Jazdy po GreenVelo ciąg dalszy, przed nami kolejny etap i zmiana województwa, bo kawałek za Sandomierzem wjeżdżamy na Podkarpacie. Udaje nam się odwiedzić otwarty kościół parafialny w Zaleszanach. Naprzeciwko niego zachowała się jeszcze piękna zabytkowa chałupa. Tak sobie jedziemy odwiedzając kolejne małe miejscowości potocznie zwane „dziurami”, aż tu nagle w jednej z nich (Rzeczycy Okrągłej) natrafiamy na pomnik Adama Mickiewicza!!! Pomnik jest autorstwa Józefa Kuczmana który pragnął pozostawić pamiątkę by w ten sposób podziękować mieszkańcom Rzeczycy za życzliwość, jakiej tu doświadczył. Miejscowe rowery towarowe 😉 Ale panowie spod sklepu obeznani – słyszymy jak narzekają na tych „nieudaczników” co nie potrafili zaprojektować drogi dla rowerów po jednej stronie tylko skacze z lewej na prawą. Po drodze dopada nas deszcz, który przeczekujemy na obiedzie w knajpie, i jedziemy dalej w poszukiwaniu noclegu. Wanda wypatrzyła na mapie jakieś tory kolejowe przechodzące przez San, więc pewnie będzie i most, to może i jakaś miejscówka się znajdzie. W poszukiwaniu lepszej miejscówki przechodzimy na drugą stronę. A most jest bardzo okazały. Widok z niego na San również. Znowu uciekamy przed deszczem rozstawiając namiot w jakieś pół minuty, by rano po przepysznym śniadaniu ruszyć dalej już przy nieco lepszej pogodzie. Siły dodają nam krówki sandomierskie. No więc wracamy na drugą stronę na szlak. Jazda po tej śliskiej i wąskiej kładce była sporym wyzwaniem. Stojak rowerowy pośrodku, no właśnie czego? Plusem jest że są, no bo zawsze to miejsce w którym można bezpiecznie zostawić rower. Tylko ich umiejscowienie daje wiele do życzenia. Jak przy cmentarzu, to nie przy wejściu, ale gdzieś w rogu 100 metrów od niego, jak koło sklepu, to przy drodze 30 metrów od wejścia. Spotkaliśmy także przynajmniej jeden przy drodze w środku lasu. Czyżby pomyśleli o grzybiarzach? 🙂 Ulanów, zwiedzanie zaczynamy od punktu widokowego. Kościół flisacki z 1660 roku z niesamowitym wnętrzem ozdobionym polichromią z elementami iluzjonistycznej architektury, pochodzącej zapewne z XVIII w., taka perełka wśród kościołów. Kolejny kościół pw. św. Jana Chrzciciela i św. Barbary. Ulanów znany jest z flisaków, więc nie dziwi nas miejscowe muzeum temu przeznaczone, w którym można dowiedzieć się całej historii opowiedzianej przez Pana który tam pracuje. Kolejna ławeczka na trasie 🙂 Następny na trasie jest Rudnik nad Sanem, słynący z wikliniarstwa, więc znowu odwiedzamy miejscowe muzeum. Młyn kaszarnia, jedziemy na zakupy. A potem szybciutko na pobliską pocztę i 11 kg zakupów jedzie własnym transportem do domu. Jadąc dalej nieco zbaczamy ze szlaku, bo na mapie mamy przeprawę przez San. Podobnie jak ostatni most kolejowy, jest to jedna z fajniejszych atrakcji tuż obok szlaku. I tak trafiliśmy do miejscowości Bieliny, co prawda liczyliśmy na atrakcyjne ruiny w parku dworskim, ale jak zwykle dominowały kościoły, szczególnie ten pw. św. Wojciecha Biskupa i Męczennika. Przeprawę przez San zrobiliśmy również dlatego, że i tak chcieliśmy zajechać do Krzeszowa, a co by nie wracać tą samą drogą, to tak było dużo wygodniej. A tam na wzgórzu, dość sporym jak się okazało, mieści się kolejny przepiękny drewniany kościół pw. Narodzenia Najświętszej Marii Panny, niestety w środku odbywała się msza pogrzebowa. Szybki obiadek w lokalu pamiętającym stare czasy, ale trzeba przyznać, że tani i bardzo dobry. O kolejny stojak, ale chyba dość rzadko używany 😉 MORy to oczywiście bardzo dobry pomysł i często z nich korzystaliśmy, ale na kilku ustawiono takie dziwne urządzenia w których można opłukać ręce, bo woda i tak nie jest zdatna do picia. Problem w tym, żeby urządzenie działało, to ktoś musi tam nalać wody, bo nie jest podłączone do sieci, a tej w żadnym z nich nie zastaliśmy. Jedziemy dalej do Leżajska na wjeździe do którego natrafiamy na Klasztor Bernardynów, w którym mieści się ociekająca złotem Bazylika Zwiastowania Najświętszej Marii Panny. Na żywo robi jeszcze większe wrażenie. Jednakże największe wrażenie robią na nas znajdujące się tam organy. Muzeum piwa, jest już niestety zamknięte. Nocleg na polu, gdzieś za miastem. Pogoda była bardzo dobra, cieplutko więc ze względu na leżakowanie po śniadaniu nasze zbieranie się trwało i trwało. A przy okazji okazało się, że nasz talerz można wykorzystać w zupełnie innym celu. Piękna aleja drzew po drodze do Julina, w którym mieści się Pałac Myśliwski Potockich. Zwiedzanie kosztuje 1 zł od osoby, a i tak ponoć niektórzy marudzą… Niestety zwiedza się tylko z zewnątrz a i tu widać, że brakuje środków na odnowienie tego pięknego miejsca. Idealne miejsce na kawę z czymś słodkim. Następny pałac czekał na nas w Łańcucie, olbrzymi z niesamowitymi wnętrzami, ale… w środku nie wolno było fotografować. I trzeba było nałożyć specjalne kapcie 🙂 Jest też problem z zostawieniem gdzieś rowerów z bagażami… Nam udaje się w parku za jakimś winklem koło ochroniarzy. Wozownia, w której znajdowały się powozy na wszelakie okazje to również miejsce które należy odwiedzić. Upał jak jasna cholera, więc czas na ochłodzenie w kawiarni mieszczącej się w Storczykarni, która jest akurat wielkim niewypałem nie wartym 5 zł za osobę, a nawet i za dwie. Tymczasem na głównym placu. Pod wieczór opuszczamy Łańcut w poszukiwaniu noclegu. Późne lato więc śniadaniowe danie często urozmaicają figi i maliny 🙂 Rzeszów. Ten odcinek to głównie asfalty i sporo ciekawych miejsc po drodze znajdujących się na samym szlaku, lub tuż obok, warto się po nim przejechać. Jak na razie nie narzekamy na nudę 🙂
Najnowsze komentarze