Do Boruszyna i dalej w kierunku Drezdenka

Przed nami długi sierpniowy weekend, a w zasadzie nawet dwa czyli przyszedł czas na kolejny wypad na festiwal podróżniczy do Boruszyna . Startujemy na spokojnie w sobotę rano razem z Olą i Pepi.

Wysiadamy w Pęckowie za Wronkami.

I zaczynamy w iście Boruszyńskim stylu, czyli spacerkiem przez pole, bo dna drodze stanęła przed nami zamknięta na kłódkę brama.

Przez Lizbonę, to do Boruszyna jechaliśmy po raz pierwszy 🙂

Obrzycko, dotarliśmy tu w idealnym momencie, na chwilę przed burzą.

Była knajpka więc ochoczo usiedliśmy aby zjeść obiad. To może szare kluchy – nie ma, to pierogi ruskie –  nie ma, ziemniaki z surówką, są ale po jakimś czasie od zamówienia okazało się, że tylko pieczone, czyli takie inne frytki, no dobra w końcu byliśmy głodni. Czekaliśmy długo pod parasolem pod którym nie powinno padać, przy okazji dostaliśmy dwie nie swoje zupy, ale że były z mięsem to wróciły do kuchni. Ogólnie nieogarnięta  na maxa obsługa i raczej już tu nie wrócimy.
Na koniec, jak już mocno padało nawet pod parasolem poszliśmy do lokalu, usiedliśmy z psami przy wejściu po czym podszedł kelner i powiedział że szefowa mówi, że z psami nie można. To poprosiliśmy żeby zawołał szefową. Ale jak po nią poszedł, to już jej nie było… oj dziwny jest ten świat 🙂

Zielonagóra? Wanda weź zerknij czy dobrze jedziemy 🙂

Przejeżdżając przez Wartę skręcamy w lewo, aby zobaczyć Zamek Raczyńskich w Obrzycku.

Koniec zwiedzania, trzeba by ustalić najlepszą drogę do Boruszyna, który otoczony dobrymi drogami nie jest.

Trafił się zacny szuterek więc postanowiliśmy z niego skorzystać, choć nie był on dokładnie w naszym kierunku.

A później, to co już znamy 🙂

Piachami brnęliśmy przez kilka km, aż do samego Boruszyna.

Dotarliśmy na miejsce, poszliśmy posłuchać jakiejś prezentacji, pogadaliśmy ze znajomymi, a wieczorem miało być ognisko i trzeba było przenieść drewno… ale po co nosić?

Następnego dnia z rana około południa ruszamy w drogę do Szczecina, a w zasadzie Gryfina.

Zbyszek także jest przywiązany do swojej Boruszyńskiej i chyba nie tylko tradycji.

W tym roku brakowało tylko jednej rzeczy: grzybów. Na szczęście nadrabialiśmy ich brak owocami 🙂

W grupie nastąpił podział na wegaterian i padlinożerców.

Ale na trasie trzymaliśmy się razem. No może za jednym małym wyjątkiem 😉

Stara zabawa 🙂

Koło miejscowości Piłka natrafiliśmy na Park Grzybowy.

Dziewczyny biegały i drażniły dzika, ale ten ani drgnął.

Wandy i jej Kureczki.

Słońce już powoli zachodziło, a my jak zwykle byliśmy daleko od celu, w zasadzie na tyle daleko że o noclegu na moście koło Drezdenka postanowiliśmy zapomnieć, tym bardziej że jadąc, a w zasadzie pchając rowery na skróty do Kamiennika straciliśmy sporo czasu.

Dziewczyny jednak wolały sępić u padlinożerców.

Odsuń się, to moja micha do wylizania.

Jedziemy do Drezdenka, w oddali widać nasz most, przy którym mieliśmy nocować.

W Drezdenku zakończył się remont na rynku i zrobili fajną atrakcję, fają na taki upalny dzień jak dzisiaj.

Opory miała tylko Wanda i Grelus, ale z Grelusem sobie poradziliśmy 🙂

Potem nieco po asfalcie i znowu na piach.

Na obiad kuchnia serwowała Pity, w wersji wege i mięsnej 🙂

Kolejnym celem był Most Pojednania pomiędzy j. Osiek i j. Ogardzka Odnoga.

Całkiem spoko miejsce na nocleg, ale ekipa chciała jeszcze trochę pojechać, poza tym nie mieliśmy pitnej wody. Za to widok z wieży widokowej trochę nas zawiódł.

No to poszliśmy nad j. Pielice. W miejscowości załatwiliśmy jajka na śniadanie, cebulę, pomidory i wodę 🙂

W miejscowości załatwiliśmy ze Zbyszkiem jajka na śniadanie, cebulę, pomidory i wodę 🙂 Można powiedzieć, że pierwszy etap wycieczki za nami 🙂 Niedługo wjedziemy na Pomorze Zachodnie i zamienimy piach na bruk 🙂

Komentarze

komentarzy