Przed nami, jak się później okazało najbardziej deszczowy dzień z całej wyprawy.
Aczkolwiek patrząc na Zbyszka, to morale było na dość wysokim poziomie 🙂
Wanda po raz kolejny złapana przez Zbyszka podczas podjazdu. Zabawa polega na zejściu z roweru, cichym podbiegnięciu i udzieleniu „lekkiej pomocy” podczas podjazdu, aby można było lepiej odczuć trudy podróży.
Chyba jeszcze nigdy nie rozstawialiśmy tarpa tyle razy jednego dnia.
No ale lepiej delektować się budyniem z czekoladą i borówkami, gdy nic nie pada na głowę 🙂
Nie dość że pogoda słaba, to jeszcze cały dzień jazdy po terenie, ale w zasadzie to dobrze, bo przynajmniej Korba nie marudzi podczas jazdy w rowerze. Tylko jej „podwozie” nieco zmieniło kolor z czarnego na brązowy.
Kopiec Strażniczy przy j. Orło.
W zasadzie to niewielki kopiec usypany na wzgórzu, ale za to z imponującym widokiem.
Na północnym krańcem j. Ołów zatrzymujemy się na obiad. Miejsce z widokiem na zamek krzyżacki w Rynie było chyba opisane w jakimś przewodniku, bo co jakiś czas podjeżdżało auto, z którego ktoś robił zdjęcie poprzez uchylenie szyby, ot taka nowa forma turystyki 😉
Mieliśmy tu przeczekać wielki deszcz, ale on nie chciał nadejść, więc pojechaliśmy dalej. Zamek w miejscowości Ryn, która była chyba najładniejsze z wszystkich tych mazurskich, ale pogoda mocno nam pokrzyżowała plany na spokojne zwiedzanie. Raczej chcieliśmy już tylko uzupełnić zapasy wody i ruszyć na poszukiwanie noclegu.
Miejsce na nocleg znaleźliśmy przy naszej trasie, na łące za górką, tak aby nie było nas widać z drogi. Tym razem mądrzejsi o doświadczenia z poprzedniej łąki, nie przemoczyliśmy butów 🙂
Oczywiście jak już się rozbiliśmy, to przestało padać, ale i tak mieliśmy ochotę na dłuższy odpoczynek, który był bardzo na rękę/łapę Korbie, która chętnie korzystała z dodatkowej ilości snu.
Zbyszek u „bushcraftowego” naoglądał się filmików i postanowił zrobić napar z igieł sosny. No cóż, spróbowaliśmy po czym stwierdziliśmy, że na całe szczęście nie zalał całego garnka 😉
Jak się skończy chlapacz, to z pomocą przychodzi na przykład opakowanie po napoju migdałowym 🙂
Wróciło słońce i piękna pogoda, więc z samego rana (pobudka o 5:30) ruszyliśmy nadrabiać zaległości na trasie.
Szestno, koło kościoła mieści się zadbany stary poniemiecki cmentarzyk.
Są tu także ruiny zamku krzyżackiego, z którego uchował się w zasadzie tylko kawałek jednej ściany.
Za to bardzo ładnie prezentował się kilkanaście kilometrów dalej pałac w miejscowości Sorkwity.
Ale i tak najlepsze wrażenie ciągle robiły krajobrazy, choć wysokość npm mocno nam już zmalała.
Jedno z głównych dań naszego wyjazdu, makaron Aglio olio „ulepszony” o ciecierzycę. Smaku może nie poprawiała, ale dodawała energii.
Ruiny kościoła z 1832 w miejscowości Kobułty.
I kolejny cmentarzyk. Jeden z wielu na trasie.
Kolejny nocleg znajdujemy nad j. Wordąg niedaleko m. Nerwik, miejscówka zorganizowana dla wędkarzy korzystających z jeziora, których trochę kręciło się na łódkach. Ale wędkarze mają jedną zaletę, są cicho, żeby nie płoszyć ryb 🙂
Nad ranem temperatura spada do około 1 stopnia, więc o świcie pojawiają się piękne mgły. Śniadanie będzie dziś nieco później, bo idziemy ze Zbyszkiem na zdjęcia 🙂
Pajtuński Młyn.
Co joga robi z człowieka 😉
Po drodze spotykamy sporo takich oto starych kamiennych drogowskazów. To super, że są odtwarzane i utrzymywane 🙂
A wracając do naszego dania wyjazdu, to najpierw gotujemy makaron, potem podsmażamy na małym ogniu przyprawiony chilli czosnek .
Potem na przykład urozmaicamy danie o posiekaną pokrzywę.
Na koniec dodajemy makaron i posypujemy parmezanem. Można także na koniec smażenia dodać świeżych pomidorów 🙂
We wsi Makruty.
Kolejny nocleg nad jeziorem, choć tym razem ciężko było o jakąkolwiek normalną miejscówkę.
Guzowy Młyn.
Przy Starych Jabłonkach napotykamy na jeden z bunkrów pozycji olsztyneckiej.
Ale o wiele ciekawszy od zamkniętego bunkra jest tunel pod drogą, idący przy kanale łączącym j. Szeląg Mały z Szelągiem Wielkim.
Pogoda zrobiła się piękna, mieliśmy mały zapas czasu, więc podczas dłuższej obiadowej przerwy był czas zarówno na kąpiel w jeziorze jak i hamakowanie 🙂
Danie „białoruskie” (ziemniaki gotowane z cebulą, polane masłem i posypane koperkiem, a do tego sałatka z pomidorów).
No to dotarliśmy do Ostródy!
Stąd czeka na nas kolejny etap podróży, czyli wzdłuż kanału elbląskiego.
Zamek w Ostródzie.
Śluza na kanale elbląskim.
Ale największą radochę sprawiły chyba lody. Puść Zbyszka samego, to od razu wróci z całym kubeczkiem.
Najnowsze komentarze