatrzyła, że w okolicach Nowej Soli powstała fajna inwestycja rowerowa, więc z okazji długiego weekendu (i kolejnej rocznicy ślubu) można by się tam wybrać.

Startujemy w Zielonej Górze, gdzie także w centrum miasta zagospodarowano stary nasyp kolejowy Kolei Szprotawskiej na drogę rowerową.

Wieczorem wyjeżdżamy z miasta w poszukiwaniu noclegu, co tym razem nie było takie łatwe. Już mieliśmy miejscówkę na polanie, ale pojawił się niezadowolony myśliwy, któremu przepłoszyliśmy zwierzynę, więc pojechaliśmy dalej.

Rankiem wróciliśmy do Ochli, aby zobaczyć atrakcje, które tam na nas czekały.

Pałac w Ochli.

Największą atrakcją w Ochli było jednak Muzeum Etnograficzne, które co prawda tego dnia było zamknięte, ale większość miejsc znajdujących się w nim była dostępna dla zwiedzających.

Następnie robimy małą pętlę do miejscowości Zatonie, aby obejrzeć znajdujące się tam ruiny pałacu. I trzeba powiedzieć, że warto było nadrobić kilka km.

Ładnie posprzątane, przygotowane dla zwiedzających.

No i to także niezłe miejsce na sesje zdjęciowe.

Kolejny pałac na naszej trasie mieścił się w miejscowości Broniszów.

Ponieważ w tym czasie oglądali go jacyś ludzie, którzy chcieli wyprawić tam wesele, to i nam udało się zajrzeć do środka.

W końcu pod koniec dnia trafiamy na drogę rowerową prowadzącą po starym nasypie kolejowym do Nowej Soli.

Kierujemy się najpierw w przeciwnym kierunku do jej początku, który znajduje się za dworcem w Stypułowie.

A potem już w kierunku Nowej Soli, choć chwilowo raczej w poszukiwaniu noclegu 🙂

Ładny szlak dla oka, no i przede wszystkim asfaltowy, czyli dla każdego.

Tylko te barierki co jakiś czas nieco mącą krajobraz.

Przed nami Kożuchów.

Jest las barierek. Brakuje jeszcze tylko cielętników.

Szybkie zwiedzanie miejscowości i jedziemy dalej.

 

Po drodze mijamy na całej trasie sporo bardzo dobrze zachowanych dworców.

Dworzec w Ciepielowie.

Po południu, w końcu docieramy do Nowej Soli.

Z jednej strony można by rzec, że to ładne miasto. A z drugiej tragiczna infrastruktura rowerowa.

Naszym głównym celem wycieczki był most w Stanach, a wyjazd z Nowej Soli w jego kierunku, to kilka km tragicznej infry rowerowej, normalnie jak droga przez mękę.

No ale w końcu docieramy do mostu, którym chcieliśmy przejechać na drugą stronę. Niestety docieramy jakieś dwa tygodnie za wcześnie, bo okazuje się, że… most jest ciągle robiony, a na środku znajduje się spory odcinek nie do przejścia. Hmm, a przecież ktoś na koomocie wrzucił zdjęcie ładnie zrobionego mostu, no tak, tylko nie napisał, że to dopiero połowa mostu 🙂

No nic tam. Wracamy do Nowej Soli, ale już inną drogą, omijając ichnie drogi rowerowe szerokim łukiem, aby tam przeprawić się na drugą stronę Odry. Początkowo chcieliśmy jechać dalej do przeprawy promowej w Przewozie, ale tym razem sprawdziliśmy czy jest czynna, no i okazało się, że nie jest, jak kilka innych z powodu niskiego stanu wody.

Wracając do Nowej Soli wpadliśmy jeszcze na chwilę do parku dla dzieci 🙂

No to atakujemy most, ale tym razem już od drugiej strony 🙂

,

Wygląda fajnie, ale patrząc na detale, to panowie „fachowcy” nie specjalnie przykładają się do roboty.

W pobliżu mostu, jak to przy Odrze jest sporo miejsca na rozbicie namiotu.

Dalej także są barierki, ale już takie bardziej estetyczne.

Zabytkowy kościół w Lubięcinie.

W Lubięcinie trafiamy też do przydrożnej restauracji koło wiatraka nieco się posilić, a gdyby ktoś był tam przy okazji to polecamy, gorąco polecamy 🙂

Za Zaciszem zjeżdżamy z nasypu, by wzdłuż południowego skraju jeziora Sławsko pojechać do miejscowości Sława. Po drodze przy rezerwacie Mesze znajduje się stary cmentarz.

Wyjazd sponsorowała literka „ś” jak śliwka, szczególnie mirabelki nie dawały nam spokoju.

Wzdłuż południowego skraju jeziora prowadzi ścieżka, czasem droga, ale raczej nie najlepszej jakości. A na niej można spotkać całkiem sporo rowerzystów. Ale skąd oni się tu biorą. Ano ze Sławy. Dojeżdżając do miasta mijamy ośrodki kempingowe, jeden za drugim.

Pałac w Sławie.

A miasto to takie nasze Międzyzdroje. Pełno ludzi i straganów z żarciem oblepionych strasznymi reklamami. I do tego rynek, który dodaje swoje pięć groszy do tej całej tragedii. No nic, szybko się stąd ulatniamy wracając wzdłuż północnej strony jeziora na szlak rowerowy.

Jadąc w kierunku Konotopu zajeżdżamy po drodze na wieżę obserwacyjną.

I znowu na szlaku.

Szkoła w Kolsku, albo raczej w pałacu.

Kawałek za Kolskiem kończy się nasza przygoda z drogą rowerową.  Zadanie wykonane, zjeżdżamy do lasu i wracamy w kierunku Zielonej Góry.

Korba chyba już się cieszy na powrót do domu z lodówką teściów, w której pewnie czeka na nią boczek 🙂 bo w naszej tylko trawa i kamienie 😉

Pałac w miejscowości Bojadła.

Kolejny czekał na nas w Klenicy. To pałac myśliwski wybudowany w roku 1884 wg projektu Dimkego dla Antoniego Wilhelma księcia Radziwiłła.

Dalej jedziemy skrótami wzdłuż Odry.

Dżemik z mirabelek plus masło orzechowe 🙂

Odrę przekraczamy w Cigacicach, skąd do Zielonej Góry wzdłuż drogi wojewódzkiej miała nas wieźć droga rowerowa.

Pierwsze km co prawda były na ukończeniu, lub porzuceniu przez wykonawcę, ale w dalszej części już spoko jechało się asfaltem.

A co do samej Zielonej Góry, to bardzo nam się to miasto spodobało. Niby stolica województwa, ale nieduże, przyjazne rowerzystom, ciekawa starówka, mnóstwo fajnych knajpek, dużo zieleni… nic tylko tu zamieszkać 🙂 coś czuje, że częściej będziemy wracać w Lubuskie.

Komentarze

komentarzy