Boruszyńska tradycja

Jak co roku Wojtek organizował wypad do Boruszyna na Festiwal Podróżniczy, którego główną atrakcją jest wspólne spędzenie kilku dni na rowerach w podróży do lub z Boruszyna. Tym razem padło na drogę powrotną.

No to jedziemy pociągiem do Wronek, aby potem spokojnie lasami, jak to zawsze na Boruszynie bywa dotrzeć na miejsce festiwalu. A we Wronkach taka oto piękna pieszo-rowerowa niespodzianka 🙂

Ale tuż za nią wracamy do starych „dobrych” rozwiązań 😉

W Nadolniku wjeżdżamy do lasu napotykając po drodze ciekawe miejsce do odpoczynku i napełnienia brzuszków rybami 🙂

Droga jak zawsze była ambitna i z potencjałem.

A tak w ogóle, to chyba pożegnalna wycieczka z taczkowozem 🙂

No i stało się, kolejna tradycja boruszyńskich wycieczek to zbieranie grzybów na obiad 🙂

Tym razem dopisały Kurki

Było ich bardzo dużo i były wszędzie.

Nawet Grelus się zaangażował.

Droga prze las była całkiem spoko, a miejscami nawet bardzo dobra.

A rowery pchaliśmy chyba tylko raz. A nie jak zwykle raz na godzinę.

Ale za to nie brakowało kałuż.

Ups 🙂

Pierwszy wpadł Grelus.

Potem przyszła kolej na Wandę 🙂

Natomiast taczka tego dnia, mimo usilnych starań Grelusa mnie nie zawiodła.

A na Boruszynie była nie lada atrakcją 🙂

No to po wcześniej nie przespanej nocy, spędziliśmy trochę czasu na pogaduchach, zobaczyliśmy nawet pół jednej prezentacji, a na filmie polegliśmy i poszliśmy spać by następnego dnia zaraz po śniadaniu ruszyć na trasę. Na śniadanie miały być jajecznica z Kurkami, ale nie było jajek, więc postanowiliśmy tylko obrobić Kurki (bo mogły nie przetrwać dalszej podróży) i zaraz po ugotowaniu makaronu po pysznym obiedzie około 15:00 ruszyliśmy na szlak 🙂

Tego dnia już razem z Natalią, która dołączyła do nas w Boruszynie.

Ale jakoś nie chciała korzystać z wszystkich naszych atrakcji 😉

No i przyszedł czas na mnie, kałuża niby niepozorna, ale na wąskim przesmyku pomiędzy nią a niewidoczną stojącą wodą po prawej stronie w końcu poległem, w zasadzie to poległa taczka 🙂

Na nocleg docieramy nad małe jeziorko w okolicy miejscowości Mężyk.

Niektórzy mieli nawet czas na leniuchowanie 🙂

Kolejnego dnia ruszamy w kierunku Krzyża, gdzie po drodze dołącza do nas wsparcie z Koszalina.
Seba.

Gosia.

No i Zbyszek 🙂

Tylko sekcja dziewczyńska miała jakieś opory co do kałuż.

 

No i ruszamy do Krzyża, by zobaczyć most Baileya, segmentową konstrukcję, bardzo prostą i szybką do złożenia z możliwością budowania go wprzód tylko od jednej strony.

A my w tym dniu świętowaliśmy swoją 7 rocznicę od dnia ślubu 🙂

Dalej szybka przenioska przez tory.

I jedziemy dalej w kierunku Drezdenka, by przenocować koło jazu, przy którym mieści się metalowa konstrukcja starego kolejowego mostu.

Pierwsze kroki oczywiście skierowaliśmy na most, bo tu nie było komarów.

Ciekawa konstrukcja, ale nie dla osób z lękiem wysokości. Chyba na długi listopadowy weekend znowu tu wrócimy.

Są i pozostałości jazu (http://www.fortress.hg.pl/pommernstellung/obiekty_jaz/mapa_jazdrezd.htm)

Zbyszek zawsze chodzi własnymi drogami 😉

Jako że zbliżał się wieczór wtargaliśmy swoje rowery na górę, aby rozbić się na nasypie kolejowym.

A widok z rana z namiotu był taki 🙂

Jak widać znowu ruszyliśmy zaraz po śniadaniu 😉

Za namową napotkanych poprzedniego dnia ludzi ruszyliśmy w kierunku Jeziora Radowskiego.

Nawet zawitaliśmy na plażę z pomostem, wykąpaliśmy się, napiliśmy herbaty i ruszyliśmy dalej w kierunku linii kolejowej.

Widok na Jezioro Lubiewo z Zagórza.

Dalej do Sarbinowa jechaliśmy po starej drodze wojewódzkiej.

Brukowanej.

Czasem dwujezdniowej rozdzielonej pasem zieleni 😉

A potem na skróty, by zdążyć do stacji Podlesiec na wcześniejszy pociąg do Szczecina. Tam tez się rozdzieliliśmy co by nie ryzykować wracania w pięć rowerów ostatnim pociągiem. My pojechaliśmy do domy, a Wojtek ze Zbyszkiem odwieźli Natalię do Dobiegniewa. Kolejna boruszyńska wycieczka za nami 🙂

Komentarze

komentarzy