Z Nowego Sącza do Nowego Targu

Douze na płaskich drogach sprawował się znakomicie, więc przyszedł czas aby sprawdzić go w nieco bardziej górzystym terenie. Zweryfikowaliśmy jednak nasze możliwości i z Tarnowa do Nowego Sącza jedziemy pociągiem, starym poczciwym kibelkiem. Niestety szerokość powierzchni ładownej nie pozwala na wprowadzenie roweru do przedziału, ale i tak jesteśmy zainteresowani wersją nieco krótszą i węższą, więc jakby co, nas to dotyczyć nie będzie.

Za to takie cuda jeżdżą tam na trasie do Chabówki 🙂

A przed dworcem piękna ciuchcia.

Jedziemy powłóczyć się chwilę po starówce.

Wyjeżdżając z miasta w kierunku Starego Sącza napotykamy bardzo ciekawy mural.

Znowu jedziemy po wale przeciwpowodziowym, wąską ścieżką na której dla odmiany spotykamy całe mnóstwo rowerzystów. Dziwna ta Małopolska 😉

Do Starego Sącza można przeprawić się po moście kolejowym, jest tam kładka dla pieszych. Niestety trochę za wąska na Douze.

Za Starym Sączem aż do mostu na wysokości Maszkowic jedziemy wąskimi, niemal nie uczęszczanymi przez samochody drogami.

Potem kawałek po gruncie.

A dalej chodnikiem wzdłuż drogi wojewódzkiej do Karczmy u Klagów w Łącku. Chodnikiem, bo my z Pomorza Zachodniego nie jesteśmy przyzwyczajeni do tak ogromnego ruchu aut jaki jest w Małopolsce.

Najlepsze były jednak pierogi ze śliwką w sosie z odrobiną Śliwowicy.

Później chodnik się kończy i do Tylmanowej ze względu na bardzo duży ruch na drodze jedziemy z duszą na ramieniu.

W Tylmanowej wracamy w wschodnią stronę Dunajca gdzie na bocznej drodze można spotkać więcej osób na rowerach niż w samochodach.

Niestety po kilku km czeka nas powrót na drugi brzeg i do Krościenka znowu walka o życie na tej okrutnej dla rowerzystów drodze.

Po drodze napotykamy się na samoobsługową przeprawę promową. Wanda idzie na rekonesans – po drugiej stronie są boczne asfaltowe dróżki. Niestety na prom nie dostaniemy się z Douze.

Alaska coraz bardziej adoptowała się do Douze, w którym ze względu na kontuzję tego dnia spędziła zdecydowaną większość czasu.

Ale za to zanotowaliśmy z jej strony progres, który polegał na tym, że chwilami jechała na leżąco, nie interesując się tym co dzieje się dookoła.

Z Krościenka do Szczawnicy prowadzi droga rowerowa i jedzie się już bardzo przyjemnie, czego nie mogą powiedzieć stojący w kilku km korku mieszkańcy Krakowa wracający z weekendu do domu.

Nadszedł czas na odcinek pomiędzy Szczawnicą a Czerwonym Klasztorem na Słowacji, czyli trasa rowerowa biegnąca wzdłuż Dunajca.

W zasadzie chcieliśmy ten odcinek przejechać dnia następnego, ale znalezienie miejsca na nocleg w Pienińskim Parku Narodowym nie było możliwe, więc przejechaliśmy się tym 8 km odcinkiem wieczorem. Może to nawet i lepiej, bo podobno są tam tłumy, a teraz było dość pustawo i spokojnie.

 

Trasa do granicy (i kawałek dalej) jest asfaltowa, a potem czeka nas szutr.

Piękne widoki i dość płasko, no może dwa wcale nie duże podjazdy do zrobienia.

Na wyjeździe z Parku Narodowego znajduje się słowacki camping, bardzo przyjemne miejsce u podnóża Trzech Koron. Cisza i spokój a do tego dużo taniej niż w Polsce 🙂

Rankiem czekały na nas piękne widoki.

Poranne moczenie Alaski i w drogę.

Widok ze słowackiej strony na Sromowce Niżne.

Plan był aby jechać słowacką stroną, ale przeglądnęliśmy jeszcze raz mapę i zdecydowaliśmy się jednak przejechać do Polski.

No i proszę, jak niespodzianka. Trafiamy na świeże odcinki dopiero co wybudowanej drogi rowerowej.

Niektóre były dopiero na ukończeniu. Dzięki temu omijamy podjazd pod Sromowce Średnie.

Sromowce Wyżne.

No proszę, czyżby działali tu jacyś rowerowi touroperatorzy 😉

Zapora Wodna Niedzica.

Zamek w Niedzicy.

Krzysiek chowaj piwo, mama idzie 😉

Amatorzy lodów 🙂

A potem czeka nas spory podjazd do Falsztyna. No i staje się jasne, że 8 biegowa Alfina, które idealnie sprawuje się na prostej drodze, podczas podjazdów nie wystarcza. Jej najsłabsze przełożenie co prawda pozwala podjechać pod 8% górki, ale jazda nie jest płynna, trochę trzeba walczyć całym ciałem. Natomiast w terenie oznacza to pchanie roweru. Hmmm, można by założyć tylna zębatkę o kilka zębów większą, co pewnie trochę by pomogło, ale wtedy stracimy na szybkości.

Natomiast do Frydmanu czeka nas przepiękny zjazd.

Douze prowadzi się na tyle stabilnie, że przy prędkości ponad 40km/h jestem w stanie podczas jazdy robić zdjęcia.

Obiad w Tajemniczym Ogrodzie – polecamy 🙂

Dziewczyny na popołudniowym moczeniu nóg.

Nasza rekonwalescentka, poza drobnymi przebieżkami, kolejny dzień spędza w Douze.

Dwór w Łopusznej, niestety jesteśmy zbyt późno i jest już zamknięty.

Za to otwarty był zabytkowy kościół pw. Świętej trójcy i św Antoniego Opata.

W Łopusznej zjeżdżamy z głównych dróg i do Nowego Targu kierujemy się po wschodniej stronie rzeki.

A w oddali widać Tatry.

Jeszcze jeden mały podjazd i już będziemy.

Nowy Targ.

Po drodze jechaliśmy ulicą na której chyba wszyscy handlowali kożuchami, super kożuchami, ale dopiero w centrum mieli Nowotarskie kożuchy 🙂

Nocleg znajdujemy tuż przy miasteczku, w rozlewisku Dunajca.

Rano jeszcze czas na nowotarskie lody i kibelkiem wracamy do Krakowa oddać rower, a potem znowu mordęga do Szczecina.

Pojechaliśmy tam głównie w celu testowania Douze, a więc podsumowując:

– Douze w porównaniu do Babboe to maszyna wyścigowa, lżejszy o 20km drewnianej skrzyni idzie po prostej jak burza, przesiadka z Babboe na Douze to jak przesiadka z Poloneza do Mercedesa;

– Zwrotność roweru jest fantastyczna, chcąc nim zawrócić możesz nim rysować jak cyrklem (oczywiście nie podczas jazdy) co jest dużym ułatwieniem, niby nic wielkiego, a bardzo ułatwia życie w miejskiej przestrzeni;

– Douze jest w trzech rozmiarach więc każdy może dobrać odpowiedni dla siebie, ten największy jest mega pojemny, ale sprawia więcej kłopotów gdy trzeba z nim wsiąść do windy czy pociągu, dla nas optymalnym byłby ten średni;

– Przy dobrze wyregulowanych sterach prowadzi się idealnie, przy nieco gorzej też jest spoko 😉 system sterowania opiera się na linkach kewlarowych co sprawia że jest chyba najbardziej zwrotnym rowerem cargo ale ma też swoje minusy w postaci konieczności ich regulacji;

– Douze to jednak rower chyba przede wszystkim przeznaczony do miasta w którym spisuje się idealnie, i mamy obawy czy w terenie gdy podwozie nabierze piachu, te wszystkie kewlarowe linki i system sterowania się tam nie pozapycha;

– Napęd: jest kilka opcji, Alfina 8, 9 rzędowy Sram i Pinion, problematyczne jest za to zamontowanie dwóch blatów z przodu, a to jest rozwiązanie którego szukamy, ewentualnie Alfina z dużą zębatką co by można było podjeżdżać pod górki. Wiadomo że można też i Piniona i napęd elektryczny, ale cena tego roweru jak i  dodatkowych komponentów nie jest jego zaletą 😉

– Za to Douze ma jedną bardzo ważną zaletę, jest składany. Rozkręcenie jak i skręcenie to max 10 minut (cztery śruby i manetka hamulca przedniego) i wsadzasz go do auta, pociągu czy samolotu bez jakiegokolwiek problemu;

– Minusem w porównaniu do Babboe jest nóżka, jej rozstaw jest chyba za wąski przez co nie stoi tak stabilnie;

– Hamulce tarczowe (ale nie hydrauliczne) hamują bardzo dobrze i nie piszczały w górach czego bardzo się obawiałem, fajnie jest zatrzymać cargo wtedy kiedy chcesz, a nie kiedy zdecydują się na to rolkowe spowalniacze;

– Douze którego testowaliśmy ( https://www.douze-cycles.com/en/douze-cycles-f1-v3-2/ ) miał ten fajny pokrowiec, który był wielką wygodą, można było do środka nawrzucać luzem mnóstwo rzeczy i nie martwić się o nie, a także schować do niego sakwy na noc, a nie kisić się z nimi w namiocie czy pod tropikiem. Albo psa jak stoisz a pada deszcz 🙂 Aczkolwiek dziwi brak dodatkowych kieszonek wewnątrz, jedna na zewnątrz jest bardzo funkcjonalna, ale to trochę za mało.

No i póki co, dalej jesteśmy niezdecydowani. Chyba trzeba by jeszcze przetestować Bullita 🙂

Komentarze

komentarzy