Koło Uniejowa

Korzystając z wolnego (Wanda pojechała szkolić się z dzikiej kuchni) postanowiliśmy z Korbą przedłużyć sobie o jeden dzień weekend i wybrać się bez zapowiedzi, w odwiedziny do rodziny w województwie łódzkim.

Po pracy wsiedliśmy do pustej TLKi, ponieważ tego dnia zator na wyjeździe ze Szczecina zakorkował kompletnie całe miasto i mało kto mógł na ten pociąg zdążyć – chyba jedynie piesi i rowerzyści 🙂 Wieczorem wysiadka na stacji Koło i dojazd tylko na nocleg,  którego szukamy gdzieś nad Wartą w pobliżu ruin zamku.

Ostatni raz w Kole byłem… oj ze trzydzieści lat temu i muszę powiedzieć, że część starego miasta wieczorem wygląda zachęcająco do zwiedzania.

Już po zachodzie słońca mijamy ruiny zamku, aby kawałek dalej na jednej z łąk rozbić namiot.

Zapowiadał się gorący dzień więc wstaliśmy o piątej, by jak najszybciej ruszyć w trasę, zanim nadejdzie upał.

Krótkie zwiedzanie pozostałości po zamku, ogólnie fajne miejsce na nocleg aczkolwiek kręci się tutaj zbyt dużo ludzi.

Dalej pojechaliśmy na Kościelec, aby zobaczyć (niestety tylko z za płotu) pałac w którym aktualnie mieści się Państwowe Liceum Sztuk Plastycznych.

No to wracamy nad Wartę, najpierw przecinając rzekę Kiełbaskę, a potem jadąc ścieżką dydaktyczną po ziemi Bogumiłowej.

Pustelnie św. Bogumiła i studzienka.

W roku 1788 został wybudowany w Dobrowie (gm.Kościelec) urokliwy maleńki drewniany kościółek zwany do dziś „kaplicą na puszczy”. To właśnie w tym miejscu miała być pustelnia z szałasem, gdzie setki lat temu osiedlił się św. Bogumił. Ten sławny biskup-pustelnik urodził się w niedalekim Koźminie w roku 1116, a dokonał ziemskiego żywota właśnie tu, w pięknym Dobrowie, po 12 latach ascetycznego życia, w 1182 roku.

Miejsce odpoczynkowe. W zasadzie i noclegowe 😉

Zaczyna robić się upalnie, ale na szczęście już dotarliśmy nad Wartę, więc Korba co pół godziny będzie zaliczać kąpiel, ja co godzinę 😉

Przecinamy autostradę wolności.

Dalej już tylko po wałach przeciwpowodziowych, całkiem dobrze wyjeżdżonych.

W zasadzie według planu miałem jechać najpierw do Uniejowa, no ale skoro był prom, do tego odpowiedni stan wody, no to po drodze zahaczyliśmy jeszcze o Góry 🙂

Krótka wizyta to… jakieś trzy godziny, a potem w najgorszy upał dalej do Uniejowa 🙂

Wracamy nad rzekę i nieco dalej łapiemy kolejny prom.

Uniejów słynie ze znajdujących się tutaj Term, dzięki którym miasteczko stało się bardzo turystyczne. Choć niestety dookoła trochę takiego samego jarmarku jak u nas nad morzem 😉

Jest też skansem z zachęcającą kuchnią regionalną, ale na zewnątrz nie było kawałka miejsca w cieniu, więc pojechaliśmy na chłodnik do zamku.

Zamek jakby po lekkiej renowacji, ale w tamtejszej restauracji zmieniło się menu i nie było chłodnika.

Jeszcze przejazd po parku i jedziemy odwiedzić kolejną rodzinę.

Najbardziej w całym miasteczku zachwycił mnie rynek, wyglądający niczym zaczarowany ogród, a nie popularna ostatnio nowoczesna betonoza.

Pamiątka po mieszczącym się tutaj cmentarzu żydowskim.

Kolejnego dnia po mile spędzonym czasie wśród rodziny wracamy na Góry.

Pogoda taka jak dnia wczorajszego, więc nie szczędzimy sobie z Korbą kąpieli 🙂

Na koniec została jeszcze rodzina w Wilamowie, skąd wyruszyliśmy z wcale nie małym opóźnieniem do Koła.

No ale jak się porządnie przyciśnie na asfalcie to znajdzie się jeszcze czas na kilka kąpieli dla Korby 🙂

Na koniec zwiedzanie byłego nazistowskiego obozu zagłady „Kulmhof am Ner” kolo Chełmna.

Chwila refleksji i pędzimy asfaltem do Koła, żeby zdążyć na jeszcze na lody, małe zakupy spożywcze do pociągu i jedną kąpiel w Warcie. W pociągu czeka na nas wracająca ze swoich warsztatów szeptucha Wanda 😉

Fajnie jest zobaczyć się z rodziną, szczególnie po tylu latach… trzeba będzie tam częściej zajeżdżać 🙂

Komentarze

komentarzy