Na fiszbułke i ciacho do Rieth

Dawno już nie byliśmy za granicą. A skoro zaczął się sezon na fiszbułki więc po ciężkiej sobocie spędzonej w pracy jedziemy nieco odpocząć. Plan jest taki, aby się najeść i odespać sobotnie zmęczenie w hamaku. Zaczynamy z tradycyjnie z Hintersee, gdzie na parkingu przy szlaku po starej kolejce stoi już zaparkowanych kilka aut innych rowerzystów.

Zaczynamy po szlaku kolejki, by po chwili uciec na jak się okazało równie uroczy szlak koński, choć gdzieniegdzie miejscowo wysypany tłuczniem kolejowym.

Upał niestety nie jest sprzymierzeńcem Alaski, więc czym szybciej zmierzamy do źródła wody w którym można by ją wykąpać bo samo pojenie wodą nie daje żadnych efektów.

Jadąc z Alaską często dostrzegamy zwierzęta, których sami byśmy nie zauważyli, a które ona wyczuje, wtedy pomimo zmęczenia i gorąca włącza przyspieszenie i wiadomo że coś jest na rzeczy 🙂

W Rieth pierwsze kroki kierujemy nad Zalew Szczeciński wykąpać Alaskę. Pewnie gdyby mogła, to powiedziała by nam, że w zasadzie jedźcie sobie dalej, a ja tu zostanę i poczekam 😉

Odwiedzamy plażę po czym dalej szukamy jakiegoś spokojnego miejsca bez ludzi. Za plażą znajdujemy jeszcze jeden pomost, ale zapach jest odrażający, więc może jednak pojedziemy najpierw na fiszbułkę?

Jedna z ulubionych knajpek w Rieth Stiege. Dla każdego coś dobrego 🙂

Powrót jednak planujemy po naszej stronie granicy, aczkolwiek drogami którymi jeszcze nie jechaliśmy. Ach żeby nasze czarne zło tak grzecznie siedziało w koszyczku, jak piesek tego Pana.

No tak, ale miała być drzemka, no to znajdujemy odpowiednie miejsce i piknikujemy. W zasadzie tylko Wanda, bo ja oczywiście zapomniałem swojego hamaku.

No dobra, pospaliście? To jedziemy poszukać jakiejś wody!!!

Po drodze w Maszkowie spotykamy takie oto cudo, które niestety stoi i niszczeje.

I znowu przejście graniczne. Teraz już tylko szybciutko do auta i jedziemy na lody.

Komentarze

komentarzy