Bunkry atomowe w Podborsku i wąskotorówka do Rosnowa

Z okazji ślubu naszej koleżanki Madlen przyszło nam na weekend odwiedzić Koszalin. Tym razem dość nietypowo, bo bez namiotu i w dodatku samochodem, ale były ku temu powody. Remont torów pomiędzy Świdwinem a Rąbinem wykluczył zabranie rowerów do pociągu, a poza tym była możliwość w piątkowy wieczór zwiedzić poradzieckie magazyny głowic atomowych w Podborsku. No więc zabraliśmy Grelusów i ruszyliśmy do Podborska, będąc tam chwilę przed wejściem ostatniej grupy, czyli nas i jeszcze jednego gościa. No a skoro była to ostatnia grupa, to Panu już nigdzie się nie spieszyło i z zapowiedzianego 30 minutowego zwiedzania zrobiła się ponad godzina, ale i to było jeszcze za mało, na opowiedzenie nam o wszystkich atrakcjach tego miejsca.

Główny magazyn/bunkier w środku wygląda jak poniżej na zdjęciu. Cztery pomieszczenia z głowicami znajdowały się po prawej stronie, a po lewej zaplecze.

Bunkier w Podborsku zachował się w około 90% stanu, oczywiście nie licząc głowic, począwszy od farby na ścianach, a na toalecie kończąc.

W bunkrze przechowywano jedynie ważące około 72 km głowice,  które nie zajmowały wiele miejsca, przymocowane na stałe po to, aby w przypadku wywrócenia bunkra były dalej w nienaruszonym stanie.

Głowice w ramach potrzeby miały być dowiezione do odpowiednich jednostek, gdzie miały być uzbrojone w rakiety. Na mapie poniżej plan rozmieszczenia ciężarówek do wywozu głowic.

Mapa celów na które miały spaść bomby, te czerwone punkty.

Była historia o najdłuższej nocy zimnej wojny, kiedy omal nie doszło do wojny atomowej.

O budowie baz, które były identyczne we wszystkich państwach satelickich ZSRR, tak aby żołnierz który został przeniesiony, wiedział gdzie co jest od samego początku.

Grafik służb w głównym bunkrze, bodajże po kilka godzin tygodniowo, ze względu na wysokie promieniowanie.

Część sanitarna 🙂

Pewnie można by się o tym rozpisywać w nieskończoność, no ale cóż, wpis jest po to aby zachęcić do jego odwiedzenia, a resztę usłyszycie od przewodnika. Warto też się w miarę ciepło ubrać, bo wewnątrz jest stała temperatura 8 stopni na plusie.

Obiekt ten jest Muzeum Zimnej Wojny, a więcej =o nim samym znajdziecie na stronie: Muzeum Zimnej Wojny

W sobotę rankiem w ramach przygotowań do ślubu pojechaliśmy nieco pojeździć po okolicach Koszalina, znaczy się zmęczyć trochę Korbę, żeby jej się potem nie nudziło samej w domu i nie rozniosła Zbyszkowego pokoju. Najpierw na cel wzięliśmy Dzierżęcinkę. Malownicza trasa wzdłuż rzeki przez miasto zaprowadzi dalej aż do Jeziora Jamno

Mają nawet miejski wodospad 🙂

Odjeżdżamy od rzeki i jedziemy na Górę Chełmską bo powstało tu kilka nowych szlaków, a Wanda koniecznie chciała je zobaczyć. Na górę za radą Grelusa pojechaliśmy asfaltem.

A następnie szlakami po jej okolicach.

Ogólnie nie jest źle, szczególnie na tych starszych, ale wykonanie nowych to już czasami dramat. Szczególnie na takich górkach, luźny żwir zmieszany z piaskiem powoduje że nawierzchnia cały czas pracuje i już nie tylko nie możliwe jest wjechanie na górę, ale dużym problemem jest nawet wepchanie rowerów. No z nawierzchnia to się nie popisali, a obłożenie szlaku drewnianymi belkami może i ładnie wygląda, ale najechanie na nie, jak i na te ułożone w poprzek drogi w celu zabezpieczenia korytarzy wodnych może skończyć się niezapowiedzianą glebą.

Halo ratunku!!! 😉

Ale plus za tablice informacyjne. Choć gdzie jest meta, a gdzie start?

Okolice Góry Chełmskiej to taka szczecińska Puszcza Bukowa, tylko bardziej kompaktowa.

Potem był ślub i pogaduchy, a na wieczór jeszcze Noc Muzeów.

Archiwum co prawa było było ciekawe niczym sygnatura na piśmie, ale za to w schronie pod hotelem Gromada było bardzo ciekawie. Sale zostały zaaranżowane i przedstawiają różne rzeczy z historii Koszalina i nie tylko, jak na przykład sklep w czasach PRL.

Ważny dla miasta i jego mieszkańców był oczywiście browar.

Pamiątki tam zgromadzone są różne i bardzo ciekawe, jak na przykład herb Polski wykonany z guzików.

Ostatnim przystankiem zwiedzania była lokomotywownia.

Wagon powyżej czekał na kurs do Rosnowa, a pociąg poniżej kursował na odcinku lokomotywownia – Koszalin Wąskotorowy.

Była też makieta jednego z pasjonatów kolejnictwa.

Wybiła 22:00 a my z lekkim poślizgiem ruszyliśmy do Rosnowa. Najpierw ostatni kurs na Koszalin Wąskotorowy, gdzie żegnamy się z Sebą i Gosią, mieli jechać z nami, ale Gosi w drodze na dworzec wybuchła dętka, więc postanowili nie kusić losu i wrócić do domu.

A my z wagonu barowego, bo w takim jechaliśmy (jest tutaj dość miejsca na kilkanaście rowerów) zrobiliśmy dodatkowo część sypialną, spać co prawda nie można było, bo bujało jak na statku podczas sztormu 🙂

Może po zmroku za dużo dookoła nie widzieliśmy, ale było za to bardzo klimatycznie, z księżycem w pełni i mgłą na polach.

Wysiadamy w Rosnowie, ku zdziwieniu dwóch innych rowerzystów, którzy też jechali z nami tym pociągiem. Ale jak to, to będziecie teraz po nocy wracać rowerami do Koszalina, ale że którędy, przez las? No tak, dla nas bardziej dziwne wydawało się wracać kolejką.

Jeszcze tylko ostatnie pożegnanie z pociągiem, rowerzystami i ciśniemy do Kosza.

W zasadzie była noc i było dość ciemno, więc ograniczyliśmy się jedynie do jechania 🙂

Jeszcze ostatnie zdjęcie w Koszalinie nad Wodną Doliną „ubogaconą” w całą masę niebieskich i białych światełek i wracamy do domu spać 🙂

Niedziela była już wolna od rowerów i wszelkich aktywności, jedynie w drodze powrotnej zrobiliśmy sobie krótki postój w Płotach celem obejrzenia zamków w Płotach. Najpierw udaliśmy się do starego.

W parku za zamkiem znajdują się kasztanowce. Jeden największy rośnie w sersu kilku innych, które zostały posadzone wokół niego i powyginane niemal jak drzewa w Krzywym Lesie koło Gryfina, dzięki czemu tworzą ciekawą kompozycję.

Poniżej stary zamek od frontu.

A potem do nowego, w którym obecnie mieści się biblioteka z czytelnią na zewnątrz funkcjonującą w ciepłe letnie dni. No może jak zrobię ekspresówkę i pzeniesie się na nią ruch z drogi znajdującej się około 100 metrów od tego miejsca, to będzie można usłyszeć własne myśli i skupić się na czytaniu tam książek, ale póki co jest problem z tym pierwszym.

Przed wejściem stoją dwa Gryfy, choć jeden stracił dla kogoś głowę 😉

Weekend nieco inny, ale równie ciekawy. Za to w najbliższy ruszamy z namiotem. Gdzie jeszcze nie wiemy, coś się wymyśli 🙂

Komentarze

komentarzy