Gdzie by tu znowu pojechać? Może znowu na nocleg w okolice Porzecza, przecież ostatni raz byliśmy tam aż dwa tygodnie temu? No to jedziemy, ale tylko dlatego, że w weekend w Chwarszczanach ma odbywać się Templariada, iście rycerska uczta dla miłośników templariuszy.
Tym razem ostatnim pociągiem do Namyślina, który od Chojny robi się niemal zupełnie pusty.
Już po zachodzie słońca słońca docieramy na naszą poprzednia miejscówkę. Tym razem wzięło mnie na zrobienie kilku zdjęć, tym bardziej że nie było komarów. Może ostatnie upały je wykończyły 😉
Udało mi się wstać na wschód słońca. Krowy idące na pastwiska tym razem przechodziły jakby bliżej nas, co nie spodobało się Korbie, więc poszła zrobić z nimi porządek i wyznaczyć granicę naszego terytorium.
Znowu można było siedzieć i wpatrywać się w otoczenie.
Ale można było także sobie wygodnie poleżeć 🙂
Wanda ćwiczyła Jogę, odmiana hamakowa. Przy czym musiała uważać, żeby nie wywrócić śniadania.
Jedziemy do Namyślina, ale nie najkrótszą drogą, bo na niej jest piaskownica, wybieramy trakt przez łąki i las.
Z Namyślina do Reczyc mieliśmy jechać asfaltem, ale… no właśnie, ale może sprawdźmy tą leśną drogę… 🙂
Z Gudzisza także robimy skrót przez pola, ale za to z fajnymi widokami.
No to jesteśmy na miejscu. Impreza dość kameralna dopiero się rozkręca. Są rycerze, ktoś śmiga dookoła na koniach, jest stoisko z miodami i jakimiś trunkami… brak tylko jedzenia, ale tuż obok jest restauracja, do której kierujemy pierwsze kroki.
Można spotkać wielu ciekawych ludzi. Nie to nie jest Korba z nadwagą 😉
Trafiamy na pierwsze walki pomiędzy rycerzami i trzeba przyznać, że nie oszczędzają mieczy.
Hmmm… 😉
Szwaczka dzierga stroje z epoki.
Słońce daje mocno popalić, więc po niedługim czasie postanawiamy pojechać dalej, poszukać przede wszystkim jakiejś wody do wykąpania Korby.
Przed Dargomyślem natrafiamy (w sobotę) na prowadzone prace w celu wybudowania drogi rowerowej. Co prawda jeden pracownik wiosny nie czyni, ale robią.
Z Dargomyśla jedziemy na Wysoką, ale w połowie drogi odbijamy fajnymi szutrami na Boleszkowice. Sprawdzamy nowe drogi, co by też nie jechać tymi sprzed dwóch tygodni.
Kościół pw. św. Antoniego Padewskiego.
Z Boleszkowic przez Sitno jedziemy asfaltem do Mieszkowic na obiad. Do pizzeri, w której już kiedyś jedliśmy.
Upał jak cholera, w środku miły chłodek, ale z pieskiem przecież nie można, mimo że nie ma żadnego klienta, no bo przecież mogą jeszcze przyjść. Więc siadamy na zewnątrz. Kilka stolików bez parasoli w pełnym słońcu zachęca nas do rozłożenia kocyka na ziemi za murem z cegieł. Naprawdę nie rozumiemy takiego podejścia do sprawy osób które zarządzają tym lokalem. W zasadzie to i tak lepszy ten upał niż jakby miało padać… 😉 Jedne co ich ratuje to fakt, że pizza jest bardzo dobra.
Z Mieszkowic ciśniemy asfaltem do macierzy, a potem lasami przedostajemy się nad jeziorka położone na południe od Morynia, aby tam poszukać noclegu.
Ale jeziorka mało użytkowane, jedna plaża na krzyż na której oczywiście są ludzie z samochodami. Robimy sporą pętlę, męcząc się przy tym okrutnie, woda do picia się kończy a tu nic. Od niechcenia zajeżdżamy jeszcze tylko do punktu czerpania wody i okazuje się, że jednak mamy szczęście 🙂
Rankiem jedziemy do Morynia, gdzie o 10:30 ma startować Odjazdowy Bibliotekarz, którego trasa wiedzie do Mirowa, nasza w zasadzie też, więc pojedziemy zobaczyć co tam się kroi 🙂
Zbiórka na rynku.
Z czasem przybywają nowi chętni, których jest całkiem sporo, pewnie ze sto osób, a może i więcej. Nie liczymy ale robimy zdjęcia, które potem wyślemy im na pamiątkę, o co poprosił nas jeden z organizatorów.
No to ruszyli, ale do Mirowa jadą przez Macierz, więc mocno naokoło. Tempo dziecięce też pewnie nie będzie zbyt duże więc ruszamy sami.
Jeszcze tylko zajeżdżamy nad jezioro wykąpać psa.
Droga do Mirowa zaskakuje nas ładnymi widokami i kilkoma podjazdami do zrobienia.
Mirowo – wioska kwiatowa.
Piękna, zadbana miejscowość z pięknymi ogródkami przed domami.
Jak widać odbywają się tutaj konkursy na najładniejszy ogródek.
Nie czekamy na całą ferajnę z Morynia, dla której wszystko jest już przygotowane, tylko jedziemy dalej. Dość późno zaczęliśmy, a do Gryfina jeszcze daleka droga. Za Godkowem znowu zaczynają się szutry.
Po drodze są wiśnie i czereśnie, które nadają smak naszej wodzie.
Jadąc do Chojny przejeżdżamy za Kaliskami przez lotnisko.
Jak widać stare, pewnie poradzieckie lotnisko, przybiera zupełnie innego charakteru. Część hangarów jest już zamieszkana.
W innych są zakłady pracy, klub bokserski.
Widok na kościół w Chojnie. Jamy obiad w Makaroonie i patrząc na godzinę i ilość km do zrobienia wybieramy jazdę po asfalcie do Swobnicy.
Koło Swobnicy jest jeziorko z plażą, całkiem niezła miejscówka na nocleg, ale w okresie raczej zimowym.
Kawałek dalej dopada nas deszcz, przed którym już przemoczeni chowamy się w miejscu odpoczynku przed Baniami.
Leje tak ponad pół godziny co sprawia, że nasze szanse dotarcia na przedostatni pociąg spadły razem z nim.
Więc już na spokojnie jedziemy dalej do Gryfina. Na szlaku pojawiło się już oznakowanie 🙂
Na końcu starego odcinka drogi rowerowej za Lubanowem już nie trzeba będzie jechać po bruku, bo budowa fragmentu odcinka po nasypie kolejowym nabrała mocno rozpędu. Połowa jest już wysmołowana.
A na połowie leżała już pierwsza warstwa asfaltu.
W lekkim deszczu, który po jakimś czasie ustał, jedziemy dalej.
Przestało padać, więc w okolicach Gryfina na szlak już zaczęli się wysypywać rowerzyści 🙂
Trzeba powiedzieć, że trasę z Namyślina w kierunku Gryfina mamy już obcykaną na wiele możliwych wariantów 🙂
Najnowsze komentarze