Znowu przyszedł czas wycieczek na grzybki. Bez większego celu, aby nieco powłóczyć się po lesie, poszukać tego i owego i dobrze spożytkować wolny czas. Tym razem wywiało nas w Lubuskie do Bogdańca.
Startujemy z parkingu przy Nadleśnictwu Bogdaniec i jedziemy na północ wzdłuż rzeki Bogdanki.
Najpierw do czatowni.
No ale, że ptaków o tej porze roku już prawie nie ma, to nie było czego podglądać.
Dalej ścieżką edukacyjną przez rezerwat przyrody Dębowa Góra. No rzeczywiście, na dzień dobry sporo było do góry.
Następnie była misja specjalna, odnaleźć w terenie czerwony szlak, aby go nanieść na mapę OSM w części, w której go tam jeszcze nie było. Misja dzięki naszej zawziętości i odrobinie szczęścia zakończyła się sukcesem, jak to Wanda powiedziała, Grelus może być z nas dumny 🙂
Prawie po drodze do noclegu był cmentarzyk rodziny von Klitzing, a w zasadzie to co niego zostało.
Szkoła niepubliczna w Sosnach, dostaliśmy się tutaj „od zaplecza” bo zwalone drzewa zablokowały nam nad drogę którą jechaliśmy. Drogę zablokowała nam także zamknięta brama do więc trzeba było wrócić na tyły szkoły i poszukać innego rozwiązania, a przy okazji rozwiązać zagadkę „po co zamykać bramę jak dookoła nie ma płotu”.
Udało się znaleźć inną drogę i ominąć zwalone drzewa, których sporu tu w okolicy 🙂 Ale nie udało się dojrzeć pałacu w Sosnach, też był za zamkniętą bramą.
Nocleg w miejscu odpoczynkowym nad j. Rak. Sezon na wieczory przy ognisku uważamy za otwarty. A jak jest ognisko, to zwykle jest i gotowanie, tym razem na obiadokolację przyrządziliśmy kociołek maślakowo-ziemniaczany 🙂
Są ławeczki, ognisko, plaża, miejsce do pozostawienia samochodów i… gniazdo szerszeni tuż obok ławeczek.
Na szczęście miejsce jest dosyć spore i było się gdzie od nich schować.
No to ruszamy dalej, niby w drogę powrotną, ale jakoś tak dookoła.
Wieża z widokiem na łąki, tudzież tereny podmokłe.
Grzybów za wyjątkiem Kani, których chyba kilkadziesiąt uzbieraliśmy, było jak na lekarstwo.
Szachulcowy kościół w Mosinie.
Jest także mapka z wszystkimi atrakcjami miejscowości.
Największą jest chyba pomnik, po omyłkowo zestrzelonej przez Rosjan amerykańskiej latającej fortecy bombowcu B-17, który ścigany przez niemieckie myśliwce wracał do bazy po jednym z największych bombardowań Berlina.
W zasadzie nie wierzyłem w to, że można pomylić Kanię z Muchomorem Sromotnikowym, a tymczasem okazuje się, że rzeczywiście można… przynajmniej z daleka. Znaleźliśmy przynajmniej dwa takie okazy, które na pierwszy rzut oka wyglądały jak Kania. Z bliska jednak różnica jest dość spora. Muchomor ma mocniejszą nóżkę, pierścień jest na stałe wrośnięty, a łatki z kapelusza nie zrywają się tylko rozpylają. Można go jeszcze rozpoznać po wrośniętej nóżce w kapelusz, w Kani można ją w całości wyciągnąć z kapelusza. No i zapach. Ma taki mocny, intensywny i mało przyjemny zapach, który na długo zostaje w nosie. Gdy patrzę na to zdjęcie, to pomyłka nie jest możliwa, ale w terenie z daleka okazuje się, że już tak.
Na koniec rzut oka na pałac w Stanowicach, jeszcze tylko akcja zbierania czarnego bzu na sok i możemy wracać do auta.
Jak zwykle uprawiamy zbieractwo: czarny bez (na sok), dwie torby jabłek (na sok), kilkadziesiąt Kani (na obiad) i ze dwa kilo innych grzybków (do suszenia). No i fajnie spędzony weekend w lesie. Warto było 🙂
Najnowsze komentarze